Żydzi w historii Koziegłów

Przeszłość dalsza i bliższa

Żydzi, choć przez wieki nie mieli własnego państwa i stale doświadczali przemocy, przetrwali i są wciąż aktywnym narodem na arenie dziejów. Dzisiaj, kiedy śledzimy bieżące wiadomości nie trudno o wrażenie, że małe i młode państwo Izrael (1948), jest stacją meteo dla klimatu politycznego na świecie. Przeszłość i teraźniejszość dla Żydów to wciąż bliski związek, a czasem kłopotliwe uwikłanie bez prostych rozwiązań.

Już w IV wieku, kiedy w cesarstwie rzymskim chrześcijaństwo uzyskało status religii państwowej, dla Żydów, pogan i heretyków zaczęły się ciężkie czasy. Z nietolerancji i fanatyzmu rodziła się przemoc, śmierć i prześladowania. Dość dobrze już rozwinięte w tamtych czasach prawo świeckie i kościelne narzucało im wiele ograniczeń osobistych, ekonomicznych i religijnych. Dość łagodnym, ale powszechnie stosowanym nakazem był przymus opuszczania kraju, do którego przybyli. Jeszcze przed 1290 r. wygnano Żydów z Anglii, w 1394 z Francji, a w 1492 r. z Hiszpanii. W XV wieku wygnano resztki ocalałych Żydów po wcześniejszych pogromach z państw Rzeszy Niemieckiej. W tym to czasie zaczął się wyraźnie zaznaczać generalny ruch emigracyjny Żydów na wschód – do Polski, oraz na południe – do Włoch. Żydzi hiszpańscy zwani byli w średniowieczu biblijnym Sefaradim, a niemieccy Aszkenaz. W połowie XIV wieku za panowania Kazimierza Wielkiego osiedlający się na naszych ziemiach Żydzi mieli najczęściej rodowód aszkenazyjski.

[R10 – 1] Zamieszczona na zdjęciu macewa nagrobna Adolfa Kempnera na cmentarzu żydowskim w Żarkach, jedyna z ocalałych w języku polskim, zdaje się potwierdzać tezę, że przodkowie Żydów polskich, koziegłowskich i żareckich mają pochodzenie aszkenazyjskie.

Okres Średniowiecza obok rozwijającego się chrześcijaństwa aż do Oświecenia w wieku XVIII, był dla Żydów czasem głębokiej traumy. Towarzyszyło mu powszechne przygnębienie, a nierzadko przerażenie. Segregacja, prześladowanie, przymus i przemoc sprawiły, że ginęły całe gminy żydowskie lub były odrywane od swych korzeni. Stałym, więc problemem dla Żydów w przeszłości było i jest obecnie przetrwanie. Podobnych doświadczeń nie szczędziła historia również Polakom, co czyni, że te dwa narody łączy coś wspólnego. Polska od czasów Kazimierza Wielkiego stawała się dla wypędzanych Żydów oazą spokoju i nadzieją na normalny byt. Tu mogli znaleźć oparcie dla swojego języka, kultury i religii. Przybysze szybko stawali się istotnym elementem gospodarki i zajmowali miejsce gdzieś pomiędzy szlachtą, a chłopami. Silna pozycja Żydów polskich długo opierała się zjawiskom nietolerancji i konfliktom lokalnym.
Ten względny spokój został jednak i tu przerwany za sprawą wojen kozackich. W roku 1648 ich przywódca, Bohdan Chmielnicki realizował plan wypędzania Żydów z Ukrainy. Według kronik żydowskich, czystki te pochłonęły ok. 100 000 ofiar. Wydarzenia z tamtego okresu zapoczątkowały ponowny odwrót Żydów na zachód – do Niemiec i dalej – do Portugalii. Dziś można uznać, że prześladowania na Ukrainie stanowiły zapowiedź późniejszej masowej zagłady (holocaustu), którą realizował Adolf Hitler. Wcześniej jednak podobnych praktyk dokonali na swoim narodzie przywódcy bolszewików w Rosji Radzieckiej. Tu historia jakby wzięła odwet, gdyż masowe prześladowania i potoki śmierci dokonywały się już przy sporym udziale Żydów wchodzących w skład nowej komunistycznej władzy. Maksym Gorki, tak pisał do Sholema Ascha, korespondenta Jewish Workers of America: Powodem obecnego antysemityzmu w Rosji jest brak taktu bolszewików pochodzenia żydowskiego. Żydowscy bolszewicy, nie wszyscy, ale niektórzy nieodpowiedzialni chłopcy, biorą udział w bezczeszczeniu świętych miejsc ludu rosyjskiego. Przemienili kościoły w kina i czytelnie nie zważając na uczucia ludu rosyjskiego. Bolszewicy żydowscy powinni zostawić takie sprawy bolszewikom rosyjskim….
Gorki, pisząc o kinach i czytelniach, nie doniósł nic o przemianie kościołów w kołchozowe magazyny, wcześniejszym ich ograbieniu i zrujnowaniu. Szybko się okazało, że rewolucja bolszewicka nie skończyła się dobrze nawet dla prominentnych funkcjonariuszy. Od początku, a szczególnie w roku 1936 podczas politycznych czystek, Stalin usunął większość swojego otoczenia. Śmierć ponosili gorliwi aktywiści, bez względu na swoje pochodzenie i wcześniejsze przywiązanie do ideałów rewolucji. Polityczne żniwo śmierci w Rosji Radzieckiej osiągnęło tam rozmiary ludobójstwa. Ukraiński Instytut Demografii oszacował, że na przednówku 1932 i 1933 roku zmarło z głodu 3, 6 miliona ludzi. Kolejny milion to nienarodzone dzieci. Wcześniej w 1928 r. Ukraińców masowo zsyłano na Syberię i Ural. W tej ponurej historii mamy również swojego bohatera prześladowcę w osobie Feliksa Dzierżyńskiego. Yuri Slezkine, rosyjski Żyd, autor książki Wiek Żydów (The Jewish Century) stwierdza na stronie 308, że Związek Radziecki był sensem nazistowskim, czyli wzorcem dla późniejszych gorliwych ludobójców hitlerowskich. Mord na polskich oficerach w Katyniu i miliony zagłodzonych na Ukrainie to smutne potwierdzenie tej prawdy.
Zagłada Żydów w Polsce nie miała sobie równej w tragicznej historii diaspory żydowskiej. Strata dla tej społeczności pozostaje do dziś bardzo bolesna, gdyż żyła tutaj elita intelektualna tego narodu. W roku 1845 powstało we Wrocławiu pierwsze Żydowskie Seminarium Teologiczne, a w roku 1879 Biblioteka Judaistyczna w Warszawie. Z Koziegłowami pewien związek ma Akademia Mędrców w Lublinie (Jochel czyli – Jesziwas Chachmej Lublin). Uczelnia powstała w roku 1930 i szybko stawała się ważnym ośrodkiem nauk talmudycznych. Ostatnim rektorem tej uczelni był Arie Cwi Fromer, rabin z Koziegłów (Hersz Lajb Fromer, to te same imiona i ta sama osoba). W Zagłębiu Dąbrowskim tytułowano go gaonem od Metiwta Geon Jaakow, czyli: chluba Jakuba, przewodniczący akademii. Uznawano go także za najwyższy autorytet w sprawach wiary i interpretacji Talmudu, religii, która od wieków zawiera te same zasady i prawne obyczaje. Sześć tomów tego zbioru spisali żydowscy uczeni po zniszczeniu świątyni jerozolimskiej przez Rzymian w 70 r. Nowsza część (Gemara) powstawała w ciągu pięciu kolejnych stuleci i składa się z wyjaśnień, komentarzy, dyskusji i debat uczonych rabinów.
Samo nazwisko Fromer, oznaczało kogoś o ultra ortodoksyjnych poglądach i zachowaniu. Nawet w upalne dni Fromera wyróżniało czarne, ciężkie ubranie i futrzany kapelusz (sztrejmł). Nosił zawsze pas materiału (gartel) oddzielający na brzuchu święte części ciała od części pospolitych. Nie można wykluczyć, że ortodoksyjność Fromera była przesadna i później zaszkodziła lubelskiej Jesziwie. Pomiędzy wykładowcami tej uczelni, a szczególnie w roku 1935, toczył się spór, czy uczyć bardziej ogólnokształcąco, np. języka polskiego, który był wymagany, aby zostać rabinem, czy uczyć tylko obowiązków religijnych (micwy). Do sporu przyłączyli się młodzi słuchacze tej uczelni i szybko wyszli bronić swoich poglądów na ulice miasta. Nie zadawalał ich uzyskiwany tytuł: Cerwa d’Rabanan (Kolega Rabina) i chcieli zgłębiać jeszcze inne przedmioty nauczania. Parę razy musiała interweniować policja. Po tych wystąpieniach relegowano dziesiątki studentów z uczelni. Ta ostra rywalizacja kadry i protesty na ulicach prowadziły jednak do stopniowego upadku uczelni. Czy koziegłowski rabin miał w tej destrukcji swój udział, można się tylko domyślać. Całkowita likwidacja uczelni, z którą wiązano tyle nadziei, nastąpiła po wkroczeniu wojsk hitlerowskich do Lublina.

[R10 – 2] Rabin Lajb Hersz (Arie Tzwi) Fromer, wnioskuje o uznanie urodzenia Cywii, przypisanie jej nazwiska i prawowitych rodziców
[R10 – 3] Strona tytułowa książki Fromera Erec Zwi (Pytania i Odpowiedzi)

Książka ta została napisana w Lublinie, a wydana w Nowym Jorku i szybko stała się podręcznikiem do nauczania Talmudu.
A teraz pewna ciekawostka, otóż książka jest napisana anachronicznym językiem hebrajskim, który był zarezerwowany tylko dla komentatorów pism świętych już w XI wieku. Alfabet nazywany jest pismem Rasi, od nazwiska wybitnego komentatora Biblii i Talmudu. Jest w nim pełno kodów i skrótów znanych tylko niewielkiej grupie rabinów. Trudno też było znaleźć kogoś, kto by przetłumaczył choćby mały fragment nauki Fromera. Wprawdzie obiecał mi to zrobić spotkany w Krakowie rabin z Nowego Jorku, ale ostatecznie podjął próbę tylko Pan Tzvi Norich z Ashkelon. Przetłumaczył łatwiejsze fragmenty zapisane przez Fromera na marginesie tej książki. Te były napisane już w języku hebrajskim. Panu Norichowi zawdzięczam niejedno w tym rozdziale, a i tak materiału zostało na osobną książkę. A oto jak brzmi fragment religijnych rozważań Fromera:

Korzeń wiary jest, że Pan Bóg stworzył świat i wszystko, co jest na nim. Kto nie wierzy o tym i myśli, że świat jest pierwotny jest zaprzeczeńcem – heretykiem. Są ludzie, co mówią, że świat stał się przypadkowo bez Stwórcy. Dziwię się jak może człowiek, duchowo zdrowy, tak myśleć. Gdyby ktoś mu powiedział, że jedno małe koło, które się obraca i wyciąga wodę, co by zawadniać działkę pola czy ogród, nie jest przyrządzone rozmysłem mistrza, który trudził się połączyć i zestawić wszystkie narzędzia, dziwił by się i myślał że to jest głupstwo i prędko to odeprze jako absurd. A skoro odeprze tą rozprawę o tym małym kołu powyżej, jak on pozwoli sobie pomyśleć o wielkim kole, które obraca całą ziemię, wszystko, co na niej i wszystkich stworzonych, jak może myśleć sobie, że to nie jest umyślny zamiar Boga.
 Główny powód heretyków, zaprzeczyć Boga jest, bo oni są zazwyczajeni z naturą od dzieciństwa, bez rozumu i wiedzy, aby zrozumieć i pojąć dziwy natury, a to nie pozostawia wrażenia na sercu, które mogłyby pobudzić podziwy na naturę. Rzeczy się układają, jak gdyby były koniecznością rzeczywistości i nie można myśleć o jakimś braku. Będąc dorosłym, gdy jego rozum i wiedza się uzupełniły, nie powróci podziwiać się o ich istnieniu. Wtedy nie będzie mógł myśleć o możności przeczenia ich istnienia i dlatego nie zachwyci się od tego i mówi, że wszystko jest z natury.

