Gorycz wrześniowa

Szukanie pretekstu napaści na Polskę

W 1933 r. Niemcy (Republika Weimarska) występują z Ligi Narodów
i Komisji Rozbrojeniowej w Hadze. Tym gestem dają do zrozumienia, że nie będą już respektować ustaleń Traktatu Wersalskiego i płacić rachunków za I Wojnę Światową. Na użytek propagandy o pokojowym nastawieniu podpisują z Polską 26 stycznia 1934 r. deklarację o niestosowaniu przemocy w stosunkach dwustronnych na okres 10 lat. W ślad za tą deklaracją podpisano również kilka umów handlowych. Jednak już po 4 latach 24 X 1938 r. niemiecki minister spraw zagranicznych przedstawił ambasadorowi Lipskiemu żądania wobec Polski. Rozmowa nie miała oficjalnego charakteru i Polska nie odpowiedziała na niemieckie propozycje. Wkrótce potem w dniach 5-6 stycznia 1939r. minister Józef Beck spotkał się z Kanclerzem Rzeszy Adolfem Hitlerem i ministrem Joachimem Ribbentropem. Niemcy ponowili żądanie przyłączenia Wolnego Miasta Gdańska do Niemiec, przeprowadzenia eksterytorialnej trasy kolejowej i autostrady z Pomorza Zachodniego przez Pomorze Gdańskie do Prus Wschodnich. Zaproponowali również Polsce przystąpienie do paktu przeciw Związkowi Radzieckiemu. Polska według tych żądań miałaby uzgadniać swoją politykę zagraniczną z Niemcami. W zamian za zgodę mieliśmy otrzymać gwarancję nienaruszalności granicy polsko-niemieckiej. Żadnego z tych warunków Polska nie zamierzała spełnić. Inaczej do podobnych żądań odniosła się Czechosłowacja i 14 marca 1939 r. Hitler zmusił jej prezydenta do podpisania aktu samorozwiązania. Wskutek tej uległości Niemcy utworzyli poddane sobie państewko pod nazwą Protektorat Czech i Moraw. Wcześniej 29-30 września 1938 r. (Układ Monachijski) Czechosłowacja pozwoliła zając i odłączyć od swojego terytorium obszar Sudetów. Niemcy utworzyli też zależną od siebie Republikę Słowacji z księdzem Jozefem Tiso. Te wymuszone porozumienia oznaczały w praktyce zgodę na natychmiastowe wkroczenie wojsk niemieckich i rozlokowanie na pozycjach wrogich dla kolejnych ościennych państw. Wkroczenie niemieckich wojsk do Czech nastąpiło 15 marca 1939 r. Polska była już pewna swojego zagrożenia. Podjęto, więc opracowanie wojskowego planu obronnego. Kilka dni później 21 marca 1939 r. ponowiono szantaż wobec Polski. Minister spraw zagranicznych Rzeszy, Joachim von Ribbentrop przekazał na ręce ambasadora Józefa Lipskiego, oficjalne żądanie włączenia Wolnego Miasta Gdańska do Niemiec. Polska odrzuciła te żądania, a Sztab Główny zarządził częściową mobilizację. 30 marca 1939 r. Wielka Brytania udzieliła Polsce jednostronnej gwarancji bezpieczeństwa, w której zapisano: …a rząd Jego Królewskiej Mości będzie się czuł zobowiązany od razu udzielić rządowi polskiemu całego poparcia siłą. Później 6 kwietnia tą jednostronną gwarancję przekształcono w układ dwustronny. W praktyce jednak układ ten oznaczał tylko pomoc materialną nie zaś wojskową. 3 kwietnia 1939 r. generał Wilhelm Keitel podpisał rozkaz pod kryptonimem Fall Weiss. Była w nim zawarta decyzja, że 26 sierpnia 1939 r. wojska niemieckie wkroczą zbrojnie do Polski. 28 kwietnia 1939 r. Hitler przemawiający w Reichstagu uznał porozumienie polsko-brytyjskie za jednostronne złamanie przez Polskę deklaracji o nieagresji z Niemcami z 1934 r. i ponowił wcześniejsze żądania. 5 maja 1939 r. minister spraw zagranicznych Józef Beck, dobitnie i ostatecznie powiedział w Sejmie, iż Polska nie da się odepchnąć od morza. Hitler nie był tym zaskoczony, a jego plan agresji był i tak już gotowy. W podobny sposób jak szantaż na Czechosłowacji odniósł się Hitler do władz Litwy i w maju 1939 r. przyłączył do Rzeszy Niemieckiej Wolne Miasto Kłajpedę. W tym samym miesiącu 22 maja 1939 r. Hitler podpisał z Włochami pakt stalowy, co w praktyce było sojuszem wojennym wzmacniający agresywne plany hitlerowskich Niemiec. Obserwując te poczynania Francja, Wielka Brytania i Rosja przystąpiły do rozmów o przeciwstawieniu się rosnącej potędze Niemiec. Rozmowy zapoczątkowano 12 sierpnia, jednak szybko zakończyły się niepowodzeniem. Jeden z wariantów przewidywał przemarsz wojsk radzieckich na zachód przez Polskę, na co nasz kraj nie wyraził zgody. Ten brak porozumienia zręcznie wykorzystał Hitler i zaproponował Rosji inny pakt, nazywany dziś paktem Ribbentrop – Mołotow. Założeniem tego paktu podpisanego 23 sierpnia 1939 r. było zaatakowanie Polski przez obu naszych sąsiadów i podział zdobytych ziem. Spisek ten był wyrokiem śmierci na naród polski i jego terytorium. Jednocześnie był to pakt o nieagresji Niemiec i ZSRR. Podpisanie porozumienia miało uroczysty charakter i nie szczędzono sobie wzajemnych pochwał i gestów przyjaźni. W czasie toastu Ribbentrop zapewniał o szacunku, jakim Niemcy darzą ZSRR. Dodał, że: oburzenie na Polskę jest tak wielkie, że każdy człowiek gotów jest walczyć. Naród niemiecki nie ścierpi dłużej polskiej prowokacji. Józef Stalin wzniósł toast za zdrowie Adolfa Hitlera. Do paktu dołączony został tajny protokół, który ustalał nowe granice Niemiec i ZSRR. Wkrótce miały one przebiegać wzdłuż rzeki Narwi, Wisły i Sanu, a na północy starą linią granicy litewskiej. Dnia poprzedniego, czyli 22 sierpnia w Obersalzbergu, Hitler wydał polecenia swoim wyższym oficerom. Powiedział wtedy: Zniszczenie Polski jest naszym pierwszym zadaniem. Celem musi być nie tyle dotarcie do jakiejś oznaczonej linii, lecz zniszczenie żywej siły. Nawet gdyby wojna miała wybuchnąć na Zachodzie, zniszczenie Polski musi być pierwszym naszym zadaniem. (…) Dla celów propagandy podam jakąś przyczynę wybuchu wojny, mniejsza z tym, czy będzie ona wiarygodna, czy nie. Zwycięzcy nikt nie pyta, czy powiedział prawdę, czy też nie. W sprawach z rozpoczęciem i prowadzeniem wojny nie decyduje prawo, lecz zwycięstwo. Bądźcie bezlitośni. Bądźcie brutalni.
Zaatakowanie Polski zostało pierwotnie wyznaczone na dzień 26 sierpnia 1939 r. jednak w przeddzień tej tajnej daty w dniu 25 sierpnia 1939 r. Polska podpisała kolejny traktat o wzajemnej pomocy z Wielką Brytanią. Hitler zdezorientowany nieco nową sytuacją wstrzymał rozkaz ataku. Po analizie stwierdził jednak, że ani Brytyjczycy ani Francuzi (układ sojuszniczy z Polską z roku 1921) nie będą chcieli umierać za Gdańsk. Osamotniona i słabo uzbrojona Polska stawała się szybko łatwym łupem. Stalin zacierał ręce i liczył, że Europa zacznie się znów wykrwawiać. Wtedy ZSRR ruszy na Zachód wyzwalać uciemiężoną klasę robotniczą. Hitlerowi potrzebny był jeszcze tylko pretekst ataku. Przygotowali go specjaliści z SS fabrykując wieczorem 31 sierpnia atak na radiostację niemiecką w Gliwicach. Radiostacja opanowana na krótko przez żołnierzy przebranych w polskie mundury, nadała znane słowa ministra Becka: Od Bałtyku Polska odepchnąć się nie da! My nie znamy pokoju za wszelką cenę. Jest jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor… Słowa wypowiedziane przez prowokatorów miały tam szyderczą wymowę. Przebierańców, jako niewygodnych świadków rozstrzelano zaraz po wykonaniu zadania. Dokonali tego czekający na zewnątrz oficerowie SS. Dwa dni wcześniej dywersanci niemieccy wysadzili dworzec kolejowy w Tarnowie. Wkrótce potem świat usłyszał z niemieckich radiostacji, że Niemcy zostały zdradziecko napadnięte przez Polskę. Dowódcy armii polskich wyprowadzali wojska na pozycje obronne. Hitler wydał rozkaz zaatakowania Polski 1 września o godzinie 4.45. Tak rozpoczęła się II Wojna Światowa.

Nóż w plecy

W roku 1932 Polska podpisała ze Związkiem Radzieckim pakt o nieagresji. 5 maja 1934 r. do paktu tego dołączono jeszcze protokół podpisany przez ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, który podtrzymywał obustronne deklaracje do 31 grudnia 1945 r. Mimo to 17 września 1939 r. na terytorium Polski wkroczyły wojska radzieckie. Pakt o nieagresji stał się świstkiem papieru. 28 września po kapitulacji Warszawy do Moskwy przybył Joachim von Ribbentrop. Planował omówić ze Stalinem sytuację na ziemiach polskich i ustalić strefy wzajemnych wpływów. Ustalono wtedy, że wschodnie tereny Polski pozostaną pod okupacją radziecką, a granica między tymi terenami, a Generalnym Gubernatorstwem przebiegać będzie wzdłuż linii Bugu i Sanu. W obrębie ZSRR znalazło się nagle około 52% terytorium państwa polskiego z Wilnem i Lwowem. 31 października na forum Rady Najwyższej ZSRR zadowolony z wkroczenia Armii Czerwonej minister Mołotow powiedział: Koła rządzące Polski chełpiły się trwałością swego państwa i potęgą swojej armii. Okazało się jednak, że wystarczyło krótkie natarcie najpierw wojsk niemieckich, a następnie Armii Czerwonej, by nic nie zostało po tym pokracznym tworze traktatu wersalskiego, żyjącym z ucisku niepolskich narodowości. 18 grudnia szef NKWD Ławrientij Beria podpisał rozporządzenie o przesiedleniu ludności polskiej ze wschodnich terenów w głąb ZSRR. Setki tysięcy polskich obywateli nie przetrzymało tam głodu, chorób i mrozu, czyli rzeczywistej głębi komunistycznego państwa sowieckiego.