A ci heretycy, co mówią, że oni rozumieją dobrze naturę i nie podziwiają się na nią i na tej podstawie zapierają wszystko, co nie zrozumieją swoim umysłem. Zapierają piekło, raj, tamten świat i wszystkie duchowne rzeczy. Gdy oni postanowili, że rozumią wszystkie nadarzenia, więc wszystko, co nie mogą osiągnąć rozumem nie może istnieć i żadna tajemnica nie jest im obca. Jeżeli by zaś była, pewnie by ją osiągnęli swoim rozumem, bo on jest bardzo obfity. 

       Jeżeli te heretycy nigdy nie widzieli jak się robi chleb, bo się urodzili w jakieś jamie w więzieniu, a tam dostają chleb do jedzenia i nigdy nie wiedzieli, jak się go tworzy, tak samo nigdy nie widzieli koguta i jajka i nie wiedzą jak kogut jest stworzony, nic nie wiedzieli, bo z urodzenia tylko jama ich otacza i chleb, co dostają, a poza tym nigdy nic nie wiedzieli. Czy mogliby zrozumieć, oni sami, że urodzenie koguta jest z jajka, utworzenie chleba jest z pszenicy, którą się sieje w ziemię? Czy może człowiekowi wpadnąć na myśl i wierzyć, że on może to zrozumieć od samemu? Czy każdy, kto ma mózg w czaszce może uwierzyć, że można to zrozumieć od samego, bez pierwotnej wiedzy i celować od siebie do prawdy? Pewnie nie. A nie będę się dziwić te  heretycy oni sami, nie ośmielą się  temu zaprzeczyć.

Teraz możemy odpowiedzieć tym heretykom, co mówią, że nie można wynaleźć nic co nie można osiągnąć rozumem. Wszystkie rzeczy, co istnieją, żeby nie ich (heretyków) pierwotna wiedza i nawyki od dawna, dotąd, nie mogliby zrozumieć od siebie, że to się tak zarządza.

Inny fragment rozważań Fromera o nienawiści

Widzimy, że kto nienawidzi bliźniego, zawsze znajdzie w nim jakąś wadę. Później, przewrócił swoje serce kochać go, wtedy wszystkie przestępstwa miłość przykrywa i te same rzeczy, co dawniej były wadliwe, poważa  teraz, jako zalety i talent, bo rozum zawsze ciąga się za chęcią. W miłości zechce odchylić na dobre, a w nienawiści przeciwnie. Dlatego można powiedzieć, że jego oczy go zmyliły, dać krzywiznę za równinę, gorycz za słodycz i słodycz za gorycz. Wszystko według jego nastroju i jego chęci. 

Chaim Kenigsberg urodzony w Koziegłowach przekazał mi wiedzę, że Fromer urodził się gdzieś blisko Koziegłów (najprawdopodobniej w Czeladzi) i już w wieku 3 lat został sierotą. Wychowywała go siostra jego matki i kiedy trochę podrósł posłała go do szkoły (heder). Tam szybko się okazało, że jest wybitnie uzdolnionym dzieckiem. Mój rozmówca twierdził, że Fromer był geniuszem. W wieku 18 lat ożenił się, a po latach został ojcem szóstki dzieci. W bardzo młodym wieku został rabinem w Koziegłowach (za pensję podrabina 800 zł rocznie). Szybko też zyskał sławę wielkiego mędrca w całym Zagłębiu. Wokół Koziegłów zakładał małe szkółki, zaś jego żona troszczyła się o wyżywienie tych uczniów. Wielka mądrość przysparzała mu szacunku i otwarła drogę do kariery, której uwieńczeniem było stanowisko rektora w Jesziwie Lubelskiej. Również tam w Lublinie towarzyszył mu przydomek: Rabin z Koziegłów.

[R10 – 4] O Fromerze pisali w gazetach

Gazeta pisząca o Fromerze, cytuje zgodne opinie, że był geniuszem i bardzo skromnym człowiekiem. Ludzie, którzy go słuchali porównywali jego słowa do pereł, które wypływały z jego ust. W pierwszych miesiącach wojny Fromer podróżował jeszcze po wsiach i miasteczkach i próbował zbierać materiały do swojej drugiej albo trzeciej książki. Pojechał do Warszawy i tam u jakiegoś szewca próbował się ukrywać pod nazwiskiem – Szulc. Ostatecznie trafił do getta gdzie przez pewien czas uczył dzieci. Zginął w Majdanku.

Po 75 latach, a dokładnie 4 listopada 2008 r. w rocznicę śmierci Majera Szapira, założyciela Jesziwy nastąpiło w Lublinie uroczyste otwarcie mykwy (łaźni) i synagogi uczelnianej. Odrestaurowano tam ozdobną arkę do przechowywania Tory (Aron ha – kodesz) i zapalono stylizowany na poprzednim żyrandol. Przed wojną zawierciańska gmina (kahał), do której należały Koziegłowy przeznaczyła na budowę Jochel – 200 zł. Urzędnik starostwa sprawdzający poprawność sporządzonego budżetu na rok 1927 skomentował ten wydatek, jako nieuzasadniony. Deficyt budżetowy gminy żydowskiej pokrywali składkami zamożniejsi obywatele.

[R10 -5] Oficjalne otwarcie Szkoły Mędrców nastąpiło 11 lutego 2007 roku

Dziś po latach państwo Izrael nie przypomina już małego bezradnego Moisia, który musiał wyszczerzać zęby, kiedy jego szkolni koledzy chcieli na nich potłuc wielkanocną pisankę. Dziś te zęby to czołgi i nowoczesna broń dająca poczucie mocarstwa. Wielu obserwatorów uznaje powstanie tego państwa i jego potęgi za kolejny wielki cud, jaki się dokonał w Ziemi Świętej. Po latach Europa i świat, choć już nie tak licznie zamieszkiwana przez Żydów kultywuje żydowski wynalazek marketingu. Wszędzie widać ruchliwość w interesach, intelekt menadżerów i bystrość akwizytorów. Emigracja za bogactwem i coraz większa umiejętność życia w obcym środowisku staje się również polskim udziałem. Szybko zmieniające się ustroje wymagały od Polaków nowych umiejętności przetrwania, a kto doświadczył czasów PRL- u, może się pochwalić zaradnością w każdej sytuacji.

Mykwa na ulicy Targowej

[R10 -6] Przed rozpoczęciem Szabasu, Żydzi koziegłowscy udawali się do mykwy (łaźni) zlokalizowanej w zaułku ulicy Targowej.

Do dziś dla religijnych rodzin, mykwa jest obowiązkiem rytualnym i nie można go spełnić w domowej lub hotelowej łazience. Łaźnia na ul. Targowej, miała własną studnię, a wcześniej wodę czerpano z pobliskiego źródełka zwanego Babskim Dołkiem.
Studnię wykopano po tym, jak z Babskiego Dołka zaczęli korzystali katolicy, choć tylko w lecie i bardziej tradycyjnie. Wodę pompowano stamtąd ręcznie do kotła pozyskanego z niewielkiej maszyny parowej. We wnętrzu tego kotła znajdowała się wężownica z rurek, którą połączono z podobnym wymiennikiem w piecu węglowym. Ogrzana woda spływała z kotła do betonowego basenu w zagłębieniu podłogi. Obsługą łaźni i zapalaniem świec zajmowała się kobieta należąca do społeczności katolickiej. Gdyby była Żydówką nie mogłaby w dniu szabasu pracować. Rozsiewane przez nią plotki głosiły, że nagrzana woda służyła całej grupie, a nieżyczliwi zastanawiali się, jak to jest u Żydów z tą koszernością?
Na takie i podobne pytania, Żydzi mieli i mają w Talmudzie precyzyjne wyjaśnienia. Poniżej kilka przykładów prawa i praktyk żydowskich (micwy), wg rabina Solomona Ben Josefa Ganzfrieda (1804 – 1886)

W piątek należy umyć twarz, ręce i nogi w ciepłej wodzie, a jeśli to możliwe – całe ciało, a następnie zanurzyć się w mykwie. Nie wolno myć się razem z ojcem, z teściem, z mężem matki lub mężem siostry. Zasłania się organy płciowe podczas mycia, tam gdzie jest to w zwyczaju. Tak samo uczeń nie powinien myć się ze swoim nauczycielem, chyba, że nauczyciel potrzebuje pomocy ucznia. Należy umyć głowę i obciąć paznokcie i włosy, jeśli są zbyt długie. Paznokci u rąk i u nóg nie obcina się tego samego dnia. Nie obcina się paznokci i włosów w Rosz Chodesz, nawet, jeśli wypada w piątek. Niektórzy uważają, aby nie obcinać paznokci po kolei, ale według sposobu: zaczynając od palca wskazującego prawej ręki. Słowo BDAGH odpowiada kolejności obcinania paznokci u prawej ręki (kolejność według wartości numerycznej liter: 2, 4, 1, 3, 5). U lewej ręki rozpoczyna się od palca serdecznego, według słowa DBHGA (kolejność według wartości numerycznej liter: 4, 2, 5, 3, 1). Niektórzy uważają też, aby nie obcinać paznokci w czwartek, bo zaczynają one odrastać na trzeci dzień, a byłby to Szabat. Dobrze jest spalić obcięte paznokcie.

Mykwa nie służyła, więc do mycia, a bardziej do zanurzania i obmywania. U chrześcijan podobną rolę spełnia woda święcona. Piątkowa mykwa trwała do wczesnego popołudnia. W pobliskich Żarkach łaźnia żydowska była wyposażona w drewniane wanny klepkowe, obciągane jak beczki metalową obręczą. W tym samym pomieszczeniu funkcjonowała jeszcze parownia, czyli sauna. Siedząc na drewnianych ławkach (trybunach), używano olszynowych miotełek do chłostania ciała. Nagrzewanie kamieni było jednak źle rozwiązane gdyż tłusty dym z paleniska osiadał wszędzie i w efekcie obmywania można się było pobrudzić. Po obmyciu (ablucji ciała) udawano się do bożnicy na uroczystą modlitwę.
Roczne utrzymanie mykwy w Koziegłowach kosztowało 400 zł. Wydatek ten równoważył dochód z czytania rodałów. Przywilej czytania zwoju świętej Tory, skutkował składką na tacę i zapisaną rubryką w budżecie gminy żydowskiej po stronie dochodów.

Szabat i Tora

Szabat święty jest przymierzem i wielkim znakiem danym mam przez Świętego Niech Będzie Błogosławiony, aby było wiadomym, że w sześć dni uczynił HASZEM niebo i ziemię i wszystko, co jest w nich i odpoczął w dniu siódmym.

Studiowanie Tory jest przywilejem i obowiązkiem mężczyzn. Podczas szabatu i świąt czytający lektorzy nakrywali głowę mycką (kipą) (jarmułką), a ramiona chustą wełnianą (tałes), lub chustą lnianą zdobioną granatowymi pasami i frędzlami po rogach. Tak było w Żarkach i Koziegłowach w czasie wiosennego święta Pesach, które trwało tydzień i upamiętniało ucieczkę z niewoli egipskiej. Podczas zwykłej codziennej modlitwy, Żydzi często podciągali wysoko lewy rękaw i obwiązywali rękę paskiem rzemiennym (tefilin). Znak ten czyniono by przypomnieć ciągnięcie pługów przez ich praojców w niewoli. W określonych punktach obrządku, mężczyźni zakładali podobne opaski na czoło z podwiązaną mini szkatułką (filakterią) zawierającą ważne przykazania. Po odejściu Frumera do Sosnowca, a później jego przejściu przez Zgierz do Lublina, Koziegłowy nie miały już swojego rabina. Wybrane fragmenty ze zwojów Tory czytało siedmiu kolejno wezwanych mężczyzn. W Koziegłowach czytanie rozpoczynał najczęściej Majer Gutensztajn, albo ktoś uprzywilejowany, jak Kiwa Rozenberg, a następnie sześciu kolejno wezwanych mężczyzn. Torę przechowywano w drewnianej arce, ozdobionej płaskorzeźbą przedstawiającą dwa lwy i koronę. Czytane słowa z Biblii uznaje się za święte i pozostają niezmienne w treści i staranności pisma. Od wieków przepisywane są ręcznie i wciąż czytane w synagogach. Zwojów Tory nie wolno jest dotykać, a do śledzenia kolejnych wersetów używa się zdobionych wskaźników w kształcie rączki. Na ławkach w bożnicy leżało zawsze kilka modlitewników do cichej modlitwy. Jeden z nich (Psalmy Dawidowe) przetrwał na strychu dawnej koziegłowskiej bożnicy do jesieni 2007 roku. Odnaleziono go podczas wymiany dachu. Niestety znów zaginął. Rekompensatą tej straty było odnalezienie w 2019 roku kilkudziesięciu zniszczonych kartek ze starych modlitewników.

[R10 – 7] Tak wyglądał główny motyw zdobiący arkę do przechowywania zwojów Tory5

Kobiety w dniu szabasu miały do wypełnienia dużo mniej przykazań religijnych i mogły więcej czasu poświęcić na sprawy domowe, a szczególnie przygotowanie uroczystej wieczerzy. W piątek po południu wiele wystrojonych dziewczyn żydowskich spacerowało po rynku.

[R10 – 8] Szabasowa elegancja żydowskich kobiet. Na zdjęciu Chawa Tenenberg ur. 07.01.1901

Starsze panie zakładały peruki, a mężczyźni odświętne chałaty. Zamożniejsze dziewczyny, jak Rywcia i Sara Wolbrom, zwyczajowo zanosiły chałkę do biedniejszych rodzin żydowskich. Z okazji większych świąt chrupiącą macę, albo słodki placek otrzymywali również dobrzy katoliccy sąsiedzi. W sobotę rygory świętowania wzrastały jeszcze bardziej. Nie można już było pracować zarobkowo, sprzątać, chodzić zbyt daleko, ani jechać środkiem lokomocji. Nie czyniono zakupów i rezygnowano z usług, które powstawały z pracy innych ludzi. Modlitwie towarzyszył kielich na wino i świecznik. Modlono się zazwyczaj w grupie trzech osób, twarzami zwróconymi do siebie. Nakaz świętowania, choć w ograniczonym zakresie obowiązywał nawet w sytuacjach nadzwyczajnych, takich, jak pożar.

Nasi rabini błogosławionej pamięci obawiali się, że jeśliby – Boże uchowaj! – wybuchł w Szabat pożar to właściciel i przerażeni mieszkańcy płonącego domu, będą obawiać się o swój majątek i gdy zajmą się ratowaniem go, mogliby przez to zapomnieć, że jest Szabat- i zgasić ogień – dlatego rabini zabronili ratowania nawet tych rzeczy, które wolno ruszać i wynosić w Szabat; wolno ratować tylko to, co jest na potrzeby tego Szabatu. Na przykład: jeśli pożar wybuchł wieczorem przed kolacją – ratuje się jedzenie na trzy posiłki – to co potrzebne dla ludzi i dla zwierząt. Gdy pożar wybuchnie rano – ratuje się jedzenie na dwa posiłki, gdy wybuchnie po południu – na jeden posiłek. Jeśli w jednym naczyniu jest dużo jedzenia, np. wiele bochenków chleba w jednym koszu, lub dużo wina w beczce itp., to ponieważ wynosi się to za jednym razem – wolno uratować całość. Podobnie, jeśli rozpostarło się prześcieradło, lub coś podobnego i zebrało się do niego to, co można z jedzenia i z napojów – to ponieważ wynosi się to jednocześnie – wolno uratować to wszystko (S.G.)

Sobota szabasowa była w gronie najbliższych dniem zadumy i doskonalenia umysłu. Biblia od świtu do zmierzchu regulowała czas pobożnych Żydów. Była dla nich największym nakazem i stawała się stylem życia. Modlitwy w bożnicy koziegłowskiej prowadził Majer Gutensztajn. Był on też zapraszany na różne oficjalne uroczystości w mieście, również takie z udziałem księży katolickich. Gutensztajn, miał dobre stosunki z proboszczem Leonem Brykalskim i wójtem Wincentym Rutkiewiczem. Często omawiali w trójkę bieżące problemy. Do wybuchu wojny, Gutensztajn administrował koziegłowska filią i rozstrzygał w sprawach obrządku. Codzienność koziegłowska zmuszała go do częstych rozważań o moralności człowieka, a tak tłumaczył niektóre ludzkie zachowania:

Ludzie mają różne cechy charakteru. Są ludzie gwałtowni, ciągle wpadający w złość i są ludzie spokojnego usposobienia, którzy nigdy się nie złoszczą, lub złoszczą się raz na kilka lat. Są ludzie bardzo wyniośli i są ludzie bardzo skromni. Są ludzie pożądliwi, którzy nigdy nie mogą się nasycić i są ludzie o czystych sercach, którzy nie pożądają nawet tych niewielu rzeczy, które są potrzebne dla ciała. Są ludzie pragnący bogactwa, którzy nie nasycą się wszystkimi pieniędzmi świata, tak jak jest napisane (Koh. 5:9) „Kto kocha pieniądze nie nasyci się pieniędzmi”; a są ludzie o skromnych potrzebach, którym wystarcza niewielka ilość, taka, którą nawet nie zaspakaja wszystkich ich potrzeb i nie uganiają się za bogactwem. Są ludzie, którzy głodują, by oszczędzać pieniądze, a to co zjadają za własne pieniądze – zjadają cierpiąc. A są i ludzie wydający [rozrzutnie] wszystkie swoje pieniądze. Podobnie jest ze wszystkimi innymi usposobieniami u ludzi: są pogodni i przygnębieni, nikczemni i szlachetni, okrutni i współczujący, ludzie łagodnego serca i twardego serca. (S.G.)

Chanuka (święto światła)

Jest to święto żydowskie, które wypada najbliżej Bożego Narodzenia, ale w żaden sposób nie nawiązuje do jego tradycji. Można nawet powiedzieć, że to katolickie święto jest na odległym biegunie tradycji żydowskiej. Są jednak święta bliższe obu tradycjom jak np. Pascha i Zielone Świątki. Święto Chanuka upamiętnia powstanie zbrojne Mechabeuszy przeciwko Grekom, czyli odbicie świątyni z rąk pogańskich. Tamto wydarzenie to historia sprzed 2160 lat, jednak za prawdziwy cud uznano wtedy nie zwycięstwo Żydów a to, że mała porcja oliwy koszernej, którą z trudem znaleziono i mogła wystarczyć na jeden dzień świecenia w rzeczywistości paliła się przez 8 dni. Od tego czasu światło w świeczniku chanukowym płonie przez 8 dni w takim porządku, że codziennie zapala się kolejne ramię i światła przybywa. Mój izraelski konsultant Tzvy Norich dopowiedział mi jeszcze, że innym obyczajem tego święta są smaczne pączki, a małe dzieci bawią się czterokątnym bąkiem, który na każdej płaszczyźnie ma napis: wielki cud był tutaj. Teraz sobie przypomniałem, że w Polsce dzieci w okresie adwentowym też idą na wieczorne nabożeństwo z zapalonym lampionem. Świecznik chanukowy jest obecnie godłem Izraela.

Pogrzeb

Pochówek Żydów koziegłowskich spełniał się na cmentarzu w Żarkach. Najstarsi mieszkańcy Koziegłów pytani, jak wyglądał żydowski pogrzeb? – zgodnie odpowiadają, że nie widzieli żadnej ceremonii i tak było w istocie. Po zamknięciu oczu zmarłemu i wyrecytowaniu kilku psalmów ciało zmarłego w cichości wywożono do Żarek. Nie było trumny, a tylko ciało obwinięcie płótnem (całunem), po czym wkładano je do grobu wykopanego wzdłuż linii wschód – zachód. W Żarkach pogrzeb miał bogatszą ceremonię i najczęściej odprowadzano zmarłego z asystą. Za trumnę służyły drewniane nosze (mary) i wieko podobne do tego, którym nakrywa się zabytkową maszynę do szycia. Nosze posiadały 4 nogi. Tych samych mar używano przy kolejnych pogrzebach. Zmarłego niosło czterech mężczyzn z bractwa pogrzebowego. Poruszali się charakterystycznym krótkim krokiem. To dreptanie miało wyrażać szacunek wobec zmarłego i przekonywać, że nie spieszno uczestnikom pogrzebu rozstawać się z bliskim. Wśród uczestników pogrzebu szły wynajęte płaczki i lamentowały: aj waj, aj waj. Rodzina miała obowiązek postawić zmarłemu macewę (płytę nagrobną), a tradycja nie wymagała późniejszej pielęgnacji grobu zmarłego. Dla Koziegłów – księgi urodzin, ślubów i zgonów prowadził urzędnik z okręgu bożniczego w Żarkach, zaś sprawy administracyjne załatwiała gmina żydowska (kahał) w Zawierciu.

Bet Hamidrasz

[R10 – 9] Koziegłowy – rynek (09 – 1939)

Budynek niedawno rozebrany na koziegłowskim rynku kupił w latach 20 – tych ubiegłego stulecia Nachim, Berek Woźnica (krawiec) i przeznaczył na Dom Nauczania (Bożnicę). Mężczyźni wchodzili do środka drzwiami z lewej strony, zaś kobiety tylko w czasie wyjątkowych świąt wchodziły drzwiami prawymi i stały w babińcu, była to specjalna część oddzielona kotarą. Na prawej futrynie drzwi wejściowych była przybita mezuza, a w niej za kratką napisana na pergaminie modlitwa, Szma Israel. Mezuza to rodzaj pudełeczka lub ramki, którą umieszczano przy wejściu do żydowskiego domu. Obowiązki (micwa) związane z mezuzą składały się z kilkudziesięciu punktów, a jeden z nich tak mówi:

Ponieważ mezuza przypomina Jedyność Imienia HASZEM – dlatego całuje się ją wchodząc i wychodząc z domu. Ale nie kładzie się ręki na samej mezuzie – dlatego należy mieć szklaną osłonkę przykrywającą Imię HASZEM. Gdy wychodzi się z domu – kładąc rękę na mezuzie mówi się: „HASZEM szomri, HASZEM cili al jad jemini, HASZEM jiszmor ceti uwo-i meata wead olam” – „HASZEM moim stróżem, HASZEM moim cieniem po mojej prawicy, HASZEM będzie strzegł mojego wyjścia i przyjścia od teraz na wieki”.

Za sienią, wewnątrz niezbyt obszernej izby stał w kącie piec kaflowy, a pośrodku pulpit i zdobiona skrzynia (arka) do przechowywania Tory. Po wysiedleniu pozostałych Żydów z Koziegłów (maj – 1942) zgromadzone tam przedmioty zostały zniszczone. Czynności tych na polecenie Niemców doglądał osobiście burmistrz. Chwili przecięcia arki, przyglądał się z zaciekawieniem 13 – letni Tadzio Puszczewicz – autor kilku zamieszczonych tu ilustracji. Piec kaflowy został rozebrany i na nowo postawiony w biurze administracji niemieckiej. (ul. Szkolna) W tym samym czasie bóżnicę przeznaczono na magazyn zbożowy, choć wcześniej planowano ją spalić. Magazyn przetrwał do lat powojennych. Później była tam poczta, a teraz po gruntownej rewitalizacji budynek ma być siedzibą Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej.

Shema Izrael

[R10 -10] Modlitwa Shema Israel napisana na pergaminie to najcenniejsza pamiątka po Żydach koziegłowskich, tym bardziej, że pochodzi z mezuzy przy drzwiach wejściowych do dawnej bożnicy. Jest to zarazem najważniejsza modlitwa judaizmu.