Słowo o sojuszach

Polska położona w sąsiedztwie zaborczych mocarstw szukała wsparcia dla swojego bezpieczeństwa we Francji i Wielkiej Brytanii. Koncepcje Sztabu Generalnego
w latach dwudziestych i początku lat trzydziestych zakładały, że Armia Polska uderzyć może na Prusy Wschodnie, Śląsk Opolski, a nawet Berlin. Sojusznicy, Francja i Wielka Brytania, też liczyli się z zagrożeniem ze strony Niemiec i taka doktryna wojskowa Polski nie była dla nich przeszkodą. Błąd w tych założeniach polegał na tym, że bezpieczeństwo naszego państwa opierano na chwiejnych sojuszach chwiejnych rządów, zaś układ z Niemcami i ZSRR to nic innego, jak paktowanie z diabłem. Już 12 września Anglia i Francja w czasie konferencji w Abbeville zdecydowały o wstrzymaniu działań na froncie zachodnim. Została jeszcze Polsce własna siła militarna, ale to siła własnej gospodarki i z tym było już gorzej. Młode państwo polskie, ograbiane wiekami zaborów, nie miało takich możliwości. Również dzisiaj wielu polityków uważa, że nasze bezpieczeństwo gwarantuje teraz przynależność do NATO i zapomina o podstawowej zasadzie, że polegać można tylko na własnej obronie. NATO, współczesny pakt obronny państw europejskich, Kanady i USA, opierając się na założycielskim traktacie waszyngtońskim z 1949 r., w swoich założeniach nie mówi o automatycznym udzielaniu pomocy dla państwa zrzeszonych i wyraźnie zobowiązuje do zapewnienia sobie bezpieczeństwa (art. 3) Więcej gwarancji zawarto w artykule 5., który mówi, że atak zbrojny na jedno lub większą liczbę państw – stron układu w Europie lub w Ameryce Północnej, będzie uważany za atak na nie wszystkie. Polska miała wiele wcześniejszych doświadczeń ze zdradliwymi paktami. Za taki należy uznać podpisany w Locarno, Pakt Reński (16 X 1925), w którym Niemcy gwarantowały ze swojej strony ostateczność i nienaruszalność granicy z Francją, Belgią i Luksemburgiem, co dodatkowo podpisały Wielka Brytania i Włochy. W pakcie tym nie było ani słowa o granicach wschodnich Niemiec z Polską i Czechosłowacją. W Polsce odebrano to, jako zgodę państw zachodnich na korektę granicy wschodniej Niemiec kosztem Polski
i Czech. Choć Polska się nie myliła to państwa zachodnie zarzucały nam różne fobie. Podobnie potraktowano nas 4-11.02.1945 r. na konferencji w Jałcie

Niemieckie siły inwazyjne w rejonie Częstochowy

Inwazji z terenów dzisiejszego Śląska Opolskiego na przygraniczne tereny sąsiadujące z Częstochową dokonała 10. Armia Piechoty. Armia ta należała do grupy wojsk lądowych Południe, a dowodził nią generał Walter von Reichenau. Szybko awansował na feldmarszałka za sukcesy na froncie wschodnim i zachodnim. Cechowały go podobnie jak Hitlera uprzedzenia rasowe i dał temu wyraz w zbrodniach na terenach Polski i ZSRR. Zmarł 17 stycznia 1942 r. w Lipsku na zawał serca. Niemieckie siły wojskowe w rejonie Częstochowy liczyły: 100 tys. żołnierzy, 284 działa, 1290 wozów pancernych i 500 samolotów. Głównym ich zadaniem po przekroczeniu granicy, był szybki marsz na Warszawę.

10 Armia Piechoty i jej dowódcy

Generał Walter von Reichenau
Generał Georg Stumme
Generał Georg Hans Reinhard
Generał Adolf Kuntzen
Korpusy ArmiiSkład KorpusówOręż i ludzie
IV Korpus
(stan do18.10.1939r)
gen. Viktor von Schwedler
4.Dywizja Piechoty
gen. E. Hausen
46.Dywizja Piechoty
gen. P. von Hase
Dwie dywizje to 18 batalionów żołnierzy, 112 dział lekkich
36 dział ciężkich
XV Korpus
gen. Herman Hoth
2.Dywizja Lekka
gen. Georg Stumme
3.Dywizja Lekka
gen. Adolf Kuntzen
22 tysięcy żołnierzy, 434 wozy pancerne, 72 działa, 108 działek przeciwpancernych
XVI Korpus
Gen. Erich Höepner
1.Dywizja Pancerna
gen. R. Schmidt
4.Dywizja Pancerna
gen. Georg Hans Reinhardt
14.Dywizja Piechoty
gen. P. Weyer
31.Dywizja Piechoty
gen. P. Kampfe
800 wozów pancernych, blisko 200 dział i 45 tysięcy żołnierzy

W dalszych tygodniach skład 10. Armii, tereny działań wojennych i jej dowództwo uległy zmianom.

Samochody zwiadowcze 2. Dywizji Lekkiej
Pojazdy wspierające 2. Dywizję Lekką na krótko przed wkroczeniem do Polski

Wspomagające 10. Armię lotnictwo

Generalleutnant Günther Lohmann – dowódca Luftwaffe Oppeln (Wojska Lotnicze Opole)
JednostkaLotniskoDowódcaSamolotyIlośćDyspozycja
3.(F)/31Stubendorf (Izbicko)kpt. BorsikowDo 17p710 Armia
1.(H)/41Stubendorf (Izbicko)maj. Von WinterfeldHs 1265IV Korpus
4.(H)/13Kreutzberg (Kluczbork)ppłk SchloerHs 12694.Dyw Panc.
1.(H)/11Grünwiese
(Niewiesze)
kap. HauferHs 126
He 46
10XV Korpus
2.(H)/41Gross-Lasewitz
(Lasowice Wielkie)
kap. HaackHs 12611XVI Korpus
3.(H)/41Stubendorf
(Izbicko)
kpt. Mayer-SachHs 126
He 46
63.Dywizja Lekka
2.(H)/23Gross-Lassweitz
(Lasowice Wielkie)
maj. SteinHs 126
He 46
9Dywizja Pancerna

Tak wyglądały samoloty Hs-126 (Henschel), które dokonały nalotów bombowych na Żarki i Lelów. Samoloty takie mogły startować i lądować na krótkich odcinkach, a dodatkową ich zaletą była łatwość obsługi. Najczęściej dokonywały lotów zwiadowczych, ale nierzadko ostrzeliwały ludność cywilną i zrzucały bomby. Identyczne zadania na Ziemi Częstochowskiej (Wieluń) we wrześniu 1939 roku realizowały samoloty He-46 (Heinkel). Różnił je bliższy zasięg.

Polskie siły obronne w rejonie Częstochowy

Siły zaangażowane w obronie Ziemi Częstochowskiej liczyły zaledwie
30 tysięcy żołnierzy, 66 dział, 42 czołgi i samochody pancerne, 50 samolotów oraz jeden pociąg pancerny. Na zachód od Częstochowy wybudowano 14 betonowych schronów dla strzelców z broni maszynowej. Schrony połączone zostały rowami strzeleckimi, te zaś zabezpieczono zasiekami z drutu kolczastego. W rejonie Kiedrzyna wykopano rów przeciwczołgowy. Obrona na odcinku częstochowskim nie dysponowała jednak odwodami i drugą linią obrony. W rejony przygraniczne (Lubliniec – Panki – Krzepice) przydzielono tylko trzy bataliony piechoty z lekkimi działami artyleryjskimi.
Częstochowy i najbliższych okolic broniła 7. Dywizja Piechoty będąca częścią 130 tysięcznej Armii Kraków. Armia ta miała stanąć na pozycjach obronnych od Tatr po górny bieg Warty. Wykonanie takiego zadania było praktycznie niemożliwe, toteż pozostały puste przestrzenie na wszystkich liniach obronnych. Jednej częstochowskiej dywizji dowodzonej przez generała Janusza Gąsiorowskiego przypadała obrona 40 kilometrowego pasa granicznego. Ten odcinek był najtrudniejszy na całej linii najazdu, gdyż Niemcy zgromadzili tu najwięcej dywizji gotowych do inwazji rankiem 1 września. Zachodnia granica Ziemi Częstochowskiej była niemieckimi wrotami dla tej napaści. Częstochowska 7. Dywizja Piechoty w dużej mierze zasilana była żołnierzami i oficerami rezerwy, a to wpływało na jej ogólną słabość.
Terenu Ziemi Częstochowskiej broniły również dwa bataliony Obrony Narodowej: Kłobuck i Lubliniec (zwany Koszęcin) Bataliony podlegały Sieradzkiej Brygadzie Obrony Narodowej, a ta podlegała Armii Łódź, zaś przydział mobilizacyjny sprawowała nad nimi 7. Dywizja. Bataliony podlegały pod Dowództwo Okręgu Korpusu IV w Łodzi, a walczyć miały u boku Krakowskiej Brygady Kawalerii i 7. Dywizji. Już na wstępie ktoś bardzo skomplikował te zależności. Sytuację dodatkowo pogarszały zaszłości historyczne przygranicznych terenów, powiązania rodzinne, jak również poglądy i sympatie proniemieckie wielu Ślązaków zmobilizowanych do batalionu Koszęcin. Te dwa sieradzkie bataliony były zaliczone do IV kategorii, a to oznaczało, że powinny liczyć po 4 oficerów zawodowych, 15 oficerów rezerwy, 9 podoficerów, 129 podoficerów rezerwy i 545 szeregowych. W batalionie powinno być 70 koni, 40 pistoletów, 306 karabinów kb, 324 karabinów kbk, 6 karabinów ckm, 1 moździerz, 3 działka przeciwpancerne, 1 samochód, 4 motocykle, 50 rowerów i 29 wozów konnych. W praktyce liczebność tych sił była mniejsza, a uzbrojenie mizerne, przypadkowe i przestarzałe. Bataliony podniosły, więc tylko ilość zmobilizowanego wojska piechotnego, nie zaś jego jakość. Kiedy powstawały bataliony ON myślano bardziej o problemie bezrobocia. Tam gdzie brakowało uzbrojenia, bataliony pełniły rolę osłonową i wartowniczą. Dziś historycy zadają sobie pytanie, jak potoczyłaby się kampania wrześniowa, gdyby nie zmarnowano potencjału Armii „Poznań”, która nie doczekała się ataku wroga i sama podjęła akcje zaczepne na zachodzie. Propozycje generała Tadeusza Kutrzeby aby w sytuacji bezczynności wesprzeć Częstochowę i Łódź nie została przyjęta przez Naczelne Dowództwo, które wierzyło jeszcze w opór na linii Wisły i tam skierowało jego wojska.

Pułk 3. Ułanów Śląskich z Tarnowskich Gór (pierwszy od lewej: st. ułan Arnold Broncel z Woźnik)

Siły obronne – Południe

Generał Zygmunt Piasecki

TABELA

Lotnictwo wspomagające Armię Kraków

dowódca płk Stefan Sznuk
Razem 53 samoloty, głównie obserwacyjno – łącznikowe.
Najbliższe Częstochowy lotnisko polowe znajdowało się w Zrębicach k. Olsztyna.

FormacjaDowódcaLotniskoSamolotyszt.
Pluton Łącznikowy nr 3por. rez. Piotr Dunin
(nie dotarł do lotniska)
RakowiceRWD-83
24 Eskadra Rozpoznawczakpt. Julian WojdaKlimontówPZL-23B
RWD-8
10
1
III/2 Dywizjon Myśliwskikpt. Mieczysław MedweckiBaliceRWD-81
121 Eskadra Myśliwskakpt. Tadeusz SędzielowskiBalice
Bielsko B.
P.11c
P.11c
6
4
122 Eskadra Myśliwskakpt. Mieczysław WiórkiewiczBaliceP.11c10
23 Eskadra Obserwacyjnapor. Władysław RewakowiczPalczowiceRWD-14
RWD-8
7
2
26 Eskadra Obserwacyjnakpt. Stanisław RzepaZrębice
Sosnowiec
R-XIII D
RWD-8
7
2

Siły obronne – Środek

Generał Janusz, Tadeusz Gąsiorowski

7.Dywizja Piechoty w składzie Armii Kraków dowódca gen. Janusz Tadeusz Gąsiorowski
Na liniach obronnych z 7. Dywizją współdziałał batalion Obrony Narodowej Kłobuck dowodzony przez kapitana Stanisława Ostaszewskiego.