Słuchaj, Izraelu! Pan jest naszym Bogiem, Pan jest jedyny! Dlatego będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą i ze wszystkich swoich sił. Weź do serca te słowa, które ci dziś gorąco polecam. Zasiej je w twoich dzieciach. Mów o nich w domu i na dworze, czy jesteś zajęty, czy odpoczywasz. Przywiąż je do przegubu twej ręki, jako znak i niech będzie jak ozdoba na twym czole. Napisz je na odrzwiach twych domów i na twych bramach.

Shema Yisrael Adonai Eloheinu Adonai Echad. Baruch Shem k’vod malchuto l’olam va’ed.V’ahavta et Adonai Elohechab’chol l’vavcha uv’chol nafsh’cha uv’chol m’odecha. V’hayu hadevarim ha’eyleh asher anochi m’tzav’cha hayom al l’vavecha. Ve’shinantam levanecha, ve’dibarta bam be’shivtecha be’veytecha, uv’lecht’cha va’derech, uv’shachbecha uv’kumecha. Uk’shartam le’ot al yadecha, ve hayu letotafot beyn eynecha. U’chtavtam al mezuzot beytecha u’visharecha.

Rabini nakazywali, aby Shema odmówione było w trzy godziny po przebudzeniu i ponownie, kiedy na niebie pojawiają się gwiazdy. Słowa tej modlitwy były szeptane do ucha nowonarodzonych dzieci i recytowane w chwilach największych cierpień, a szczególnie w obliczu bliskiej śmierci. W maju 2009 r. tekst tej modlitwy recytował przed młodzieżą szkolną z Koziegłów, Pan Tzvy Norich z Ashkelon, który z rodziną przyleciał z Izraela na podsumowanie projektu Przesyłka do Yad Vashem.

Cynamon, imbir, wanilia

[R1- 11] Współczesna mapa centrum Koziegłów. Kolorowe pola pokazują najważniejsze miejsca handlowej i religijnej egzystencji Żydów do roku 1942.

Legenda mapy

  • Mykwa – łaźnia
  • Usługi Krawieckie – Kopytko – zakład krawiecki zatrudniający kilka osób z bardzo dobrymi kwalifikacjami.
  • Kamiński Wolf– handel jarmarczny +pomoc w piekarni matki
  • Bulwik Szmul – piekarnia z dostawą do okolicznych sklepów)
  • Kamińska Złota – piekarnia (chleb, bułki, pieczywo słodkie)
  • Dawid Pinkus – jatka z mięsem wołowym, skup i ubój cieląt. (Ważył zakupione cielęta podnosząc rękami do góry. Wagę odgadywał z dokładnością do 1 kilograma.)
  • Kożuch Szija – jatka z mięsem wołowym
  • Sklep odzieżowy – swetry, bluzki, materiały na miarę
  • Pinkus Tennenberg – jatka z mięsem wołowym. Ulubionym powiedzeniem Pinkusa były słowa: Czy ty mnie kochasz? Młode cielęta, które kupował w okolicy, podążały za nim bez jakiejkolwiek uwięzi.
  • Wolbrom Nechemja – usługi szklarskie
  • Kantor Hersz– sklep metalowy (łańcuchy, gwoździe, widły, kopaczki, podkowy, hufnale do podków, kosy, babki i młotki)
  • Woźnica Szlama – sklep spożywczy (fundator budynku przeznaczonego na bóżnicę – syn Abram Woźnica przeżył i odwiedził Koziegłowy w latach 70 – tych)
  • Zainwel Hersz – budynek do roku 1932 dzierżawiony, a następnie sprzedany spółce polskiej z przeznaczeniem na mleczarnię.
  • Berek Rozencwaig) – sklep kolonialny i galanteryjny (dawniej Kromołowska) -kiszone ogórki, pieprz, goździki, liście laurowe, cynamon, imbir, wanilia, kawa, herbata, lepy na muchy, gęste grzebienie, klamerki, nici, poduszki na igły, szminki, lusterka, brzytwy, cukier, sól, świece,)
  • Bożnica – dom modlitwy
  • Leizor Perel – sklep metalowy – materiały do produkcji rolnej i wyroby hutnicze głownie, płaskowniki na obręcze do kół – sprzedaż 2 tony tygodniowo. Najbogatszy obywatel społeczności żydowskiej w Koziegłowach. Zatrudniał służbę, miał własny dom.
  • Iduł – kamasznik, producent obuwia zatrudniający czeladników (skóry miękkie i twarde najwyższej jakości)
  • Lewek Tenenberg – sklep techniczny np. kafle i okucia do pieców, ponadto handel zbożem i przetworami (ceniony partner przez okolicznych rolników)
  • Manele – łokciówka – materiały krawieckie
  • Goldman Szlama– spodnie, marynarki, garnitury
  • Sztybel Izrael – piekarnia na rynku
  • Szlesinger Róża – ul. Woźnicka (dziewczyna o wyjątkowej urodzie, starsi panowie polecili mi o tym napisać)
  • Kromołowski – sklep galanteryjny.
[R10 – 12] Szyld nad sklepem kolonialnym Berka Rozencwaiga. Biały orzeł obok szyldu to znak Związku Strzeleckiego

Handel był głównym zajęciem społeczności żydowskiej w Koziegłowach. W dzień targowy, czyli w czwartek przed wojną, emocje kupieckie osiągały tu stan wrzenia. Już bardzo wcześnie na targ podążały furmanki, rowerzyści i piesi z tobołkami. Rynek z każdą chwilą stawał się pełniejszy i tętnił kupieckim rytmem do samego południa. Warme bobele, warme bobele (gorący bober) krzyczała jakaś Żydówka. Inny kupiec jeszcze głośniej: kupcie sraluchowi kaszkiet (kupcie czapkę młodzikowi). Tak samo głośno krzyczała niesiona pod pachą gęś, a gdy już ucichła, to i tak wszyscy jeszcze długo się przekrzykiwali. Masło po półtora złotego, sery po pół, a jaja od 4 do 10 groszy. Ceny zmieniały się w zależności od tego, ile wykupiły towaru handlarki na targ w Będzinie. Na straganach: obuwie, łokciówka, chłopskie portki, babskie bluzki, czapki, mycki i kaszkiety. Buty tandetne, co nie zasługiwały aby leżeć na straganie, kosztowały tylko złotówkę. Te eleganckie z wyściółką z kory lipowej, lub robione na miarę ceniono już po dziesięć. Bycze skóry z żareckich garbarni zachwalano na podeszwy, a te cieńsze z królików, kun i lisów na kurtki zimowe. Było wapno do bielenia chałupy i ultramaryna w proszku. Słonina różnej grubości i drewniane wiązki przepasane słomą. Były smolne szczapy do rozpalania pod blachą, kartofle (gitoflis), kaczki pieczone na szabas i maść na brodawki. W klatkach pod bożnicą stłoczono króliki, kury, gęsi i gołębie. Gęsi, jakieś takie ociężałe. Wcześniej w przydomowych komorach wpychano im pewnie kluski jęczmienne, a wszystko dla ich wątróbek, które i dla pana dziedzica mogły być przysmakiem. Biedne ptactwo, które nie zdzierżyło tego przymusowego obżarstwa, najczęściej kończyło swój żywot w mękach.

Chłopi po przejściu przez rynek ciągnęli dalej na ulicę Targową. Tam na żeleźniakach: zboże, łubin, koniczyna i małe cielęta. Lewek Tenenberg, co handlował ziarnem, czekał do zakończenia handlu i dopiero bliżej południa przyjaźnie zagajał: Wasz ojciec to był człowiek mądry, u mnie sprzedał jesienią, a kupował wiosną. Po powrocie na rynek chłopi szukali swoich bab, co nie było takie łatwe, bo wszystkie nosiły modne wtedy zapaski i były jak muzułmanki trudne do rozpoznania. W czwartek na rynku spotykali się wszyscy roznosiciele gazet. Redagowana przez Konstantego Ćwierka (dawnego kierownika szkoły w Gniazdowie), popularna w Zagłębiu gazeta Siedem Groszy, kosztowała 8 groszy. Do wyboru były jeszcze: Tempo Dnia, Gazeta Ludowa, Niedziela, Kurier Krakowski, Kurier Zachodni, Torpeda i pismo satyryczne Wróble na Dachu. Ekskluzywne pismo, Tygodnik Ilustrowany czytał jedynie pan magister Julian Pogorzelski, właściciel apteki na rynku i pan Antoni Skotarski właściciel młyna na Pasiece. Za gazeciarzami biegał Moisio Bomber, który niewiadomo, dlaczego, stale wyrywał sobie włosy z brody. Jarmark, który trwał tak do południa nie przeszkadzał już furmanom, którzy nieco później podjeżdżali z węglem pod dom pani Danielowej. Na węglarzy czekała grochówka gotowana na kościach, żurek na podrobach i pajda żytniego chleba. Zwyczajowo opróżniali jeszcze głębszy kieliszek i udawali się w dalszą drogę. Chyba, że jakieś zuchwałe wyrostki próbowały ściągnąć z wozu większy kruszek węgla, wtedy jeszcze batem musieli pogrozić, a czasem i przylać.

O, właśnie podjechał samochód, zatrąbił dwa razy i pewnie chce wlać benzynę z pompy pana Wernera. Tym trąbieniem tak przestraszył Icka, że ten rozlał całą ćwiartkę nafty.

Trochę się już zmienił tamten rynek przedwojenny, choć nadal nie ma wokół niego urokliwych kamieniczek, zdobnych gzymsów, ani płaskorzeźby pod szczytem ratusza. Mimo tej szorstkiej urody, rynek ani na chwilę nie przestał regulować rytmem naszego miasta i okolicy.

[R10 -13 – 14] Dzień targowy (czwartek) na rynku w Koziegłowach
Dzień targowy (czwartek) na rynku w Koziegłowach
Pompa benzynowa Jana Wernera

Agudas i Mizrachi

Informacja o założeniu w Koziegłowach organizacji Agudas Isroel
[R10 – 17] Majer J. Gutensztajn: Czas rozpocząć szabas

Majer Jakob Gutensztajn (13.04.1886) pełniący obowiązki religijne po Fromerze, był także prezesem prawicowej partii o nazwie: Szlomej Emunej Izroel (Pokój Wiernym Izraelitom), zwanej również: Agudas Isroel (Związek Izraela). Organizacja miała na celu ochronę tradycji religijnych i podejmowanie działań charytatywnych. Ze składek własnych wspomagała biedniejsze rodziny, najczęściej już w samych Koziegłowach. Skarbnikiem związku w pierwszym wyborze był Michel Kenigsberg (22.10.1893) Jego francuskie imię nastręczało wszystkim wiele kłopotów. Mówiono na niego – Machoł. Urzędnicy poprawiali na – Michał, zaś w czasie okupacji funkcjonował jako – Max. Lekko utykał na nogę i był dość ociężały. Chwalił się do wynajmujących mu mieszkanie Wiśniewskich, że posiada fabrykę kapeluszy. Fabryka musiała jednak nie przynosić zysku, bo często zalegał z czynszem i korzystał z pomocy zamożniejszych rodzin. Ta sytuacja nie przeszkadzała mu jednak, aby zostać skarbnikiem w ogólnie szanowanej organizacji. Michel przeżył wojnę będąc tłumaczem dla oficerów niemieckich. (W 1927 r. pracował w Tarnowskich Górach i tam najprawdopodobniej nauczył się mówić biegle po niemiecku). Kilkanaście lat temu, jego córka Frajdla, odwiedziła Koziegłowy, a szczególnie swoją szkolną koleżankę, p. Barbarę Kaczorowską (Wiśniewską), zaś w sierpniu 2008 r. zwiedzała nasze miasto jego wnuczka – Hana Danieli.
Organizacja, której prezesował Gutensztajn przekształciła się w 1934 roku w komórkę Centrali Żydów Ortodoksów i tak przetrwała do 1938 roku.
Umiarkowane poglądy spokojnych obywateli nie w pełni jednak odpowiadały całej społeczności żydowskiej. W 1935 roku po śmierci Józefa Piłsudskiego zaczęły się pojawiać również w Koziegłowach poważniejsze problemy i konflikty. Lepszym rozwiązaniem na te czasy (1935) miała być Syjonistyczna Organizacja Żydów Religijno – Ortodoksyjnych (Mizrachi). Prezesem tej bardziej radykalnej organizacji został Chaim Kamiński, jednak nie na długo, bo organizacja już po roku wygasiła swoją aktywność.
Proces rejestracji organizacji żydowskich w Koziegłowach i Zawierciu był bardzo skrupulatny. Świadczą o tym liczne poufne dokumenty.
Praktyczna działalność tych i podobnych organizacji różniła się najczęściej od statutowych deklaracji. Czujność i wrażliwość polityczna ówczesnych władz była jednak w pełni zaspokojona na papierze.

Dokument Agudas Isroel
Wniosek o rejestrację Organizacji Syjonistycznej Żydów Religijno Ortodoksyjnych Mizrachi

Antysemityzm lokalny

Żydzi koziegłowscy, choć mieli już w swym posiadaniu większość sklepów i usług, to stale zabiegali o zwiększenie tej liczby. W przeciwieństwie do nie – Żydów umieli osiągać porozumienie w sprawach cen i wspólnych inwestycji. Już wtedy stosowali marketing polegający na różnych zachętach. Stały klient mógł dostać gratis chałkę w piekarni, gdzie indziej ryżową szczotkę, albo lep na muchy. Sklep na rynku należący do Władysława Rutkiewicza i wspólnika stale otrzymywał różne intratne propozycje od Żydów, którzy chcieli go przejąć. Propozycji jednak nie kierowano oficjalnie do spółki, tylko indywidualnie i zakulisowo urabiano każdego ze wspólników. Takie metody pozbywania się konkurencji były dość powszechne i najczęściej skuteczne. Praktyka ta nie była wyłącznie żydowską specjalnością i polegała na tworzeniu spółek rodzinnych. Korporacyjne pokrewieństwo dziś napiętnowane, jako nepotyzm jest w kapitalizmie wciąż uznawane za zdrową praktykę. Za niezdrową można bardziej uznać tworzenie quasi rodziny, czyli mafii z ojcem chrzestnym, a jeszcze bardziej tworzenie kliki finansowej. Za taki stan rzeczy część winy ponosi dzisiaj niski przyrost naturalny i deficyt synów, zięciów, braci i bratanków. Rodzina żydowska stanowiła zarazem rodzinność ekonomiczną polegającą na sprzedawaniu tego, co wyprodukowali żydowscy rzemieślniczy, żydowskim pośrednikom, żydowskim hurtownikom, żydowskim detalistom i żydowskim akwizytorom. Taki obieg obejmował wiele dziedzin przemysłu i eksportu. Konkurencja nieodpowiadająca regułom rodzinności uwierała, jak kamyk w bucie. Ten porządek nakazywał pozbyć się kupca Władysława Rutkiewicza i innych, choć zasadniczo i elegancko nikt do nikogo nie miał żadnych pretensji.
Odmienność religii, więzi wspólnotowe, czasem nienajlepsze obyczaje gospodarcze (geszeft) i stałe konkurowanie w interesach budziły dość powszechną niechęć do Żydów. Zjawisko antysemityzmu w Koziegłowach i Żarkach nie przybrało jednak nigdy większych rozmiarów. Pewne jego przejawy pojawiły się dopiero po śmierci Józefa Piłsudskiego, którego uznawano za sojusznika narodu żydowskiego. W roku 1937 niejaki Roman Daniel, rzeźnik, człowiek ogromnej postury przeszedł ulicami Koziegłów i wybił wiele szyb w żydowskich domach. Później odbył się jakiś proces, ale wyroku nikt już nie pamięta. Kiedy indziej zaś sprowokowano żydowskiego kupca Kożucha i ten chwycił za nóż. Rozruchy przybrały na sile i musiała interweniować policja konna z Zawiercia. Po kilku takich wydarzeniach powstała konieczność montowania okiennic w żydowskich domach. Długo przetrwał jeden taki budynek z okiennicami przy ulicy Świętokrzyskiej. Innym razem młodzi chłopcy uznawani za bardzo grzecznych wspięli się na mur, za którym Żydzi obchodzili święto namiotów (Sukot), wyciągnęli z rozporków sikawki i zbezcześcili koszerność zielonych gałęzi (dębnika), z których to namiot był częściowo wykonany. Niechęć do Żydów przejawiała się najczęściej w różnych złośliwych żartach. Do takich należało układanie na schodach lodowych tafli i wywoływanie domowników. Nie zawsze takie żarty kończyły się szczęśliwie i tylko na okrzykach – aj waj i gewałt. Józef Morawiec, mój rozmówca z Leśniowa opowiadał mi jak 28 września, kiedy Żydzi modlili się podczas ważnego święta, Jom Kipur (Sądny Dzień – Dzień Pojednania), poszcząc, prosząc o przebaczenie i wspominając dusze zmarłych przodków. W tym czasie do synagogi wrzucono gawrona. Czarny ptak, jak zły duch narobił krzyku, a w środku powstało prawdziwe przerażenie. Wrzucony gawron w Żarkach, a w Koziegłowach czarny kot miał ośmieszać praktykowany jeszcze wtedy rytuał opierający się na wierze w możliwość wykupienia swojej duszy przez ofiarowanie ptaka. Mężczyzna składał ofiarę przebłagalną trzymając koguta, zaś kobieta ofiarowywała kurę. Modlono się przy tym o oczyszczenie duszy, a ptactwo przeznaczano później na posiłek przed 25 godzinnym postem.
Sprawcy faigieli (figli) z gawronem uznali swój niechlubny żart za bardzo udany. Takie i podobne incydenty, jak stukanie w okna żydowskich domów nie miały jednak większego wpływu na poprawność lokalnych stosunków obu społeczności przed II wojną światową. Najgorsze miało dopiero nadejść.

Dobrosąsiedzkie stosunki rodziny Dawidów i Raroków

Zagłada (Holocaust)

Jeszcze przed świtem, na przełomie maja i czerwca 1942 roku, kolbami karabinów walono w drzwi żydowskich domów (okrzyki: wajta, wajta, sznela, sznela, popychanie i bicie). Każda rodzina miała kilkanaście minut na zabranie jakiegoś dobytku i udanie się na plac przy remizie strażackiej. Tam sprawdzono sporządzoną wcześniej listę obecności i poinformowano wszystkich o wysiedleniu. Sąsiedzi obserwowali te najścia z ukrycia. Kompletowanie listy wysiedlonych trwało przez kilka godzin. Pozostali nie wychodził w tym czasie z domów w obawie przed podobnym losem lub rozstrzelaniem na ulicy. Wcześniej wysiedlono już wiele polskich i żydowskich rodzin do pracy w III Rzeszy. Żydzi nie byli tym najściem bardzo zaskoczeni. Wcześniej było już kilka podobnych akcji i alarmów. Stale obserwowali ruchy żandarmów i spodziewali się wysiedlenia w każdej chwili. W ciągu nocy organizowano czuwania, ale niewiele to pomogło. Najpierw były nakazy, zakazy i restrykcje. Trzeba było oddać Rzeszy wszystkie cenniejsze przedmioty: futra, materiały, biżuterię, radioodbiorniki, metale szlachetne itp. Nie można już było swobodnie handlować, choć pozwolono na duże hurtownie na granicy rejencji katowickiej, bo i tak w każdej chwili Niemcy mogli je zagarnąć. Dwie piekarnie: Bulwika i Kromołowskiej przejęli: Branebor z Rumunii i Sedlaczek ze Śląska. Żydzi nie mogli nawet zadać pytania Niemcowi nie stojąc w odpowiedniej odległości i pozycji. Nie brakowało różnych przymusowych zajęć i trudności na każdym kroku. Bieda stawała się coraz bardziej dotkliwa. Mało, kto wtedy jeszcze wiedział, że budowa krematoriów w Auschwitz zbliżała się ku końcowi. Czas poprzedzający pierwsze masowe transporty do komór gazowych, Niemcy wykorzystali na odebranie społeczności żydowskiej wszystkiego, co materialne i ludzkie. Dla lepszego administrowania planem zgłady, który bardzo ogólnie mówił tylko o jakimś ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej, Niemcy wykorzystywali samych Żydów. Już na początku 1940 r. powołali Centralną Radę Starszych Wschodniego Górnego Śląska z siedzibą w Sosnowcu. Z Koziegłów oddelegowano do inspektoratu w Zawierciu trzech przedstawicieli, którzy na bieżąco informowali o kolejnych dekretach niemieckich. Choć Koziegłowy nie należały do rejencji katowickiej, jak Sosnowiec i Będzin, tylko do opolskiej (Landkreis Warthenau), to gestapo z Opola w dniu 13 VIII 1940 r. przekazało zwierzchnictwo nad Zawierciańską Gminą Żydowską, Centrali w Sosnowcu. (Arch. Państw. w Katowicach – Rada St. Gm. Żyd. DG3, Bulletin Nr 1 z dnia 15 IX 1940, k2) Decyzja ta dotyczyła bezpośrednio Koziegłów, Myszkowa, Poraja, Poręby, Siewierza i samego miasta Zawiercie. Wcześniej osiedlono w Zawierciu Żydów z terenów przygranicznych Starej Rzeszy (Lubliniec, Tarnowskie Góry). Szef katowickiego gestapo Hans Dreier zdecydował, że leiterem Rady Starszych będzie Mojżesz (Moniek) Merin, a jego zastępcą Fany Czarna z racji biegłego władania językiem niemieckim. Merin mający przed wojną doświadczenie organizacyjne i nienajlepszą opinię w różnych instytucjach żydowskich okazał się strzałem w dziesiątkę niemieckich mocodawców. Otrzymał służbowy samochód, kierowcę i pierwsze pieniądze niezbędne do funkcjonowania centrali. Ten mały kapitał miał w niedalekiej przyszłości przynieść duży kapitał wyssany z kieszeni samych Żydów. Merin posiadał specjalne przepustki, które pozwalały mu na nieskrępowanie podróże nawet po Niemczech. Jego spektakularnym sukcesem było pozyskanie z American Jewish Joint Distribution Committee, JDC w skrócie Joint dużej dotacji. Niemcy zgodzili się, aby Stowarzyszenie Żydów w Niemczech udzieliło Merinowi 25 000 marek pożyczki na poczet obiecanej dotacji amerykańskiej. Transakcję załatwiono 4-5 lutego 1941 r. podczas pobytu Merina w Berlinie. (Rok później do wysysania pieniędzy żydowskich z obywateli USA zaangażowali się również Rosjanie. Biuro Informacji utworzyło w tym celu Żydowski Komitet Antyfaszystowski, w którego strukturach działali popularni na zachodzie, lecz związani z NKWD przedstawiciele żydowscy. Urabianie bratnich środowisk zaowocowało kwotą ok. 50 milionów dolarów. Dzięki tym i następnym funduszom, Merin mógł pomagać również innym skupiskom żydowskim (Sieradz, Łask, Pabianice, Kutno). Będąc przedstawicielem Jointu wizytował getta w Łodzi i Warszawie. Jego popularność na początku 1942 r. była ogromna. Wspierała go propaganda niemiecka informując cynicznie świat, jak to się wspólnie troszczą o Żydów. Merin głosił wiarę, że możliwe jest ocalenie przez pracę. To hasło stało się głównym napędem dla działania centrali. Innym spektakularnym posunięciem Niemców było wysiedlenie ludności żydowskiej z Oświęcimia (Auschwitz) i osiedlenie jej w Będzinie. Po takim zabiegu informacje i domysły, jakoby tam budowany jest obóz zagłady nieco osłabły. W zawierciańskim Judenracie uruchomiono świetlicę dla dzieci, punkt dożywiania, pomoc zimową, a samo getto nie było tak szczelnie zamknięte, jak gdzie indziej. Było też dużo pracy w samym mieście na potrzeby niemieckiego wojska. Ten względny spokój Żydów zagłębiowskich zbliżał się jednak ku końcowi. Merin od początku 1942 roku otrzymywał już inne polecenia. Głównym teraz zajęciem centrali było dostarczanie kontyngentów ludności. Ciesząc się zaufaniem bez większych trudności przekonywał i wykonywał narzucone mu limity. Oficjalnie informowano, że przesiedlenie wiąże się z pilną potrzebą podjęcia pracy dla III Rzeszy. Była w tym jakaś logika, bo Niemcom na froncie wiodło się już coraz gorzej. W lipcu 1942 roku wywieziono z Zagłębia 15 000 osób. Tuż przed wejściem do komór gazowych, esesmani cynicznie pytali jeszcze o zawód i z zadowoleniem przyjmowali przydatność każdych rąk do pracy. Nowym uzasadnieniem działania Rady Starszych w Sosnowcu była teraz konieczność poświęcenia jednostki dla zachowania większości. Proporcje jednak szybko się odwracały. Szanse na przeżycie mieli już tylko nieliczni. Nie uniknął śmierci sam Mojżesz Merin, a pretekstem wywiezienia całego kierownictwa centrali do Auschwitz w dniu 19 czerwca 1943 r. było oszustwo o wybawczej puli kilkunastu specjalnych paszportów od organizacji Hechaluc w Genewie, które niby dawały status obcokrajowca i pozwalały wybrańcom opuścić będzińskie getto. W tym to czasie zagłada Żydów zagłębiowskich miała się już ku końcowi. Podobne w treści raporty policyjne wszystkich miast informowały, że w ich rewirach niema już Żydów. Wypędzeni w pośpiechu koziegłowscy Żydzi, trafili głownie do Zawiercia. Ich mężem zaufania (Vertrauensmänner) został Berek Rozencwaig. Grupa koziegłowska liczyła ok. 100 osób. Kiedy wykonywali różne prace poza gettem, nierzadko spotykali kogoś znajomego z Koziegłów i mogli tą drogą przesłać wiadomości, albo wydać dyspozycje dotyczące pozostawionego dobytku. Najczęściej prosili o pomoc, choćby w postaci bochenka chleba i wymieniali osoby, które powinny ich wesprzeć w tej trudnej sytuacji. Mieli też pełną świadomość zbliżającego się końca ich egzystencji. Ostatnie słowa kupca Kromołowskiego, wypowiedziane do przebywającego w Zawierciu, Stanisława Znamierowskiego brzmiały: Oj Stasiu, Stasiu, koniec z nami. Niedługo po tym, 17 czerwca 1942 roku dokonano głównej selekcji w getcie. Gustaw Weinstock, uczestnik tamtych wydarzeń zeznał, że na rynek spędzono ok. 6000 Żydów. Na plac przybyli funkcjonariusze ze specjalnie utworzonego w Sosnowcu urzędu o skrócie Dienststelle. Miał on się zajmować naborem do pracy, jednak w oparciu o tajne kryteria tajnej policji – Gestapo.