Skład Dywizji Pochodzenie Dowódca
27.Pułk Piechoty
1.batalion
2.batalion
3.batalion
Batalion marszowy
Częstochowappłk Bronisław Panek
mjr Marian Szulc (poległ 1.09)
mjr Zygmunt Bolesław Żywocki
mjr Stanisław Kulig-Lang
por. rez. Ochapp
74.Górnośląski Pułk Piechoty
1.batalion
2.batalion
3.batalion
Lubliniecpłk Wacław Wilniewczyc
mjr Józef Pelc (poległ 8.09.)
mjr Kazimierz Rybicki
mjr Jan Wrzosek (poległ 3.09)
25.Pułk Piechoty
1.batalion
2.batalion
3.batalion
kompania zwiadu
kompania ppanc.
pluton artyleryjski piechoty
pluton pionierów
Piotrków Tryb.płk dypl. Adam Świtalski
mjr Stanisław Juszczakiewicz
kpt. Zygmunt Bobrowski
mjr Krzesław Marian Krzyżanowski
por. Edward Bejga
por. Franciszek Ćwikła
kpt. Jan Gadasz
por. Stanisław Grużewski
7.Pułk Artylerii Lekkiej
1.dywizjon
2.dywizjon
3.dywizjon
Częstochowappłk Mieczysław Hubert
mjr Stanisław Ichnatowicz
kpt. Ludomir Łuczkowski
mjr Juliusz Możdżeń
Kawaleria Dywizyjnamaj. Kazimierz Mikołajewski
Szwadron ŁącznościSzwadron Łączności por. Zygmunt Chełmiński
Szwadron Kolarzy
41.Kompania Kolarzy
41.Kompania CKM
Częstochowa
Piotrków Tryb.
rtm. Antoni Starnawski
por. Zygmunt Szewczyk
51.Dywizjon Pancerny maj. Henryk Świetlicki
85.Bateria Artylerii P. Lotnicz. por Stanisław Skowroński
7.Dywizjon Artylerii CiężkiejŁódźkpt. Józef Kamiński
7.Bateria Motor. Artyl. P. Lot. Krakówkpt. Stanisław Marczak
7.Batalion SaperówCzęstochowamaj. Jan Szymański
7.Szwadron KawaleriiCzęstochowamaj. Kazimierz Mikołajewski
7.Kompania Łączności Częstochowakpt. Kazimierz Larys

Siły obronne – Północ

Pułkownik Julian Filipowicz

Wołyńska Brygada Kawalerii miała za zadanie osłaniać od południa Armię Łódź. Brygada ta bohatersko (!!!) odparła 4 silne natarcia 4. Dywizji Pancernej pod Mokrą, czym spowolniła o jeden dzień marsz głównych sił XVI Korpusu na Warszawę. Sama poniosła duże straty, ale takie same zadała przeciwnikowi. Wieczorem osłabiona wycofała się na nowe pozycje k. Bełchatowa. Niemcy po osiągnięciu celu, jakim było wejście na drogę warszawską, ruszyli na północ nie szukając nowej okazji do walki z Wołyńską Brygadą.

Wołyńska Brygada Kawalerii w składzie Armii Łódź
Dowódca – pułkownik dyplomowany – Julian Filipowicz
Razem: 8 tysięcy żołnierzy, 12 dział 75 mm, 22 działka przeciwpancerne 37 mm, 72 karabiny maszynowe i 87 rusznic przeciwpancernych. Dodatkowo pociąg pancerny nr 53. dowodzony przez kapitana Mieczysława Malinowskiego. 21. Dywizjon Pancerny posiadał jeszcze 13 czołgów rozpoznawczych zwanych tankietkami i 8 samochodów pancernych.
Skład BrygadyPochodzenieDowódca
12.Pułk Ułanów Podolskich Białokrynicapłk Andrzej Kuczek
19.Pułk Ułanów WołyńskichOstrógppłk dypl. Józef Pętkowski
21.Pułk Ułanów NadwiślańskichRówneppłk Kazimierz de Rostwo-Suski
21.Dywizjon Pancernymjr Stanisław Gliński
2.Pułk Strzelców KonnychHrubieszówppłk Józef Mularczyk
2.Dywizjon Artylerii KonnejDubnoppłk Jan Olimpiusz Kamiński
8.Szwadron Pionierówrtm. Władysław Bajkowski
Szwadron Łącznościpor. Jan Kiśluk
Szwadron Kolarzypor. Stefan Suchodolski
82.Samodzielna Bateria Motorowappor. Józef. Jahołowski
4.Batalion 84. Pułku Piechotymjr Wacław Sokol
Samolot Lublin R-XIII D

Wojna

Dzień pierwszy

Kalety
Już 24 sierpnia w odległych o 6 km od granicy niemieckiej Kaletach rozlokował się 4.szwadron Pułku 3. Ułanów Śląskich z Tarnowskich Gór. Dowodził nim rotmistrz Henryk Bigoszewski. Szwadron składał się z trzech plutonów i został wzmocniony dwoma karabinami maszynowymi, czterema działkami przeciwpancernymi i jednym plutonem samochodów pancernych. 29 sierpnia szwadron otrzymał jeszcze dwa tajemnicze pudła z napisem przyrządy optyczne. W środku znajdowały się na szczęście dwie nowoczesne rusznice. Broni tej użyto później w Woźnikach. Rusznice były za ciężkie i za długie, aby zawiesić je na plecach jak karabin. Dorobiono, więc do strzemienia uprzęży odpowiedni uchwyt i rusznica zajęła miejsce ułańskiej lancy. Dowódca II plutonu ppor. Jerzy Respondek wspomina, że ułańskie lance pozostały w koszarach i nie były używane już w walce. Na północ od Kalet rozmieszczono oddziały batalionu Obrony Narodowej pod dowództwem majora Żaka i porucznika Turskiego. Batalion ten został ostatecznie uformowany dopiero 27 sierpnia. Rekrutację i ćwiczenia przeprowadzano w Woźnikach, Koziegłowach i okolicy. Skład batalionu stanowili weterani powstań śląskich, harcerze, straż graniczna i poborowi rezerwy.

Mosty na Małej Panwi w Kaletach

1 września około godziny 4. 45 nad Kaletami przeleciały pierwsze niemieckie samoloty. Ze stanowiska karabinu maszynowego na dachu budynku skutecznie ostrzelano jeden z nich. Niecałą godzinę później telegrafista nadał meldunek Niemcy przekroczyli granicę koło strażnicy Brusiek. Słychać było kanonady, a na niebie pojawiały się kolejne samoloty. Przygraniczne strażnice padały pod naporem ataków niemieckich. Najbardziej skoncentrowane wybuchy słychać było w okolicach stacji kolejowej. O szóstej w mieście pojawiła się pierwsza kompania niemieckiej piechoty. Wojsko to zostało ostrzelane krótkimi seriami, ale już po chwili odnotowano pierwszą awarię ckm-u. Pluton Jerzego Respondka wycofał się znad rzeki i wszedł w zabudowania. Nadal ostrzeliwał, jednak Niemcy przybliżali się coraz bardziej do torów kolejowych. Wkrótce zaczęli ustawiać tam swój ckm by ostrzeliwać linię torów. Wcześniej tą otwartą przestrzeń miał kontrolować I pluton dowodzony przez ppor. Ryszarda Gużewskiego. Jednak wcześniej jego wojsko ukryte w lasku zostało rozproszone ostrzałem z samolotów zanim zdążyło zająć swoje pozycje. Drugi pluton ostrzeliwując formowane stanowisko ckm-u zdołał pojedynczo przedostać się bliżej stacji. Tego rejonu bronił nadal trzeci pluton rażąc ze swojego ckm-u zbliżających się wciąż Niemców. W Kaletach ostrzelano jeszcze czołg kierujący się na rzekę Mała Panew, a wcześniej wysadzono most. Oczekiwana od dłuższego czasu rakieta sygnalizacyjna, wreszcie się pojawiła. Sygnał ten oznaczał rozkaz odwrotu w kierunku Woźnik. Niemcy nie zorganizowali pościgu za 4. Szwadronem i ten pod osłoną dwóch samochodów opancerzonych zdołał swobodnie osiągnąć swój cel. Pierwsza potyczka z Niemcami i małe sukcesy szczególnie II plutonu wywołały w Woźnikach pewien optymizm. Były gratulacje i żarty o najwyższych odznaczeniach. Potwierdziły się jednak najgorsze przypuszczenia o wybuchu wojny.
W tygodniach poprzedzających atak w miejscowościach przygranicznych, do których należały Kalety, dawały znać o sobie hitlerowskie bojówki. Śmiało demonstrowano tam niechęć szczególnie do Żydów, wywracając im stragany i niszcząc sklepy.

Koszęcin
Na czele niemieckiej 2. Dywizji Lekkiej do Koszęcina wkroczyły oddziały Freikorps Ebbinghaus. Te ochotnicze jednostki zwane najczęściej piątą kolumną składały się z obywateli mniejszości niemieckiej i rodzimych kolaborantów. Byli tam również zwerbowani bezrobotni, którzy szukali pracy w Niemczech. Zadania szpiegowskie, dywersyjne i destrukcyjne jednostki te otrzymywały z central legalnie działających organizacji, takich jak Jungdeutsche Partei albo Deutscher Volksbund. O godzinie 7 rano od strony Bruśka uzbrojone bojówki uderzyły na oddziały batalionu Obrony Narodowej. O godzinie 8 do walki włączyła się dywizyjna piechota z bronią maszynową. Oznaczało to dla naszych oddziałów rychłą klęskę. Batalion został częściowo rozbity i zmuszony do odwrotu w stronę Boronowa i Woźnik. W Koszęcinie w okolicach kościoła zginęło pierwszych 9 żołnierzy. Wśród nich Leon Nawara z Gniazdowa, Władysław Musialik z Siedlca Dużego, Antoni Flakus i Piotr Ślimok z Woźnik. Do niewoli w oflagu Offenberg trafił m.in. dowódca plutonu, nauczyciel Czesław Olszewski z Gniazdowa i nauczyciel Teofil Żurek z Koziegłów. Na cmentarzu w Koszęcinie stoi pomnik ku czci żołnierzy Batalionu Obrony Narodowej poległych 1 września 1939 r.

Woźniki
W dniach poprzedzających atak przystąpiono do kopania rowów strzeleckich. Rowy kopali miejscowi i okoliczni mieszkańcy. Dwie linie okopów biegły od cegielni w stronę wsi Sulów i dalej w kierunku Ligoty Woźnickiej. Kopano też rowy bliżej dworu i na wzgórzu Florianek. Na kilku odcinkach do gruntu wbijano specjalne metalowe gniazda, do których wkręcano później stalowe druty z zagięciem na zachód. Ta przeszkoda miała utrudniać ruch kawalerii, czyli ranić konie. Po zachodniej stronie Ligoty Woźnickiej wykopano szerszy rów przeciwczołgowy. Ogólnie grunt w rejonie Woźnik był ciężki, więc efekty pracy niewielkie. W Woźnikach panował względny spokój. Nikt nie planował ucieczki. Ktoś tylko zadecydował o ewakuacji stada dworskiego bydła i popędził je w stronę Koziegłów. Bydło to już nigdy nie powróciło do swojego gospodarza. Po północno-zachodniej stronie miasta rozlokowały się główne siły Pułku 3. Ułanów Śląskich dowodzone przez pułkownika Czesława Chmielewskiego, również żołnierze 5. Puku Strzelców Konnych dowodzone przez pułkownika Kazimierza Kosiarskiego. Oddziały pułkowe zajęły pozycje obronne za nasypem kolejowym i przy dwóch bunkrach w remizie leśnej i wzgórzu Florianek. Zaplecze pułku i artyleria znajdowało się dalej na wschód w kierunku Głazówki. Mały oddział żołnierzy kręcił się jeszcze w sąsiedztwie cmentarza. Przed południem przybył szczęśliwie nie odnotowując większych strat 4. szwadron pułkowy spod Kalet. Główne siły Krakowskiej Brygady znajdowały się jeszcze dalej na wschód (sztab w Koziegłowach) i dziś można stwierdzić, że ułani i strzelcy w Woźnikach byli wyraźnie osamotnieni. Rano lotnictwo niemieckie ostrzelało pociąg na linii Woźniki – Kalety. Nad Ligotą Woźnicką już od godziny szóstej rano zawisła gęsta zasłona mgielna. Sztuczny dym, który rozrzedził się dopiero po południu nie szczypał w oczy, ale spowodował strach i niepewność. Nikt nie poszedł już kopać rowów strzeleckich. Zadyma ta była najprawdopodobniej dziełem młodych aktywistów z Jungdeutsche Partei. Przednie siły niemieckie od strony Lubszy dotarły do Ligoty już koło południa. Dwa ich czołgi ugrzęzły jednak na polu pod Skrzesówką. Załoga tych czołgów została ostrzelana i wzięta do niewoli przez oddziały polskie. Niewola polegała na odprowadzeniu rannych żołnierzy do Ligoty Woźnickiej i powierzeniu ich miejscowym do pilnowania. W tym samym gospodarstwie, gdzie jeszcze wczoraj były karmione konie polskich ułanów, opatrywano dziś rany niemieckich czołgistów. Żołnierze ci jeszcze po wojnie wyrażali w korespondencji do tych gospodarzy swoją wdzięczność za ludzkie potraktowanie. We wsi spłonęła gospoda, dom mieszkalny i jedna stodoła. Poniósł śmierć mieszkaniec o nazwisku Rupik.

Spowolniony ruch w woźnickim lesie

Główne siły niemieckie (2. Dywizja Lekka) dotarły na zachodnie przedpola Woźnik późnym popołudniem 1 września. Przewodnikami po trudnych i zatarasowanych leśnych drogach były dla nich służby hrabiego Donnesmarcka ze Świerklańca. Niemcy nie prowokowali żadnych akcji zaczepnych tego dnia. Postanowili najwyraźniej dobrze się przygotować do jutrzejszego natarcia. Kiedy grupki naszych żołnierzy kręciły się po przedpolu i zbliżały do linii niemieckich na skraju lasu, jakby ostrzegawczo odzywały się tylko w ich stronę serie z ckm-ów.

Gniazdów
Odgłosy wystrzałów spod Kalet i Koszęcina niesione zachodnim wiatrem dotarły do Gniazdowa. Komunikaty radiowe o wojnie nie pozostawiały już złudzeń. Radio głośnikowe posiadał wtedy nauczyciel Stanisław Kuchta, a kilku mieszkańców miało jeszcze kryształkowe radioodbiorniki na słuchawki. Pierwsi uciekinierzy ze wsi ruszyli na wschód już o godzinie 10 tej. Ostatni około 15 tej. Na furmanki ładowano, co cenniejsze przedmioty i wszystko, co nadawało się do przetrwania. Ubrania i pościel. Za wozami podążały krowy, cielęta i owce. Właściciel sklepu Stanisław Kawalec miał najwięcej dobytku i ledwo zmieścił go na trzech furmankach. Pośpiechowi towarzyszyła panika i przerażenie. Wszyscy wzajemnie podsycali się przewidywanym okrucieństwem Niemców. Zgodnie obawiali się, że będą palić, mordować, a nawet wyrywać języki. Wyobraźnia ta jak się później okazało nie była wcale przesadzona. We wsi pozostały tylko cztery osoby: Władysław Nowak, Walerian Ćwik, Maciej Ćwik, oraz Elżbieta Słota. Ich dyżur polegał na karmieniu pozostawionego inwentarza i pilnowaniu domostw. Z roli tej wywiązali się bardzo dobrze. Elżbieta przed wybuchem wojny wróciła z pielgrzymki do Rzymu i oświadczyła wszystkim, że śmierci się nie boi, i że jest gotowa umrzeć. Kiedy 2 września na piętrową willę Garczarczyków spadła bomba i zaczęły się palić kolejne domy, Elżbieta wstrzymała ogień własnymi siłami i uchroniła Gniazdów przed większymi stratami.

Koziegłowy

Prewencyjnie wysadzono mosty na rzece Boży Stok. Od rana wszyscy zajęci byli pakowaniem dobytku i pospiesznie opuszczali miasto. Ustawiano kolejkę zaprzęgów. Każdy chciał być blisko osób na które mógł liczyć w potrzebie. Wiele dzieci zajmowało miejsca na ramie roweru. W drogę ruszały zaprzęgi konne i ręczne wózki. Niewiele było ciężarówek, a i tak były później porzucone z braku paliwa. Już w lesie Szyszki za Koziegłowami sztab Krakowskiej Brygady planował utworzyć kolejny punkt oporu, ale szybko odstąpiono od tego zamiaru. Kolumny ludności cywilnej mieszały się na tym odcinku z oddziałami wojska i podążały w kierunku Żarek. Rodziny, które wyjechały z Koziegłów nieco później, dotarły przed zmierzchem tylko do Lgoty Nadwarcia. Most na Warcie był nadal przejezdny. Tego dnia wielu rowerzystów wróciło jeszcze do Koziegłów, aby doglądnąć gospodarstwa

Naprawa mostu na Bożym Stoku
Naprawa mostu na Sarnim Stoku

Żarki
Już pod koniec sierpnia w Żarkach pojawiały się pierwsze tabory uciekinierów z miejscowości przygranicznych. Wójt Grabowski nakazał przyklejać na szyby papierowe paski, które miały je chronić przed stłuczeniem od huku wystrzałów. Instruowano również jak używając roztworu sody oczyszczonej zrobić maskę gazową. Duża grupa mieszkańców poszła ochoczo równać lądowisko pod wsią Wysoka Lelowska. Kto tylko posiadał radio wystawiał je na parapet okna
i tłum za oknem mógł usłyszeć zapewnienia naszych przywódców, że jesteśmy gotowi odeprzeć niemiecką agresję, i że nie oddamy nawet guzika. Radio informowało, że w Niemczech jest głód, i że chleb sprzedawany jest na kartki, że żołnierze niemieccy są bardzo źle traktowani, i że wielu z nich dezerteruje do Polski. Niemieckie Radio Gliwice informowało z kolei, że polska propaganda straszy Niemców nożownikami, i że Niemcy sobie z nimi poradzą. Radio groziło, że duma polskiej gospodarki – Centralny Okręg Przemysłowy z hutą w Stalowej Woli, zostanie przez niemieckie samoloty zamieniona w stertę gruzu. Informowało, że w okolicach Łodzi zniknął już bilion i cały towar w sklepach. Wysłuchując tych sprzecznych komunikatów ludność Żarek uznała, że wojna najprawdopodobniej będzie, ale ograniczy się do terenów przygranicznych. Rano pojawiło się kilka samolotów zwiadowczych. Od strony Myszkowa słychać było wycie syren i pojedyncze wybuchy bomb. Na wszystkich drogach, przed i za Żarkami, roiło się od uciekinierów. Szybko wykupiony został towar w sklepach i lekarstwa. Nie było już prądu i przestały działać nieliczne radioodbiorniki. Przez cały dzień od zachodu słychać było wyraźnie odgłosy wystrzałów. Część mieszkańców Żarek zaczęła opuszczać swoje domostwa, a inni czynili takie przygotowania.

Uciekinierzy

Dzień drugi

Woźniki
Rano 2 września w lesie po zachodniej stronie miasta, stała już w pełnym składzie 2.Dywizja Lekka pod dowództwem generała kawalerii Georga Strumma. Po jej lewym skrzydle od strony Koszęcina przybliżała się 3. Dywizja Lekka pod dowództwem generała Adolfa Kuntzena. Razem dwie dywizje liczyły 22 tysiące żołnierzy, 434 wozy pancerne, 72 działa i 108 działek przeciwpancernych. W całym południowym pasie obrony po stronie polskiej było tylko 6 tysięcy ułanów, wyposażonych w 12 dział lekkich, 18 dział przeciwpancernych i 21 wozów pancernych, służących tylko do działalności rozpoznawczej. Za odcinek od wzgórza Florianek w kierunku Ligoty Woźnickiej odpowiedzialny był płk Kosiarski dowódca 5. Pułku Strzelców Konnych. Drugi i trzeci pluton z 4. szwadronu pod dowództwem rotmistrza Bigoszewskiego miał za zadanie uderzyć na Niemców gdyby ci chcieli jeszcze w nocy zaatakować szwadron rotmistrza Piotrowskiego ulokowany na lewym skrzydle w linii cmentarza. W rowie poniżej wzgórza zajął miejsce II pluton por. Jerzego Respondka. Na wzgórzu dowódca szwadronu Bigoszewski z pocztem. Dalej w kierunku Ligoty III pluton dowodzony przez st. wachmistrza Barczaka. Jeszcze dalej na północ w kępie leśnej na wzgórzu znajdował się I pluton ppor. Ryszarda Gużewskiego i drużyna ckm dowodzona przez ppor. rezerwy Stanisława Chrzanowskiego. Niżej położone łąki sięgające do lasu spowiła gęsta mgła. Nocny zwiad nie był pewien czy to grupa zbliżających się wojsk, czy to tylko kopki siana. Rano, około godz. 6 artyleria niemiecka zaczęła się wstrzeliwać w pozycje polskie. Pierwsze strzały były niecelne i padały najczęściej za daleko lub za blisko. Na naszych pozycjach strzeleckich zajął miejsce ogniomistrz podchorąży Lohman, który wcześniej był dowódcą plutonu w 3. szwadronie w Pszczynie. Ze stanowiska na wzgórzu kierował telegraficznie ostrzałem artyleryjskim i karabinów maszynowych. Z lasu wynurzyły się najpierw czołgi i pojazdy opancerzone. Zmuszone były jednak korzystać z jedynej twardej drogi, jaka prowadziła przez las. Po wyjściu z lasu pojazdy te szybko stały się łatwym celem dla naszej obrony. Parę trafnych strzałów z rusznic przeciwpancernych spowodowało zator na drodze i przystopowało kolumnę. Pomimo tego udanego ostrzału Niemcy poruszali się naprzód. Z kępy leśnej cofnął się I pluton z karabinami maszynowymi, ale po chwili ruszył do przeciwnatarcia i znów na krótko odzyskał swoją dawną pozycję. W tym ataku dowódca Ryszard Gużewski został ranny w nogę. Artyleria niemiecka poprawiła swoją celność i szybko zagroziła całej linii obrony. Pada rozkaz wycofania się ze wzgórza. Dywizjon majora Zapolskiego poderwał się jeszcze do przeciwuderzenia, ale zagrodziły mu już drogę nadciągające czołgi. Pluton Jerzego Respondka wycofując się w dół w kierunku Głazówki nadal prowadził ostrzał. W tym samym czasie zginął dowódca rkm-u, plut. Witold Hermanowski. Inne plutony podobnie prowadzą ostrzał i wycofują się. Pułkownik Chmielewski informuje Respondka, że zginął jego najlepszy kolega Zbigniew Cienciała. Dopiero teraz wielu żołnierzy zrozumiało, że naprawdę toczy się wojna. Za celne strzały w stanowiska polskiej obrony pod Woźnikami, porucznik niemieckiej kompanii, Willy Jähde otrzymał Krzyż Żelazny drugiej klasy.
On, a może inny dowodzący oficer po wyjściu z lasu oświadczył ojcu Pana Floriana Mierzwy, że spali miasto w odwecie za śmierć 69 żołnierzy niemieckich. Ten apelował , aby tego nie robił i przekonywał, że Woźniki to dawny teren niemiecki i że Polska jest dalej. (Informacja Florian Mierzwa)
Zginęło wielu naszych strzelców. Po godzinie Niemcy ruszyli pełną parą. Bez trudu wdarli się w opuszczone pozycje polskich plutonów. Ciągle z lasu wyjeżdżały kolumny czołgów i szybko zmierzały w kierunku Koziegłów. Naoczny świadek, Pan Karol Barczyk twierdzi, że piechota niemiecka po wyjściu z lasu zwanego Brzymem widoczna była na długiej otwartej przestrzeni od Lubszy po Cynków. Widok ten musiał działać przygnębiająco na nasze wojska obronne. Na tym odkrytym płaskim odcinku było wyraźnie widać potęgę zmechanizowanych dywizji niemieckich. Po wyjściu z lasu wojsko niemieckie podpalało słomiane brogi. Nie było tam jednak zamaskowanych żołnierzy ani ukrytych dział. Po wejściu do miasta żołnierze przeszukiwali piwnice, gdzie spodziewali się znaleźć i znaleźli kilku ukrytych żołnierzy. Po mieście krążył też radiowóz, a płynące z niego komunikaty zniechęcały do dalszej walki i stawiania oporu. Od kuli zginął przypadkowo Tomasz Michalski, biegnący w kierunku domów na Solarni.