Tajemnica polegała na tym, że pod pretekstem przymusowej pracy dla Rzeszy, większość osób trafiła bezpośrednio do obozów koncentracyjnych i komór gazowych. Skierowani do pracy, po pewnym czasie również trafiali do obozów zagłady, lub ginęli na miejscu. Gorliwym urzędnikiem Dienststelle, był Friedrich Kuczyński, kiedyś nauczyciel gimnazjum w Suczawie (Rumunia). Zebranych na placu, podzielił na 4 grupy. Do grupy pierwszej trafiali ludzie starsi, kobiety i dzieci, do drugiej – ludzie młodzi i zdolni do pracy, do trzeciej właściciele firm i sklepów, a do grupy czwartej urzędnicy gminy wyznaniowej i członkowie obrony przeciwlotniczej. Kuczyński nie sprawdzał przy tej selekcji żadnych dokumentów i oceniał wszystkich według własnego uznania. Grupę zdolnych do pracy skierowano szybko do obozu przejściowego w Sosnowcu przy ul. Składowej (Dulag – Durchgangslager), a stamtąd w nieznane. Grupę pierwszą: starców, kobiety i dzieci, wysłano na śmierć. Jedna z ostatnich łapanek miała miejsce 7 lutego 1943 r. na terenie odlewni Ernsta Erbego w Zawierciu. Przed wojną produkowano tam armaturę wodną, a w czasie okupacji amunicję, zapalniki i odlewy granatów. W fabryce pracowało dwóch mężczyzn z Koziegłów po wcześniejszym złożeniu przyrzeczenia, że nie ujawnią tajemnicy produkcji. W dniu łapanki na przełomie nocnej i pierwszej zmiany, Niemcy zdwoili obstawę fabryki i nakazali wszystkim Żydom opuszczenie stanowisk pracy i udania się na wyznaczony plac. W trakcie nagonki zastrzelono dwóch robotników próbujących się ukryć. Po paru godzinach wyprowadzono wszystkich z fabryki. Mój rozmówca, Stanisław Pentak twierdził, że ich stanowiska pracy zajęło później 200 włoskich żołnierzy (Badaglio Soldaten) będących w niewoli niemieckiej. Włosi nie przykładali się do pracy i czasem ją sabotowali. Za taką postawę Niemcy karali ich głodem. Któregoś dnia Włosi rzucili się na obierki ziemniaczane dla koni i zjedli je na śniegu. Po tym wydarzeniu poprawiono racje, które i tak składały się tylko z wody i karpieli. Wielu z nich zmarło w krótkim czasie.

Chaim Kenigsberg (1946)
Chaim Kenigsberg (2008)

Mój rozmówca Chaim Kenigsberg przeżył wojnę dzięki Niemcowi, który wcześniej doświadczył okrucieństw pierwszej wojny światowej. Niemiec otoczony w okopach wojennych, aby przeżyć jadł złapane myszy. Chaim zawdzięcza mu życie. W sierpniu 2008 roku spotkaliśmy się z Chaimem w Koziegłowach. Chciał pokazać rodzinie miejsce swojego dzieciństwa. Zmarł w 2011 roku w Tel Avivie. Jego żona Nina urodzona w Leżajsku przeżyła dramat wojenny i powojenny. W Polsce zakręcono film o tragedii jej rodziny, ale ona sama nie ma dość siły, aby wracać wspomnieniami do tamtego koszmaru. Niedawno jednak doprowadziła do drobnej poprawki przy nazwisku swojego ojca, który spoczywa w Poznaniu wśród żołnierzy rosyjskich wyzwalających to miasto.

Berek Rozencwaig liczy ostatnie pieniądze w zawierciańskim getcie11
Beznadzieja zawierciańskiego getta
Beznadzieja zawierciańskiego getta

Jak dokonywano podobnej selekcji w Sosnowcu, dowiadujemy się z pisma, jakie przesłał Leizor Kac, do prokuratury w dniu 24 kwietnia 1947 r.

Są mi znane następujące fakty bestialskiego obchodzenia się i bestialskich mordów, jakich dopuszczał się Friedrich Kuczyński na terenie miasta Sosnowca. 12 sierpnia 1942 r. Zebrano na placu przy ul. Janstrasse w Sosnowcu około 20 tysięcy Żydów. Z Sosnowca i okolicy, niby w celu ostemplowania im dokumentów i sprawdzenia, gdzie, kto pracuje. Uprzednio zebrano w Modrzejowie wszystkich zamieszkałych tam Żydów, ostemplowano im dokumenty i wypuszczono z powrotem do domu. Czyniono to specjalnie w tym celu, aby potem, gdy tę samą akcję będą przeprowadzali w Sosnowcu, Żydzi bez obawy stawili się na punkt zborny. W wyznaczonym dniu stawiły się wszystkie rodziny żydowskie z Sosnowca wraz z dziećmi, starcami i chorymi. Nikomu nie wolno było pozostać w domu. Po zebraniu wszystkich na placu został on okrążony gęstym szeregiem esesmanów. Kuczyński wydał rozkaz, aby nie wypuszczać nikogo poza obręb placu. Do uciekających rozkazał strzelać bez uprzedzenia. Wielu młodych ludzi zginęło przy próbie ucieczki. Sam widziałem setki trupów (ludzi), którzy w ten sposób zginęli. Wieczorem Kuczyński wydał rozkaz, aby wszyscy ułożyli się na ziemię. W ten dzień padał ulewny deszcz, wszyscy byli przemoknięci, a na placu było pełno kałuż brudnej wody albo błota. Po nieprzespanej nocy zaczęła się rano segregacja ludności. Wszyscy musieli się ustawić w szeregi rodzinami, przechodzić przed komisja złożoną z Kuczyńskiego i jego świty. Dzielił on ludzi na trzy kategorie, według swojego widzimisie. Dzieci do 10 lat odrywał od matek, rodziny dzielił. Gdy ktoś się chciał dostać do innej grupy, gdzie była jego rodzina został zamordowany w bestialski sposób. Tak zginął niejaki Feder, który usiłował przedostać się do swojej żony. Sam Kuczyński nawet bez powodu strzelał do stojących ludzi, niby pod pretekstem zamierzonej przez kogoś ucieczki. Wieczorem po segregacji znowuż wydał rozkaz, aby wszyscy ułożyli się na ziemię. Po kilku minutach wraz ze swoim pomocnikiem Knollem oddali kilkaset strzałów do leżących ludzi. Zrobił się nieopisany tumult, ludzie zaczęli się podnosić, aby zobaczyć co się dzieje, wtedy inni esesmani strzelali do nich. W ten sposób zginęło kilkaset ludzi. Po tym wypadku kazał wszystkim żyjącym przejść do drugiego miejsca. Ja udawałem trupa i gdy obok mnie przechodził Kuczyński, słyszałem jak powiedział So wenig leichen man mus weiter fortsetzen unsere Arbeit (Za mało trupów musimy kontynuować naszą pracę). Na miejsce wypadku przybyła milicja, Ordner, Kornenberg i Merin. Sprowadzono fury, aby wywieźć trupów na cmentarz . Mnie również załadowano i gdy wywożono nas z placu, słyszałem jak Kuczyński mówił: weg mit die Scheise. Tą drogą ja się uratowałem.

Friedrich Karl Kuczyński ur. 4.09.1914 w Suczawie (Rumunia), skazany został na śmierć i powieszony w Sosnowcu w 1949 roku. Sosnowiecki umszlagplatz to dzisiejszy stadion Unii Sosnowiec na osiedlu Rudna. Poza Kuczyńskim aktywnymi esesmanami byli: Albrech Schmelt – samobójstwo w maju 1945 r, Hainrich Lindner – samobójstwo w styczniu 1949 r. Ludwig Knoll – dożył starości w Niemczech, Georg Rolle – trafił do więzienia, Bruno Tschammler – wyrok skazujący na śmierć 1948, Max Muschik – wywiózł pod koniec wojny 5 furmanek zrabowanego majątku do Bytomia (Relacja Stefana Gruszki z Będzina, naocznego świadka wielu wydarzeń. (Dziennik Zachodni z 17.11.2006 r)

Bilans tamtych dwóch dni, o których mówił Leizor Kac to kilka tysięcy zabitych. Pozostali, czekali jeszcze przez jakiś czas na wagony do krematorium. W tych dniach setki osób umarło z wycieńczenia.

Profesor Jan Karski, który po 30 latach miał przed kamerą nakręcanego filmu Szoach opowiedzieć o warunkach przetrzymywanych Żydów w getcie warszawskim nie mógł się powstrzymać od łez. Ludzie wg jego relacji umierali na oczach. Śmierć można było obserwować na żywo. Dyplomata Jan Karski (Kozielski) wyruszył w 1942 roku do Wielkiej Brytanii i USA, gdzie przedstawił wyuczony na pamięć raport o niemieckiej machinie holocaustu. W lipcu 1943 roku został przyjęty przez prezydenta USA, Franklina Delano Roosevelta. Podczas spotkania z Rooseveltem, prezydent w pewnym momencie przerwał raport polskiego emisariusza na temat Żydów i zapytał o sytuację koni w okupowanej Polsce. Z niewielkim skutkiem Karski i generał Sikorski apelowali do przedstawicieli najwyższych władz alianckich o podjęcie kroków zapobiegających dalszej eksterminacji Żydów. Proponowali wystosowanie ultimatum wielkich mocarstw wobec Niemiec, że jeżeli nie zaprzestaną mordu na Żydach będą zbombardowane ich miasta. Innym rozwiązaniem byłoby zbombardowanie linii kolejowych do obozów zagłady lub dostarczanie broni dla oddziałów partyzanckich. Najłatwiejszym rozwiązaniem byłoby otwarcie granic i ułatwienie wystawiania paszportów dla uciekających przed zagładą Żydów. Relacje Karskiego traktowano z przymrużeniem oka. Świat uwierzył dopiero po wojnie, kiedy zobaczył na własne oczy niemieckie fabryki śmierci.