Podporucznik Jerzy Respondek z Pułku 3. Ułanów Śląskich w Tarnowskich Górach dowodził II plutonem 4. szwadronu. W bitwie pod Woźnikami i całej kampanii wrześniowej wyróżniał się odwagą i mądrością. Po kapitulacji 21 września na polach pod Tomaszowem Lubelskim trafił do oficerskiego oflagu nr VII A w Murnau i przebywał tam do zakończenia wojny. Po wojnie trafił do II Korpusu Polskiego we Włoszech, później do Wielkiej Brytanii. W roku 1951 wyjechał do USA. Znany był w Polsce jako aktywny działacz w środowiskach kombatanckich na Zachodzie. Podczas wizyty gen. Władysława Andersa w USA był jego adiutantem. Miasto Tarnowskie Góry nadało mu tytuł: Wybitny Tarnogórzanin
Woźniki – obraz po bitwie

Wojsku polskiemu brakowało armatek i rusznic przeciwpancernych. Wola walki i męstwo żołnierzy nie mogły zastąpić braków w uzbrojeniu. W tym dniu w czasie bitwy zginęli: Dowódca pierwszego plutonu, pierwszego szwadronu ppor. Zbigniew Cienciała z Krosna, dowódca pierwszego plutonu, drugiego szwadronu ppor. W. Zaremba z Krakowa, ułan Walecki z Tarnowskich Gór, ułan Józef Gałeczka z Pszczyny, ułan A. Sośnica z Sośnicy, plutonowy Wilhelm Bereska z Nakła Śląskiego, plutonowy W. Kormanowski z Niwki, plutonowy Jan Książek z Małej. Ponadto zginęli: chorąży Marian Słano, st. ułan Zaremba, st. ułan Szmatłoch, kapral Bielnik, strzelec Władysław Gałas, ułan Grzesik, plut. Witold Hermanowski, kpr. Stefan Janus, st. szer. Paweł Mors, ułan Stanisław Walecki, ułan E. Szunderuk, por. Witold Bielecki, szer. Piotr Piechajda. Ranny został zastępca dowódcy pułku major Jan Zapolski i dowódca pierwszego plutonu, czwartego szwadronu ppor. Ryszard Gużewski. W następnych dniach przystąpiono do aresztowań działaczy patriotycznych, szczególnie członków Związku Powstańców Śląskich. W Zbiorach Specjalnych Biblioteki Śląskiej w Katowicach zachowała się czarna lista dla Woźnik. Liste der an Aufsländen Mißsendlung und Verschleppung deutsche beteiligten Personen aus Woischnik. Zawiera ona 96 nazwisk i uzupełnia dziś wiedzę o prześladowanych bohaterach III Powstania Śląskiego.

Wojsko niemieckie wkracza na rynek w Koziegłowach
Zagonieni mieszkańcy szukają drzewa na naprawę mostów

Szwadrony polskie zaczęły się wycofywać. Osłaniały zarazem od zachodu wycofujące się również główne siły Brygady. Konie pułkowe pod opieką koniowodnych miały czekać w Koziegłowach, ale czekały na ułanów parę kilometrów dalej. Ludność za Koziegłowami wspierała, czym mogła zmęczonych ułanów i zadawała zawsze podobne pytania: Czy Niemcy tu przyjdą?. Odpowiedzi też były podobne: Mogą przyjść, ale my tu powrócimy. Nie brakowało też scen przykrych, które zapamiętali wtedy mali chłopcy, jak żołnierze polscy obrzucali się wyzwiskami i walczyli o jakieś pierwszeństwo, a nawet wiadro by napoić konia. Krakowska Brygada Kawalerii z Pułkiem 3. Ułanów Śląskich wycofywała się z południowego rejonu Ziemi Częstochowskiej i zmierzała w kierunku Zawiercia. Tam po krótkim odpoczynku (od 20.00 do 23.00) ruszyła w kierunku Szczekocin. Jednak i tam nie zdołała zatrzymać Niemców na linii Pilicy i po krótkiej walce wycofała się w kierunku Sędziszowa i Pińczowa. Cofnięcie się wojsk polskich w Woźnikach umożliwiło Niemcom wejście na drogę warszawską i kielecką w Koziegłowach. Cele niemieckie szybkiego marszu zostały zrealizowane

Żarki

Ludność podążająca w kierunku Żarek była podsycana w tym dniu paniką przez uzbrojonych cywili z niemieckiej piątej kolumny. Kobiety straszono rozcinaniem brzuchów i odcinaniem piersi, a mężczyzn, że wszyscy pójdą do niewoli. Uciekinierzy przyspieszali, ustępując w ten sposób drogi nadciągającemu wojsku z niemieckich dywizji. Żarki były już mocno wyludnione, ale nadal napływali tam uciekinierzy od strony Koziegłów. O godzinie 6.30, a później o godz. 11 przyleciały tu 3 niemieckie samoloty zwiadowcze. Rano pojawił się również jeden samolot polski i wkrótce słychać było terkot karabinów. Od rana zaczęło tu intensywnie napływać wycofujące się wojsko polskie. Wraz z wojskiem, na rowerach przybywały służby mundurowe, policjanci i listonosze. Niektórzy z nich byli już ranni. Widok ten działał przygnębiająco na wiele kobiet, które w wojsku miały swoich synów i mężów. Patrząc na rannych żołnierzy pod Żarkami nie potrafiły powstrzymać głośnego płaczu. Wojsko kierowało się w stronę Złotego Potoku albo Jaworznika. Pomiędzy godziną 16 a 17 nad Żarki nadleciała kolumna 10 samolotów niemieckich. Wystartowały z lotniska fliegerhorst Stubendorf (Izbicko/Otmice). Trzy z nich poleciały dalej na Janów, a pozostałe zaczęły bombardować i ostrzeliwać miasto. Ludność szukała schronienia, ale nigdzie go nie było. Jedni ginęli od bomb inni od kul tych samych samolotów. Szymon Morawiec, ojciec Józefa, świadka tych wydarzeń był tylko lekko ranny, ale w palącej się stodole został przywalony belkami i spłonął żywcem. W podobny sposób ginęli inni mieszkańcy Żarek i Leśniowa. Tak samo zginęła grupa mieszkańców z Gniazdowa. Bomby zabiły Martę Mzyk, która miała wkrótce urodzić bliźnięta. Jej mąż nie wrócił z wojny, a rodzice, choć ocaleli w bombardowaniu to zmarli z wycieńczenia w niemieckich łagrach. Pozostała przy życiu córka Marty, Maria, długo doświadczała biedy i sierocej samotności. Bronisław Słota szukał apteki i nagle powalił go na ziemię huk bombardowania. Stracił przytomność i włosy na jego głowie zaczęły się palić. Ból na szczęście przywrócił mu świadomości. Kiedy odszukał rodzinę, jego żona Franciszka i córka Halinka już nie żyły. Obraz po bombardowaniu był przerażający. Pozostawione czyjeś dziecko leżało zabite w wózku. Gęsto leżały ciała ludzkie i zabite zwierzęta. Ranne były konie, ranni żołnierze i zbroczeni krwią cywile. Pożary i duszący dym. Pod wieczór na pusty rynek wjechała czołówka niemieckich wozów pancernych i szybko go opuściła. Zabitych mieszkańców Żarek pochowano na cmentarzu w grobach rodzinnych, pozostałych w zbiorowej mogile pod murem. Żydów zaś na ich cmentarzu.

Żarki po nalotach bombowców

Ofiary bombardowania Żarek
(lista wciąż niekompletna)

Mieszkańcy Gniazdowa
Churas Aleksander, Churas Tadeusz, Kajdzik Jan, (Kajdzik Leon – rannego zabrała sanitarka i zaginął bez wieści), Kawalec Julia, Lis Stanisław, Mzyk Antoni, Mzyk Marta, Mzyk Stanisław, Nawara Józef, Nawara Miecia, Nawara Weronika, Paliga Jerzy, Sapota Marianna, Sapota Piotr, Słota Franciszka, Starczewska Halinka.

Mieszkańcy Żarek
Bajor Jerzy (lat 34), Bednarz Piotr (56), Bialik Antoni (39), Bojanek Roman (18), Budzowska Marianna (54), Budzowski Wincenty (51), Chocaś Marianna (67), Głąb Michał (45), Gołuchowski Antoni (54), Gurbała Grzegorz (69), Haładus Stanisław (58), Jonkis Mieczysław (44), Kowalski Stefan (52), Krakowiak Julianna (62), Kulak Stanisław (18), Kulak Stefan (19), Kurek Adam (62), Kuzia Anna (59), Lenartowicz Jan (62), Maligłówka Jan (?), Maślankiewicz Marcin (70), Morawiec Szymon (51), Niepiekło Wiktor (16), Nowakowski Józef (31), Skorek Helena (38), Sobierajski Władysław (41), Szczepańczyk Anna (20), Ślęzański Jan (36), Wach Józefa (42), Władysław Michał (?), Wojdas Alfreda (9),

Żydzi:
Blumenfeld Józef (lat 21), Borenstein Samuel (35), Epsztajn Artek (18), Fiksel Berek (17), Goldwaser Rachela (17), Grinszpan Mendel (27), Grunwald (2), Hasenberg Samuel (14), Hirsz Josek (23), Jakubowicz Berek (31), Kamiński Rubin (19), Karkowski Mojżesz (62), Klitzman Lejb (25), Kokocińska Perla (38), Koenigsberg Rebeka (35), Krakowski Mojżesz (62), Lejber Lejb (61), Lejber Dora (56), Markowicz Berek (31), Rapaport Dora (62), Rapaport Gitan (60), Siwek Lezchiel (14), Snopkowski Lejb (30), Solnik Rubin (36), springer Dawid (28), springer Józef (22), szyjewicz Samuel (65), Turner Hawa (12), Turner Sura (39), Wajmach Aron (30), Wajnryb Aron (70), Wajnryb Izak – Lejb (84), Wajnryb Cyrla (82),

Pilot Michał Brzeski

Działania lotnicze. Pierwszego dnia wojny linię frontu rozpoznawali piloci z 1 plutonu 26 eskadry rozpoznawczej. Było to lotnictwo Armii Kraków przydzielone 7. Dywizji Piechoty w Częstochowie. Pierwszy samolot, który udał się na misję zwiadowczą został zestrzelony przez oddziały własne. Piloci jednak zdążyli się uratować. Po południu wystartował drugi samolot z tego lotniska i został zestrzelony przez oddziały niemieckie. Piloci, pochowani są w Strzebiniu. Drugiego dnia wojny wysłany na rozpoznanie ruchów XVI Korpusu samolot z 1. plutonu 26. eskadry obserwacyjnej został zestrzelony nad Borownem. Z płonącego samolotu uratował się skacząc ze spadochronem pilot kapral Franciszek Ciepliński, a porucznik Władysław Szymik zginął w płomieniach. Być może brak meldunku z tego samolotu kazał mylnie przypuszczać generałowi Gąsiorowskiemu, że atak nastąpi ze strony północnej, a tymczasem tamte dywizje pancerne zmęczone czterema starciami pod Mokrą i osiągnąwszy swój cel, jakim było wdarcie się na drogę warszawską, spieszyły już na Warszawę. Dobrze zorganizowane i liczne niemieckie lotnictwo rozpoznawcze precyzyjnie lokalizowało polskie pułki, co później pozwalało na ich ominięcie lub celny ostrzał. Wojna błyskawiczna, jaką zaplanowali Niemcy oparta była na lotnictwie i artylerii. Piechota w tym planie miała szybko podążać po przetartych szlakach. Zniszczona w pierwszych godzinach komunikacja kolejowa, zbombardowane nieliczne lotniska i panika wśród ludności cywilnej składały się na sukces agresora. Decyzją Naczelnego Wodza z lotniska Nosów k. Białej Podlaskiej wystartował 2 września przed południem 6. Dywizjon Bombowy, by zbombardować wojska niemieckie w rejonie Kłobucka i Starych Herbów. Dywizjonem dowodził major Alfred Peszke, ale pięć pierwszych kluczy samolotów typu Karaś przyprowadził w te strony kapitan Kazimierz Jaklewicz (późniejszy pilot 305. Dywizjonu Bombowego Ziemi Wielkopolskiej w Anglii). Szósty klucz Karasi z półgodzinnym opóźnieniem przyprowadził dowódca Peszke. Razem do akcji bojowej w okolicach Częstochowy wystartowało 19 samolotów, z czego jeden na rozpoznanie pola walki. Po drodze w okolicach Ułęża samoloty te zostały pierwszy raz ostrzelane przez naszą obronę przeciwlotniczą. Drugie ostrzelanie nastąpiło w okolicach Pionek k. Radomia. Samoloty szczęśliwie dotarły jednak od Częstochowy, ale i tu w okolicach Stradomia zostały po raz trzeci ostrzelane z karabinów maszynowych polskiej obrony przeciwlotniczej. Ta kolejna pomyłka pozbawiła życia podporucznika Michała Nowackiego. Zadanie bombowe polskich samolotów zostało wykonane na drodze pomiędzy Truskolasami, a wsią Panki. Bomby spadły na czoło dywizji pancernej. Długość niemieckiej kolumny czołgów i pojazdów opancerzonych, dział pancernych i artylerii konnej wynosiła w tym rejonie ok. 12 kilometrów. Po zrzuceniu bomb samoloty ostrzelały jeszcze zaprzęgi artyleryjskie na końcu kolumny. Podczas tej akcji zginął również porucznik Michał Brzeski. Został on ciężko ranny podczas bombardowania nieprzyjacielskiej kolumny, a następnie zmarł w czasie przymusowego lądowania w rejonie wsi Kiedrzyn. Tutaj również nastąpiła pomyłka naszych oddziałów z 27. Pułku Piechoty albo Batalionu Obrony Narodowej i samolot został dodatkowo ostrzelany podczas lądowania. Ciało zabitego porucznika Brzeskiego zostało początkowo pogrzebane na polu w pobliżu samolotu, a po kilku dniach przeniesiono je skrycie do wsi i pogrzebano przy kościele. Ranni zostali członkowie załogi, plutonowy Kazimierz Sobczak i kapral Tadeusz Okoński. Podczas bombardowania niemieckiej kolumny pancernej został również zastrzelony samolot podporucznika Zygmunt Szumełdy, a ranna załoga (Zołoteńko i Rozmus) dostała się do niewoli. Również tego dnia 2. Krakowski Dywizjon Bombowy wysłał dwie załogi na rozpoznanie ruchów niemieckich oddziałów pancernych w rejonie Częstochowy. Meldunek z obserwacji tego dnia dostarczył do sztabu dywizji, porucznik Chełstowski z 1. Plutonu 26. Eskadry Obserwacyjnej. Pozostałe samoloty z 26. Eskadry przeleciały z zagrożonego lotniska Zrębice k. Olsztyna na lądowisko Małachów k. Szczekocin. Kolejnym celem 2. Dywizjonu Bombowego były naloty na XVI Korpus podążający w kierunku Radomska i Gidli. Każda z tych wypraw kończyła się jednak dużymi stratami. W ciągu pierwszych dni wojny polskie lotnictwo wspomagające działania wojenne w okolicach Częstochowy i Radomska straciło 27 lotników, których mogiły najczęściej nie są znane.

Dzień trzeci

Częstochowa

Częstochowska 7. Dywizja będąca już z trzech stron w okrążeniu, wykonała rozkaz dowódcy Armii Kraków gen. Antoniego Szylinga wycofania się z miasta. Najpierw drogą na Olsztyn ruszył lubliniecki 74. Pułk, który po walkach 1 września wycofał się do Częstochowy spod Boronowa i Lisowa. Tam stracił ok. 100 swoich żołnierzy, ale posiadał już doświadczenie wojenne. Pewnie dlatego gen. Gąsiorowski umieścił
w tym pułku swój sztab. Pułk po całonocnym marszu przez Olsztyn przybliżał się do Janowa. Na północy równoległą drogą na wschód przez Małusy, Żuraw, Śmiertny Dąb przemieszczał się 27. Pułk Piechoty. Zachodnią osłonę dla 74. Pułku stanowił 25. Pułk Piechoty z Piotrkowa. Od południa od strony Dębowca i Choronia szedł również na wschód 2. Batalion 74. Pułku Piechoty. Batalion szedł polnymi i leśnymi drogami od Wrzosowej przez Dębowiec i Siedlec. Tymi samymi drogami podążali żołnierze batalionu Obrony Narodowej wyparci spod Krzepic i Kłobucka. Wojska maszerowały nocą w spokoju nie napotykając na atak nieprzyjaciela. Kolejny rozkaz, jaki dotarł do generała Gąsiorowskiego nakazywał marsz w kierunku Pradeł i szukania tam możliwości współdziałania z Krakowską Brygadą Kawalerii. Sztab 7. Dywizji spodziewał się ataku bardziej od strony północnej, czyli natarcia 1. i 4. Dywizji Pancernej, które walczyły pod Mokrą, a tymczasem realne zagrożenie powstawało na południu ze strony dwóch dywizji piechoty zmechanizowanej, podążających od Woźnik, Koziegłów i Żarek.

Działania wojenne w rejonie Lelowa

Rano 3 września (niedziela), niemiecka 2. Dywizja Lekka mijając Lgotę Nadwarcie, skręcała częścią swych wojsk ostro na północ w kierunku Dębowca i Olsztyna, a drugą częścią podążała w kierunku Żarek i Złotego Potoku. Podobnie 3. Dywizja Lekka mijając Myszków skierowała pierwszą część swych wojsk w kierunku Lelowa i Złotego Potoku, a drugą część w kierunku Zawiercia, Kroczyc i Szczekocin. Piechota
z 3. Dywizji dotarła do Złotego Potoku i Janowa już o godzinie 9.00 i zbliżyła się do oddziałów 7. Dywizji wycofującej się z rejonu Częstochowy. Najpierw nastąpił atak na pozycje 74. Pułku Piechoty gdzie znajdował się sztab Dywizji. Celnie strzelali kanonierzy z 7. Pułku Artylerii Lekkiej, ale nie powstrzymali okrążenia naszych pułków, które pozostawały w sporym oddaleniu od siebie. Na Lelów pomiędzy godziną 10 a 11 spadały pierwsze bomby. Wkrótce większość zabudowań stanęła w ogniu. Na drodze Żarki – Niegowa – Tomiszowice, obok siebie podążało wojsko niemieckie i uciekająca ludność cywilna. Wojsko drogą, a tabory uciekinierów poboczem i skrajem pól. Niemcy zachowywali się powściągliwie i ktoś zaczął przypuszczać, że to pewnie Francuzi przyszli nam z pomocą. Do tych niby Francuzów zaczęto wymachiwać i robić różne przyjazne gesty. Niemcy wygasili ten entuzjazm serią z karabinu maszynowego, na szczęście w powietrze. Świadkowie tamtych wydarzeń Józef Morawiec z Leśniowa i Zygmunt Jadowski z Koziegłów zgodnie twierdzą, że ludność okolic Lelowa była wielce zaskoczona wydarzeniami wojennymi i pytała ze zdziwieniem, co się dzieje. Grupki uciekinierów pod Lelowem modliły się pod gołym niebem. Najczęściej śpiewano pieśń: Kto się w opiekę odda Panu swemu, a całym sercem szczerze ufa Jemu. Śmiele rzec może: mam obrońcę Boga, nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga.
Niemieckie oddziały pancerne w rejonie Złotego Potoku poruszały się ostrożnie, a mimo to poniosły stratyw sprzęcie i ludziach. Wkrótce kolumna niemieckich czołgów zaczęła ostrzeliwać tyły 27. Pułku w rejonie wsi Julianka i tyły 25. Pułku w rejonie wsi Przymiłowice. Po godzinie walki pułki polskie utraciły ze sobą łączność i były zdane wyłącznie na własną obronę w okrążeniu. Niedługo po tym od strony Konopisk i Częstochowy nadciągnęły w rejon walki dwie kolejne dywizje niemieckie z IV Korpusu i wzmocniły jeszcze bardziej 2. i 3. Dywizję Lekką. Wkrótce też rozpoczął się ostrzał 25. Pułku Piechoty z kierunku zachodniego. Po kilku godzinach jego sytuacja stawała się coraz bardziej beznadziejna. Pułkownik Adam Świtalski podjął próbę wycofania się w kierunku Koniecpola, ale udało się to tylko 1 batalionowi z baterią artylerii. Pozostałe oddziały rozbitego 25. Pułku zebrały się w lasach koło Drochlina i szukały na własną rękę dróg wyjścia z okrążenia. 27. Pułk Piechoty w rejonie Julianki był nieprzerwanie atakowany przez czołgi 3. Dywizji i ponosił straty we własnej artylerii. Po południu przybliżyły się również w ten rejon oddziały IV Korpusu (4. i 46. Dywizja Piechoty) i zaatakowały dodatkowo jego zachodnie pozycje. Tan napór spowodował zepchnięcie oddziałów w kierunku Bystrzanowic. Walki, które trwały jeszcze w nocy doprowadziły do rozbicia 27. Pułku. Stacjonujący 74. Pułk z Lublińca w rejonie Złotego Potoku odpierał do południa ataki, niszcząc kilkadziesiąt czołgów wroga. Po południu generał Gąsiorowski podjął próbę przebicia się w kierunku Szczekocin. Walki trwały dalsze dwie godziny i zakończyły się niepowodzeniem. Wojsko wycofało się ponownie na skraj lasu. Podczas tej próby zginął przy Grocie Niedźwiedziej major Jan Wrzosek – dowódca 3. Batalionu (w roku 1936 na Olimpiadzie w Berlinie był szefem polskiej ekipy i zawodnikiem w strzelaniu z karabinka sportowego na 50 m) Zginął również dowódca 1. Batalionu, Józef Pelc. Zginęli liczni dowódcy kompanii i oficerowie sztabowi. Kolejną próbę wydostania się z okrążenia podjęto wieczorem ok. godziny 20 tej. Kilkuset żołnierzy 74. Pułku z dowódcą Wacławem Wilniewczycem po krwawym boju na bagnety przedarło się w kierunku Lelowa i przypadkowo zaskoczyło tam sztab 2. Dywizji Lekkiej i generała Stummego. Było już jasne, że Częstochowska 7. Dywizja Piechoty przestała istnieć w zorganizowanej formie. Luźne grupy oddziałów zachowały jeszcze niewielką możliwość walki