Jan Karski

Pisarz Wasilij Grossman wrócił na Ukrainę jesienią 1943 roku, kiedy cofały się już pobite dywizje niemieckie. Tak opisał swoje wrażenia, które w tamtym czasie odnosiły się przecież do sporej części polskiego terytorium:

Zabici zostali starzy rzemieślnicy i doświadczeni rękodzielnicy, krawcy, kapelusznicy, szewcy blacharze, jubilerzy, malarze, kuśnierze i introligatorzy; zabici zostali robotnicy: tragarze, mechanicy, elektrycy, cieśle, kamieniarze i hydraulicy; zabici zostali woźnice, traktorzyści, kierowcy ciężarówek i meblarze; zabici zostali woziwodowie, młynarze, piekarze i kucharze; zabici zostali lekarze; interniści, dentyści, chirurdzy i ginekolodzy; zabici zostali uczeni: bakteriolodzy, biochemicy i dyrektorzy klinik uniwersyteckich, zabici zostali nauczyciele historii, algebry i trygonometrii; zabici zostali wykładowcy, asystenci, magistrzy i doktorzy; zabici zostali inżynierowie, architekci i projektanci maszyn; zabici zostali księgowi i buchalterzy, sprzedawcy, zaopatrzeniowcy, sekretarze , sekretarki i stróże nocni; zabite zostały nauczycielki szkół podstawowych i szwaczki; zabite zostały babcie, które umiały cerować skarpetki, piec smaczne ciasta, gotować rosół z kury i robić strudel z jabłkami i orzechami, a także babcie, które żadnej z tych rzeczy nie umiały, ale umiały kochać swoje dzieci i dzieci swoich dzieci; zabite zostały kobiety wierne swoim mężom i kobiety rozwiązłe; zabite zostały piękne dziewczyny, poważni studenci i rozchichotane uczennice; zabici zostali ludzie nieufni i głupi: zabici zostali garbaci, zabici zostali skrzypkowie, pianiści, zabite zostały dwu i trzyletnie dzieci; zabici zostali osiemdziesięcioletni mężczyźni o oczach zasnutych kataraktą, przezroczystych palcach i głosach cichych jak szeleszczący papier; i zabite zostały niemowlęta ssące do ostatniej chwili piersi matek.

Krwawą kartę dopisał jeszcze 5 pułk policji SS i ukraińskie oddziały SS Galizen w Hucie Pieniackiej, kiedyś w powiecie złoczowskim, województwie tarnopolskim, a dziś na Ukrainie. W wyniku tej masakry tylko w jednej wsi zginęło ponad 1000 Polaków. Może jeszcze nie jesteśmy tego do końca świadomi, jak wiele nas Polaków łączy z tragedią narodu żydowskiego. Tym czymś, co nas łączy jest tragedia narodu polskiego na Kresach Wschodnich II RP. Wiele lat temu pewien przypadkowo zabrany podróżny opowiedział mi, co widział będąc małym dzieckiem w swojej wsi na Ukrainie. Po latach obejrzałem kilka fotografii. Rozsądek nakazuje, aby ich nikomu nie pokazywać.

Ostatecznej likwidacji gett w Zawierciu Sosnowcu i Będzinie dokonano w lipcu i sierpniu 1943 roku. Sąd Grodzki w Koziegłowach wydał tylko jedno postanowienie z dnia 20.08.1948 nr 19/48, w którym uznał za zmarłych w Oświęcimiu, małżeństwo Bulwik i ich córkę.

Szmul Bulwik, syn Herszla Bulwika i Ryfki Bulwik z Żareckich ur. 1895 w Jastrzębiu, zmarł 20.09.1943 r. w wieku 48 lat .Jego żona Sara Bulwik, córka Nuchima, Berka Woźnicy i Frajdli Woźnica z Kokocińskich, ur. 29.06.1892 w Częstochowie, zm. 26.08.1943 r. w wieku 51 lat. Mirela Bulwik, córka Sary i Szmula, ur. 19.07.1927, zm. 26.08.1943 r. w wieku 16 lat.

Jeden z moich rozmówców przekazał mi wiadomość, że nie wszyscy Żydzi koziegłowscy trafili do getta w Zawierciu. Pewna ich część została skierowana do Będzina. W Siewierzu ktoś rozpoznał w tłumie Szmula Bulwika i podał mu butelkę wody. Nie spodobało się to strażnikowi, który mu tą butelkę odebrał i uderzył w głowę. Tak miał zginąć Bulwik, słynny piekarz z Koziegłów.

Nawet z tych danych wynika, że w 1943 roku nie chodziło już Niemcom o młodych i zdolnych do pracy, a tylko o wykonanie zaplanowanej zagłady. Do dziś ludzie zadają sobie pytanie, jak wielkie ideały Oświecenia mogły zostać zdeptane w centrum cywilizowanej Europy? Jedna z odpowiedzi na to pytanie jest zamieszczona na bramie obozu w Majdanku

Los nasz dla Was przestrogą.

Fajgla Woźnica, Dawid, Gela Tuchmajer i inne dzieci żydowskie z Koziegłów zginęły w komorach gazowych Auschwitz

Czerwiec 1939 roku. Jedno z wielu podobnych zdjęć szkolnych. Dzieci różnych wyznań chodziły do tej samej klasy. Kiedy dzieci katolickie przed rozpoczęciem pierwszej lekcji odmawiały pacierz i śpiewały, Kiedy ranne wstają zorze… to dzieci żydowskie stały wyprostowane w milczeniu.
W tej grupie była trójka dzieci żydowskich (Szlezyngier Natka (Nena, Frymeta – ur. 03.02.1927) Chaim Kenigsberg ( ur. 14.12.1926 – 2011) Bulwik Hania (Chana, Kendla – ur.13.04.1925)

Nena Szlezyngier Kafka

Nena Szlezyngier Kafka, kiedy wybuchła wojna miała 12 lat. Jak na swój wiek była wyrośniętą dziewczynką, toteż podczas apelowej selekcji w zawierciańskim getcie mogła stanąć w starszej grupie wiekowej i udawać zdatną do pracy niewolniczej. Tak się też stało i trafiła do obozu koncentracyjnego Neusalz (Nowa Sól) nad Odrą. Był on filią KL Gross – Rosen. Stamtąd więźniarki wyprowadzano do pracy w fabryce przędzy Gruschwitz. Początkowo przebywali tam głównie Polacy z Wielkopolski, a od 1942 roku również kobiety żydowskie. Wtedy też nastąpił szybki rozwój tego obozu. Wzniesiono kilkanaście nowych baraków i oddzielono je od dawnej części polskiej. Powstał: Zwangsarbeiterslager für Juden. Więźniarkom szczególnie żydowskim narzucono nieludzkie normy. Kobiety wycieńczone pracą i głodem masowo umierały, albo kwalifikowano je do grupy nieprzydatnych i kierowano na pewną śmierć w inne miejsca. Nena Kafka wspomina po latach niektóre wyszukane sposoby znęcania się nad więźniarkami. Najbardziej popularne były kary polegające na zmuszaniu więźniarek do trzymania rąk w górze i trzymaniu w nich cegieł. Ręce szybko mdlały, a to dawało pretekst do ich bicia. Na początku 1945 roku, Niemcy zacierali już ślady swojej zbrodniczej działalności w Neusalz. SS postanowiło ewakuować stamtąd więźniów do oddalonego o 400 kilometrów Flossenburga w południowej Bawarii. Był koniec stycznia 1945 roku. Marsz w śniegu i deszczu trwał dwa miesiące i był zaplanowanym sposobem zamordowania pozostałych przy życiu więźniów. Z tysiąca więźniarek zostało przy życiu tylko dwieście. Wśród nich Nena Szlezyngier. Był to jednak tylko etap marszu, gdyż we Flossenburgu wybuchła epidemia tyfusu i znów 19 marca postanowiono ewakuować część tego obozu. We Flossenburgu przebywał już od dwóch lat Wojciech Rodziński z Koziegłów. (Więcej na jego temat w rozdziale: Bohaterstwa i dramaty) Rudziński wyruszył stamtąd pieszo do Dachau, a Nena Szlezyngier pociągiem do Bergen – Belsen. Jego wyzwolili Amerykanie, a ją Anglicy. Po wojnie Nena wyemigrowała do Szwecji, a później zamieszkała w Finlandii. W 1946 roku wysłała list do swojej najlepszej koleżanki w Koziegłowach, Jadzi (Łuszczyk), ale niema pewności, czy list ten dotarł. Przez kolejne dziesięciolecia próbowała zapomnieć o koszmarze swojego życia i starała się z nikim na ten temat nie rozmawiać. Jednak w roku 1990 zrobiła wyjątek dla ekipy filmowej Stevena Spielberga. Tak powstał dwugodzinny wywiad Survivors of the shoah (Świadkowie zagłady). Ten i tysiące podobnych świadectw gromadzi teraz University of Southern California (USC) Shoah Foundation w Los Angeles. Również stamtąd trafił do nas drugi film świadka Izaaka Wolbroma, mieszkańca przedwojennych Koziegłów. Zakupiło go Stowarzyszenie dla Rozwoju Gminy Koziegłowy. Filmy z naniesioną ścieżką polskiego tłumaczenia można zobaczyć w galerii Barbórka
Z wywiadu Neny wynika, że w Koziegłowach mieszkało ok. 100 Żydów. Jej ojciec Moszek Joachim Szlezyngier prowadził tu skromny sklepik tekstylny. Kiedy Nena miała 4 lata zmarła jej matka. Opiekę nad rodzeństwem przejęła najstarsza siostra Hana. O szkole koziegłowskiej tyle, że była bardzo komfortowa i przyjacielska i że uczęszczali do niej wspólnie dziewczęta i chłopcy. Dzieci polskie i dzieci żydowskie. Wspomina, że miała tu wielu dobrych przyjaciół, a najmilej wspomina swoją najbliższą koleżankę Jadzię (Łuszczyk). Nena mówi w tym wywiadzie, że w szkole koziegłowskiej prawie nigdy nie zauważyła antysemityzmu. Ją zaś wszyscy traktowali w klasie wyjątkowo dobrze, ponieważ była prymuską w matematyce i rozwiązywała innym mniej zdolnym zadania. Nauczyciel był w ten sposób oszukiwany. Na krótko przed wojną życie rodzin żydowskich uległo pogorszeniu, a to za sprawą propagandy antyżydowskiej w Niemczech i Polsce. Raz jeden chłopcy wrzucili kamienie do ich mieszkania (ukamienowali okno). Po tym wywiadzie dla ekipy Spielberga, Nena Szlezyngier Kafka stała się sławna w Finlandii na dowód, czego zamieszczone tu zdjęcie z premierem Finlandii. Kilka lat temu przyjechała do Polski i zwiedziła obóz w Auschwitz – miejsce gdzie została zamordowana jej najbliższa rodzina. Towarzyszył jej dziennikarz i znów było kilka słów o Koziegłowach, że są blisko. W roku 2014 wysłałem jej kilka fotografii z przedwojennych Koziegłów. W roku 2019 otrzymałem w zamian książkę Ei enaa kirjeita Puolasta (Nie przychodzą już listy z Polski). Książkę o jej rodzinie napisał dr Simo Muir – młody wykładowca uniwersytecki z Helsinek. Simo odwiedził w 2019 roku Koziegłowy.

Nena Szlezyngier Kawka po latach w Polsce i Finlandii
Nena Szlezyngier Kawka po latach w Polsce i Finlandii
Nena Szlezyngier Kawka po latach w Polsce i Finlandii
Symboliczna macewa poświęcona zagładzie Żydów koziegłowskich. Inicjatywa Stowarzyszenia dla Rozwoju Gminy Koziegłowy

Pomoc głodującemu gettu

Do głodujących gett w Zagłębiu, stale napływała żywność z naszej okolicy. Ukrywano ją w różnych zakamarkach furmanek i bagaży. Żandarmi na punkcie kontrolnym w Winownie dobrze jednak znali te kryjówki. Po udanym najczęściej przejęciu tych dóbr, woźnica lub rowerzysta dostawał razy za szmugiel i musiał być zadowolony, że na tym się kończy jego kara. Nie wszystko jednak padało łupem żandarmów, gdyż furmanki z okolicy kursowały w dzień i w nocy. W tamtym czasie sprzedawano słomę, siano, ziemniaki, buraki, wytłoczyny lniane itp. Wewnątrz takich ładunków ukrywano mięso i inne przetwory. Wracając przywożono węgiel i wyroby hutnicze. Walek Będuski, który jako jedyny w Koziegłowach miał ciężarówkę robił nią często dwa kursy pomiędzy Częstochową i Sosnowcem. W Koziegłowach część ładunków odbierali pośrednicy z innych miejscowości. Sam tylko skład Leizora Perla przy koziegłowskim rynku sprzedawał tygodniowo (w dobrych czasach) 2 tony płaskownika na obręcze do kół. Zajmujący się handlem kupowali walcówkę na koła o grubości 22 mm, którą i tak trzeba było wymieniać po 3 latach. Dużą popularnością cieszyła się walcówka cienka, używana na klaremki (metalowe okucia drewnianych konstrukcji). Kucie wozów zwanych żeleźniakami, było narodowym przemysłem tamtych czasów. Dzisiaj posiadacz takiej fury stawia ją w ogrodzie i każe podziwiać. W obliczu biedy i głodu, ludzie szanowali wszystkiego, co mogło się przydać w gospodarstwie i hodowli. Nie było odłogów, zmarnowanej trawy i pustych stanowisk w oborze. Dzisiaj tak się dzieje w bogatej Szwajcarii. Ważną rolę w przemycie żywności do Zagłębia odegrała koziegłowska mleczarnia, a już wyjątkową mieszkańcy Cynkowa, Markowic i Winowna. Dopiero pod koniec wojny, żandarmi niemieccy szukali okazji do zysku i byli bardziej przekupni. Cały czas niestety wspierali ich różni konfidenci. Jeden z nich był tak gorliwy, że już sami Niemcy mieli go dosyć i kiedy kolejny raz przyszedł z donosem na placówkę w Winownie postanowili go zastrzelić. Podobno sami zaczęli się go bać, bo ich ostrzegał, że chody ma wyżej. Furmanka, którą wieziono później jego ciało zapełniła się kamieniami rzucanymi zza płotów. Dzieła dopełniła pewna kobieta z Cynkowa wpychając mu w usta kamień w obecności niemieckiego żandarma. Jej mąż zginął wcześniej w Oświęcimiu.

W Auschwitz straciła życie, młoda i piękna harcerka z Gniazdowa – Eleonora Paliga. Oficjalnie Leosia trafiła do komory gazowej za kartki żywnościowe, które przemyciła do Będzina. Po latach rodzice mi powiedzieli, że to nie o kartki chodziło, tylko o jej urodę. Jej śmierć tłumaczy, jak trudno było ocalić choćby jedno życie.

Ocalały i Sprawiedliwi wśród Narodów Świata

Andzej Skop Tzwy Norich Antoni Błoński

W roku 2007 przyleciał z Izraela do Polski, Tzwy Norich. Będąc już na emeryturze, chciał jeszcze raz odwiedzić miejsca, w których dwie życzliwe rodziny pomogły mu przeżyć. W dniu wybuchu wojny Tzwy miał 11 lat. On i jego dwaj starsi bracia mieszkali z rodzicami w Chorzowie. Matka, Tenia z domu Bloch urodziła się w Woźnikach i była córką Josefa Blocha. Przed jego urodzeniem, rodzice mieszkali w Woźnikach. We wrześniu 1939 r. uciekając przed hitlerowcami udali się do rodziny w Będzinie, ale i tam byli już Niemcy. Powrót do Chorzowa wkrótce stał się dla Żydów niemożliwy. Trzy lata w ogromnej biedzie egzystowali u ciotki. W tragiczny dzień 12 sierpnia 1942 roku stali wraz z innymi na stadionie i czekali na śmierć. Szczęśliwie przeżyli i mogli powrócić do getta w dzielnicy Warpie. Tam w jednym pokoju mieszkało ich 7 osób. W czerwcu 1943 roku jego ojca i wujka wywieziono do Auschwitz. Odtąd żyli w zamaskowanej norze, narażeni na śmierć głodową, albo zabicie przez Niemców. Wtedy to jego starszy brat Jerzy, podjął desperackie kroki szukania ratunku. W efekcie tych działań kupił świadectwo szkolne niejakiego Wacława Grzegorczyka z Bielowizny (Ząbkowice Będzińskie, Dąbrowa Górnicza) i wręczył je młodszemu bratu, aby ten udawał Polaka. Trzeba było jeszcze znaleźć nowe miejsce ukrycia. Koleżanka matki Tzwiego, pani Marta Nokielska z domu Bułka mieszkająca w Chorzowie, a pochodząca z Woźnik wskazała na swojego szwagra Andrzeja (Jędrę) Skopa w Woźnikach. Uznała, że on może uratować chłopca, bo jest dobrym człowiekiem. Kiedy bracia dotarli po licznych perypetiach do Woźnik, Skop zgodził się przyjąć Tzwiego. Zauważył jednak, że dokumenty nie są przekonywujące i należałoby je wzmocnić jakimś dodatkowym fałszerstwem. Jerzy, obiecał Skopowi, że to zrobi, ale nigdy się z tego nie wywiązał, bo sam był w ogromnym niebezpieczeństwie. Rodzina Skopów, świadoma swojego ryzyka przetrzymała chłopca przez 9 miesięcy. Tzwy pomagał w gospodarstwie i szczęśliwie nie został zdradzony, mimo że do Woźnik przyjeżdżały osoby z Chorzowa i niektóre znały stamtąd żydowskiego chłopca. Ryzyko pozostania w Woźnikach stawało się coraz większe, ponieważ Tzwi był podobny do swoich rodziców, których tu w Woźnikach znano sprzed wojny. Sam, więc postanowił szukać nowego schronienia. Znalazł je w Rosochaczu k. Koziegłów w gospodarstwie Antoniego Błońskiego. Choć i tu było bardzo niebezpiecznie to dzięki pomocy dziadka Błońskiego, Tzwy przetrwał do końca wojny i trochę dłużej zanim przejęły go organizacje żydowskie i pomogły wyemigrować do Palestyny. Świadectwo szkolne, które posiadał nie było dla Niemców dokumentem, któremu dawali wiarę podejrzewając kogoś o żydowskie pochodzenie. Na sprawdzenie tożsamości mieli skuteczniejsze sposoby.
Zapytałem kiedyś kilku starszych ludzi z Woźnik o Jędrę Skopa i opowiedziałem pokrótce jego bohaterstwo. Usłyszałem najczęściej w odpowiedzi: Ja, to niy dziwota, to boł porzomny chop. Niezadowolony z tak krótkiego skwitowania zapytałem jeszcze; a co to znaczy ten porządny chłop? Ano taki, co ma porządnie w głowie i w polu zaorane bez chwastów – usłyszałem. Za takie i podobne poświęcenie, tysiące Polaków otrzymało zaszczytny tytuł: Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. (Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat). W roku 2010 opowiedzieliśmy tą historię grupce licealnej młodzieży. Projekt wspierany przez Polską Fundację Dzieci i Młodzieży został nazwany Przesyłka do Yad Vashem, a jego celem było przypomnienie, że Żydzi koziegłowscy są częścią historii naszego miasta. Tak powstały dwie starannie oprawione księgi, z których jedna przetłumaczona na angielski i zapisana cyfrowo trafiła do Instytutu w Jerozolimie, a tam do biblioteki naukowej. Po kilku latach widać w Internecie, że ma swoich czytelników na całym świecie. Do Instytutu zaniósł ją osobiście Pan Tzwy Norich, a ostatni Koziegłowianin w Izraelu, Pan Chaim Kenigsberg otrzymał jej cyfrową kopię. Specjalnym dodatkiem była genealogia jego koziegłowskiej rodziny od 1810 roku. Był to też moment, w którym ocalony Tzwy Norich postanowił wystawić szlachetne świadectwo rodzinie Skopów i Błońskich za ich życzliwości, którą było ludzkie życie. Instytut przyjął wniosek i szybko podjął decyzję o uhonorowaniu dwóch rodzin tytułem Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata. Sprawy potoczyły się bardzo szybko. W pałacowej sali w Czarnym Lesie, w tej samej, gdzie Wojciech Korfanty i Kazimierz Niegolewski zadecydowali o wybuchu III Powstania Śląskiego odbyła się uroczystość nadania dyplomów i medali. W dniu 29 marca 2011 roku na uroczystość przybył Ambasador Izraela Zvi Rav-Ner. Obecni też byli potomkowie Antoniego i Józefy Błońskich oraz córki Andrzeja i Marty Skopów z rodzinami. Przybyli przedstawiciele władz samorządowych z Katowic, Koziegłów i Woźnik. Było świątecznie i podniośle. Kilka znakomitych przemówień, ale jedno, choć bardzo krótkie szczególnie utkwiło wszystkim w pamięci. Wygłosił je skromny bohater tego dnia i zadedykował rodzinom, które mu pomogły.

A oto te słowa:

Gdy stanęli, Andrzej Skop i Antoni Błoński przed Wysokim Sądem w niebiosach, zapytano ich:
Co robiliście na padole Ziemi, czy byliście wybitni, jak Mikołaj Kopernik, poeci jak Adam Mickiewicz, uczeni jak Maria Skłodowska?
Nie byliśmy nikim z tych ludzi – odpowiedzieli – stworzyłeś nas człowiekiem, więc byliśmy człowiekiem i tak się też sprawowali. Nie odwróciliśmy się, gdy samotny chłopak w niedoli potrzebował schronienia. Otworzyliśmy mu bramę, gdy inne bramy były zamknięte. Przygarnęliśmy go do naszego domu i rodziny, narażając życie wszystkich naszych drogich. Dlaczego my się tak prowadzili, po prostu, nie mogliśmy inaczej. Człowiek z sumieniem człowieka tak się prowadzi. Właściwie robiliśmy to, co Pan Bóg od nas oczekuje.

Dumni mogą być mieszkańcy Woźnik i Koziegłów, że z nich wyszły te dwie bohaterskie rodziny. Tu błyszczały dwie gwiazdy w zupełnej ciemności.
Jest taki starożytny aforyzm w Talmudzie: Kto ocala jedną duszę, jest jak gdyby ocalił pełny świat.
Pełny świat, to moja żona, syny, córka i wnuczki, które by nie istniały żeby nie szlachetne czyny i pomoc naszych Sprawiedliwych, Marta i Andrzej Skop, Józefa i Antoni Błoński. Święta niech będzie ich pamięć.  
       

*

Niech Bóg was błogosławi i strzeże.
Niech Bóg rozpromieni swoje oblicze nad wami i obdarzy was swoją łaską.
Niech zwróci ku wam oblicze swoje i obdarzy was pokojem.

(Księga Liczb Roz. VI Błogosławieństwo Aarona)

Stanisław Błoński – wnuk Antoniego Błońskiego, Tzvy Norich – ocalony przez rodzinę Skopów i Błońskich, Zvi Rav-Ner – ambasador Izraela
Wspólne zdjęcie uczestników uroczystość nadania honorowych medali i dyplomów Sprawiedliwy wśród Narodów Świata (Działo się 29 marca 2011 roku w Czarnym Lesie)

Ogród Sprawiedliwych w Jerozolimie