Mysłów

Nieco z dala od wydarzeń wojennych tego dnia na południu Ziemi Częstochowskiej, Niemcy po wkroczeniu do wsi Mysłów w gminie Koziegłowy podpalili jej liczne domostwa. W płomieniach i dymie zginęło wiele rodzin z małymi dziećmi. Wielu rozstrzelano. Podobno pretekstem do tego bestialstwa był dzwon strażacki, który wzywał druhów do pożaru w Rzeniszowie. To jednak słaba teoria. I nie była to również pacyfikacja wsi, jak głosi napis na tablicy, bo nie było tam zbrojnego buntu, a nawet oporu, który należałoby stłumić. Tego mordu na ludności cywilnej dokonali prawdopodobnie żołnierze 3. Dywizji Lekkiej z Cottbus, która posuwała się na tym odcinku wolniej od 2. Dywizji Lekkiej i zmierzała częścią swych wojsk w kierunku Myszkowa i Zawiercia. Jeśli zaś nie oni to już tylko członkowie Einsatzgruppen II pod dowództwem Emanuela Schäfera. (SS-Obersturmbannführer) W ostatnich latach Niemcy odsłaniają nieco więcej swoich wstydliwych aktów wojennych, a z tej odsłony wyłania się taki obraz. Członkowie Einsatzgruppen działali blisko głównych dywizji Werhmachtu. Robili podstępne wypady w różnych kierunkach sondując teren i zagrożenia. Z tego oddalenia kierowali swoje karabiny w kierunku swoich i strzelali do wiwatu. Ten niby ostrzał działał na wyobraźnię dywizyjnej piechoty o zbrojnym oporze mieszkańców. Później był odwet, ale już nie na niby. Tak zginęli niewinni mieszkańcy Mysłowa.

Emanuel Schäfer praktycznie uniknął odpowiedzialności za zamordowanie kilku tysięcy ludzi. Zmienił nazwisko i przedstawił się jako podrzędny oficer poniewierany przez zwierzchników. Na fotografii w centralnym ujęciu stąpa po dywanie.

Specjalne komando Schäfera było przydzielone dowódcy 10 Armii i wykonywało bestialskie mordy na ludności cywilnej i Żydach. Schäfer po wojnie znalazł się na liście zbrodniarzy wojennych. Został winnym zamordowania kilku tysięcy osób. Dowódca 10 Armii Walter von Reichenau miał na swym koncie wiele podobnych okrucieństw. Dnia 3 września w Mysłowie ponieśli śmierć: Całka Jan (lat 46), Całka Maria (38), Całka Władysław (1), Dyrka Katarzyna (77), Dyrka Marian (9), Dyrka Stefan (12), Jonas Katarzyna (70), Królewski Stefan (27), Królewski Arkadiusz (4), Kumor Franciszek (46), Kwiecień Katarzyna (39), Kwiecień Eugeniusz (14), Kwiecień Franciszek (13), Kwiecień Maria (10), Kwiecień Wacława (3), Kościński Bolesław (27), Mościńska Genowefa (18), Rogala Marcin (44), Rogala Rozalia (70), Hoffman Zenobia (6), Sojka Lucjan (16), Sojka Rozalia (81).

Dzień Czwarty

Janów


Dowódca 27. Pułku, ppłk Bronisław Panek dotarł z resztkami swojego pułku do Lgoty Gawronnej. Major Zygmunt Żywocki dowodzący już tylko częścią 3. Batalionu wydostał się z okrążenia i pomaszerował w kierunku Gór Świętokrzyskich. Ten sukces miał niestety później tragiczne skutki. W lesie pod Ciepielowem, odległym o 35 km. od Radomia, batalion liczący 300 żołnierzy został 8 września rozstrzelany przez niemiecki oddział 15. Pułku Strzelców Zmotoryzowanych. Z okrążenia po Janowem wydostały się resztki pierwszego batalionu 25. Pułku pod dowództwem majora Stanisława Juszczakiewicza i resztki batalionu Obrony Narodowej Kłobuck. W godzinach przedpołudniowych nieliczne jednostek, jakie pozostały z 7. Dywizji w rejonie Janowa złożyły broń. Generał Janusz Gąsiorowski i pułkownik Leopold Ombach, jako pierwsi z wyższych dowódców dostali się do niewoli niemieckiej.

Żarki

Polscy jeńcy na pierwszych stronach gazet niemieckiej propagandy

Rano na plac targowy zajechało kilka samochodów z wojskiem. Ustawiono kuchnię polową i zaczęto wydawać zupę niemieckim żołnierzom. Jeden z nich podszedł do Józefa Morawca, który podczas bombardowania stracił ojca, a sam był mocno poparzony i próbował go poczęstować zupą. Pan Józef zauważył łzy na twarzy Niemca. Wojsko wkrótce odjechało w stronę Jaworznika. Niedługo potem w mieście pojawiły się nowe oddziały i zaczęły strzelać do przechodniów. Do okien wrzucano pochodnie i granaty. Przeszukiwano ruiny i piwnice, łapano ludzi na ulicach, ustawiono pod murem i strzelano. (Dziś w tym miejscu stoi obelisk). Innych zamknięto w kościele i czekano na dalszy rozkaz. Później zostali wypuszczeni. Podpalono jeszcze kilka domów w rejonie dzisiejszego Liceum. Przybywało zabitych, spalonych i rannych. Dla Żarek czwarty dzień wojny był równie tragiczny jak drugi. Nie było już twardych dróg wokół Żarek. Po przejściu sprzętu wojskowego i czołgów, drogi były podobne do zagonów na zaoranym polu. Niemcy przystąpili szybko do ich naprawy.

Naprawa drogi w Żarkach

Do prac skierowali pierwszych niewolników i żołnierzy wycofanych z frontu. Kiedy grupy te maszerowały do pracy kazano im śpiewać różne szydercze piosenki: Marszałek Śmigły – Rydz nie nauczył nas nic, a Hitler nasz złoty, nauczy nas roboty.

Koziegłowy, Gniazdów i okolice

Powracały pierwsze grupy uciekinierów. Kolejni wracali nawet po tygodniach. Mieli za sobą przebyte ogromne odległości. Dotarli za Jędrzejów pod Kije i dalej do Sandomierza, ale i tam nie uniknęli wojennych dramatów. Na linii Gniazdów, Głazówka, Czarny Las szybko powstawały drewniane budki strażnicze. Później przeniesiono tą granicę pod Żarki, a obwieszczenia w języku niemieckim donosiły
o zakazach i nakazach, czyli nowym panowaniu niemieckim.

Ludzie

Szli tędy ludzie biedni, prości –
Bez przeznaczenia, bez przyszłości,
Widziałem ich, słyszałem ich!…
Szli niepotrzebni, nieprzytomni –
Kto ich zobaczy – ten zapomni.
Widziałem ich, słyszałem ich!…
Szli ubogiego brzegiem cienia –
I nikt nie stwierdził ich istnienia.
Widziałem ich, słyszałem ich!…
Śpiewali skargę byle jaką
I umierali jako tako…
Widziałem ich, słyszałem ich!…
Już ich nie widzę i nie słyszę –
Lubię trwającą po nich ciszę.
Widziałem ją, słyszałem ją!..

(Bolesław Leśmian 1936)

Wspomnienia

Grób gen. Gąsiorowskiego na polskim cmentarzu w Montmorency pod Paryżem

Gen. Janusz Gąsiorowski urodził się 1 czerwca 1899 roku we Lwowie. Po skończeniu lwowskiego gimnazjum studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, a później w Wiedniu. Ukończył matematykę i filozofię. Wychowany w rodzinie o patriotycznych tradycjach brał czynny udział w pracach konspiracyjnych organizacji młodzieżowych, był wykładowcą na kursach wojskowych i jednym z pierwszych członków – założycieli Armii Polskiej. Następnie w Polskich Drużynach Strzeleckich pełnił funkcję komendanta okręgu krakowskiego i był jednym z głównych współtwórców Regulaminów Wojskowych. Czynną służbę wojskową odbył w szeregach artylerii konnej wojska austriackiego. Po wybuchu wojny w 1914 r. został zatrzymany w wojsku austriackim. Zdezerterował w 1917 roku. Był poszukiwany przez Austriaków i Niemców. Ukrywał się do końca 1918 roku pod przybranym nazwiskiem. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości został kapitanem Wojska Polskiego. Pełnił odpowiedzialne funkcje, wielokrotnie wyjeżdżał w misjach specjalnych. Zdolny, ceniony współpracownik i bliski przyjaciel Józefa Piłsudskiego. Brał udział w wojnie obronnej w 1920 roku. 3 Grudnia 1931 roku został mianowany szefem Sztabu Głównego i pozostał na tym stanowisku do dnia 7 czerwca 1935 roku. Wtedy to otrzymał od Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, Edwarda Rydza Śmigłego niższe stanowisko, czyli dowództwo 7. Dywizji Piechoty w Częstochowie. Jako jeden z pierwszych polskich dowódców poddał się w 1939 r. i został wzięty do niewoli. Był przetrzymywany w tymczasowym obozie jenieckim na Złotej Górze w dzielnicy Zawodzie. Potem przewieziono go do Itzehoe w Schlezwig i do Murnau w Bawarii. Tam zamieszkała druga żona generała – Helena z Makowskich Gąsiorowska, która opiekowała się coraz bardziej chorym jeńcem. Po wyzwoleniu zamieszkali w Paryżu. Generał Gąsiorowski zmarł po ciężkiej, chorobie serca 19 października 1949 roku w Paryżu. Pochowany został na polskim cmentarzu w Montmorency. Żegnał go generał Stanisław Maczek mający również swój życiowy epizod w częstochowskiej 7. Dywizji Piechoty. Pierwszą żoną generała Gąsiorowskiego (1915 – 1920) była Zofia Zawiszanka pełniącą służbę wywiadowczą w I Brygadzie. Z tego małżeństwa urodziła się córka Anna – chrześniaczka Józefa Piłsudskiego i późniejsza żona redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, Jerzego Turowicza. To jedyne dziecko generała. Gąsiorowski jest autorem wielu prac z dziedziny wojskowości np. Bibliografii psychologii wojskowej i Regulaminów wojskowych. Pasjonowało go powstanie styczniowe, któremu poświęcił Bibliografię oraz Wąsosz – opowieść o bitwie powstańców tej miejscowości w 1863 roku. Zajmował się też historią wojskowości i tłumaczeniem.
(Info o generale Gąsiorowskim na podstawie artykułu Jolanty Bogatek, nauczycielki j. polskiego i historii w Szkole Podstawowej w Konopiskach)

Żołnierz Jan Tarasek

Jan Tarasek

Są osoby, które odchodząc zamykają jakąś epokę. Tak należy mówić o Janie Tarasku, który mimo wielkiej skromności, tak bardzo i na zawsze wpisał się w historię Tarnowskich Gór. Wraz z nim odchodzi część ułańskiej przeszłości naszego miasta. Był żołnierzem szwadronu łączności Krakowskiej Brygady Kawalerii. We wrześniu 1939 roku został dowódcą radiostacji brygady. Przeszedł cały jej szlak bojowy od Woźnik do Tomaszowa Lubelskiego. Następnie organizował Służbę Zwycięstwu Polsce – placówkę przerzutu ludzi na Słowację i Węgry. W 1940 roku przedostał się do Francji, gdzie został żołnierzem10. Brygady Kawalerii Pancernej gen. Stanisława Maczka. Po przegranej kampanii, w czasie ucieczki przez Hiszpanię, został uwięziony w Saragossie. Po ucieczce, już w Wielkiej Brytanii, został żołnierzem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, a po przerzuceniu na kontynent, jako cichociemny, był partyzantem – żołnierzem Francuskiego Ruchu Oporu. Do ostatnich dni angażował się w każdą kawaleryjską uroczystość, uczestniczył w corocznych spotkaniach na miejscu pierwszej bitwy Krakowskiej Brygady Kawalerii w Woźnikach. Żył według słów widniejących na przedwojennych polskich sztandarach wojskowych: HONOR i OJCZYZNA. Pozostał też wierny, wbrew zmieniającym się modom, swoim poglądom politycznym. Mimo, iż odszedł na wieczną wartę, pozostanie w naszej pamięci, nie tylko ze względu na zasługi, życiorys, nadane ordery i medale, ale jako postać, od której możemy się wiele nauczyć. (Gwarek- Nina Jarzyńska)

Prof. Jacek Woźniakowski

Jacek Woźniakowski

W czasie kampanii wrześniowej byłem dowódcą karabinu maszynowego, potem dwóch karabinów maszynowych, czyli właściwie połowy plutonu. Nasza droga wyglądała przeciętnie. Zaczęła się pod Woźnikami koło Częstochowy, gdzie zetknęliśmy się z pierwszymi oddziałami niemieckimi
i z pierwszą strzelaniną na większą skalę. A potem było stałe cofanie się, okopywanie, cofanie, próby kontrataku, znowu cofanie, i tak to wszystko trwało aż do poddania się generała Piskora pod Tomaszowem Lubelskim. Wtedy całe grupy wojska, zwłaszcza kawalerii, postanowiły nie respektować kapitulacji, tylko iść na Węgry i stamtąd dalej, żeby kontynuować walkę. Należałem do grupy, która powędrowała w stronę Węgier i dopiero na granicy mnie postrzelono. Było to 27 września, już pod koniec kampanii. Przez te góry szliśmy już pieszo. Padał śnieg. Trafiła mnie kula z karabinu partyzanta ukraińskiego. Partyzantka ukraińska w 1939 roku była podpierana z jednej strony przez Niemców, z drugiej strony przez Rosjan, a jej członkowie łudzili się nieszczęśliwie, że ci dwaj sojusznicy przyniosą Ukrainie niepodległość. (Tygodnik Powszechny – Apokryf nr 15, J. Woźniakowski, „Nie każda kula trafia”)

Jerzy Respondek – podporucznik z Pułku 3. Ułanów Śląskich w Tarnowskich Górach dowodził II plutonem 4. szwadronu.

Wieczory były piękne, jasne, i można było zauważyć jak niemieccy oficerowie po drugiej stronie wchodzili na wieżę obserwacyjną badając lornetkami nasze przedpole. Tegoż dnia sprawdzając rozstawione czujki nadepnąłem na coś twardego. Podniosłem. Okazuje się że była to harmonijka ustna z nazwiskiem Niemca i numerem pułku artylerii. Na drugi dzień została odesłana do sztabu. 30 sierpnia wieczorami już można było usłyszeć za rzeczką w niemieckiej wiosce ożywiony ruch, turkot kół, gąsienic, tupot nóg i jakieś nawoływania się. Ale rankiem się nic nie działo. Ściągnąłem placówkę doszedłem do szwadronu i o tym zameldowałem. Przed odejściem do szwadronu zaglądałem do telefonisty w Strażnicy pytając się co słychać w innych strażnicach. „Nic ciekawego” odpowiadał. W międzyczasie, bodajże 29 sierpnia, dostaliśmy dwa pudła z napisem „Przyrządy optyczne”. Wszyscy byli ciekawi co to takiego. Okazuje się że były to dwie rusznice, które oddały nam duże usługi pod Woźnikami. Ponieważ były one za długie nie można było je przewiesić przez plecy jak kbk. Musieliśmy dorobić do strzemienia podstawę by wozić je jak lance. Przy okazji muszę dodać, że szwadron wyruszając na swe zadanie bojowe zostawił lance w koszarach.
Dnia 31 sierpnia normalnie zaciągam wieczorem placówkę. Po drugiej stronie cisza. Noc przepłynęła bez zmian. Około 5.30 ściągam placówkę. Jak zwykle idę na strażnicę do telegrafisty. Pytam się „Co słychać?” odpowiada- cisza. Dochodzę do drzwi, telefonista krzyczy „Niemcy przekroczyli granice koło strażnicy Brusiek”, co chwila telefony. Strażnice padają. Wracam do plutonu zajmujemy stanowiska. Idę do swego rkm, umieszczony w narożnym domu na górze, za chwilę spokojnie przelatuje samolot tuż przed nami seria rkm. zakołysał się jakby trafiony i gdzieś siadł. Wojna się rozpoczęła. Słychać kanonadę. Nad nami przelatują bombowce, za chwilę wybuchy w kierunku stacji kolejowej Kalety. Jestem przy plutonie może była 6.00 jak z wioski wychodzi natarcie w sile kompanii. Ułani strzelają. Na prawym skrzydle mój ckm oddał serię jedną, drugą i cisza. Za chwilę przybiega goniec: ckm zaciął się nie można naprawić i wycofał się do szwadronu. Znad rzeczki cofamy się w zabudowania i stąd prowadzimy ogień. Przyprowadzają starszego ułana, który jest ranny w rękę odprowadza go kolega do pobliskiego szpitala. Niemcy coraz bliżej, a rakiety nie widać, chcę wysłać gońca do dowódcy szwadronu prosząc o pomoc. Wreszcie na niebie ukazuje się rakieta, ściągam pluton i wycofujemy się. Niemcy miękko idą nie ścigają nas. Dochodzimy do końca miasteczka. Jesteśmy niedaleko stacji. Przed skokiem plutonu sprawdzam w prawo i w lewo. Po prawej stronie, tam gdzie miał być ppor. Gużewski Niemcy ustawiają ckm, by zamknąć nam przejście przez tor. Wskazuję Witkowi, on daje serie po serii i skokami pojedynczo przeprawia się pluton i rkm w rejon stacji i tu już jest III pluton z ckm, który razi zbliżających się Niemców. Pytam się Barczaka, gdzie I pluton. Samoloty zaatakowały szwadron w lasku i I pluton nie mógł zająć swych stanowisk. St. Wchm. mówi, że rtm. zadowolony z pana porucznika. Ja mam dołączyć do szwadronu, a pan w myśl założenia powstrzymywać Niemców jako szpica tylna na drodze do Woźnik.
Niemcy szli miękko i raz po drodze do Woźnik zajmując stanowisko zmusiłem do rozwinięcia. Dołączam do Woźnik i do szwadronu, a pluton samochodów pancernych batalionu krakowskiego wyrusza w kierunku Niemców. Melduje o ich sile i rodzaju broni jaki mnie zaatakował. Rtm. Bigoszewski gratuluje mi, a Barczak mówi „przedstawię pana do Virtuti”. Byłem dumny z siebie i ze swoich ułanów. Patrząc w przeszłość to nie 4 szwadron, ale II pluton 4 szwadronu rozpoczął walkę Pułku 3 Ułanów Śląskich i Krakowskiej Brygady Kawalerii. Taki był mój i moich ułanów chrzest bojowy.
Po nakarmieniu koni i ułanów razem ze szwadronem odpoczywaliśmy. Gdzie był pułk w tym czasie nie wiedzieliśmy. Płk Kosiarski dowódca 5 Pułku Strzelców Konnych był dowódcą obecnie odcinka Woźniki- Ligota i rtm. Bigoszewski otrzymali rozkaz zająć stanowiska na Floriańskiej Górze (obecnie w tym miejscu usytuowano pomnik poświęcony 3 P. Uł. – dop. red.). Pod wieczór Niemcy ulokowali się na dole. Natarcia żadnego nie było. Jedynie w nocy otrzymaliśmy rozkaz by wyjść na przedpole, gdyż doszły wiadomości, że Niemcy chcą uderzyć na szwadron zdaje się rtm. Piotrowskiego, który miał swe stanowiska w lasku na naszym lewym skrzydle. Zadaniem naszym tj. plutonu II i III: przeciw uderzyć w razie wypadu Niemców. Prowadził rtm. Bigoszewski. Po zajęciu stanowisk do przeciw uderzenia – czekaliśmy. Po upływie 5 – 10 minut raptem zaczęły na nas walić serie ckm. Widocznie doszliśmy za blisko do linii niemieckich. Zalegliśmy kupkami na polu. Czekaliśmy, cisza wokoło. Rotmistrz kazał nam powoli wycofywać się na poprzednie stanowiska, to jest na Górę Floriańską. Leżymy w rowie ciągnącym się wzdłuż góry. Takie były nasze stanowiska. Dowódca szwadronu z pocztem w środku po lewej stronie mój II pluton, po prawej III pluton st. wchm. Barczaka, dalej w wysuniętym lasku I pluton ppor. Gużewskiego i drużyna ckm z ppor. rez. Stanisławem Chrzanowskim.

Zaczyna się ranek. Mgła na naszym przedpolu niesamowita. Przemęczeni, zmęczone oczy patrzą w dół i wydaje się że przed nami jakby jakieś postacie się poruszały. Patrzymy. Rotmistrzem – mówi: „idź zobacz co to jest”. Wychodzę na przedpole, dochodzę do około 25 metrów od stanowisk i widzę tajemnicę. To rozłożone na polu kupy zdaje się siana dają złudzenie żołnierzy. Wracam i melduję rotmistrzowi. Jesteśmy uspokojeni, że to nie Niemcy. Mgła powoli opada. Zaczyna się budzić dzień. Coraz jaśniej na przedpolu. Około 6.00 rano artyleria niemiecka zaczyna się wstrzeliwać w naszą pozycję. Pociski padają za krótko lub za daleko. W międzyczasie doszedł do naszych stanowisk ogniomistrz pchor. zawodowy Lohman, młodszy brat naszego oficera Maksa Lohmana, który był dowódcą plutonu w 3 szwadronie w Pszczynie. Zajmuje stanowisko jako obserwator ogniowy przy dowódcy szwadronu i kieruje telegraficznie ogniem.
Prowadzi ogień bardzo celnie. Mimo ognia artyleryjskiego i naszego , niemieckie natarcie posuwa się do naszych pozycji. Na prawym skrzydle widzę zepchnięty I pluton. Ranny w nogę kulejąc Rysio Gużewski prowadzi pluton do przeciwnatarcia. Odbiera pozycje na chwilę i zmuszony wycofać się wraz z cekaemami. Na naszej, środkowej pozycji jest gorąco. Rotmistrz melduje, że dłużej nie wytrzyma. Dostajemy rozkaz wycofania się. Na naszym prawym skrzydle ktoś krzyczy, z prawa st. wachmistrz bierze rusznicę i wali ile się da. Dostaję od rotmistrza rozkaz wycofania się. Widzę jak dywizjon pod dowództwem mjr. Zapolskiego przeciw uderza by odzyskać utracone pozycje, natrafiają na wdzierające się czołgi z prawej. Wyprowadzam swój pluton w dół po zboczu mój rkm jeszcze się odstrzeliwuje. Pada dowódca rkm Witek Hermanowski. Za mną wycofuje się rtm. Bigoszewski z III plutonem. W dole spotykam płk. Chmielewskiego – mówi: „Twój kolega zginął – Cienciała”. Mnie jakby ktoś obuchem w głowę uderzył. Zamyślony idę ze swoim plutonem. Straciłem swego kolegę w plutonie Witka i Zbyszka. Zdaję sobie sprawę co to jest wojna.

2 wrzesień
Po walkach pod Woźnikami w godzinach południowych pułk wycofuje się do swoich koniowodnych, którzy mają być w Koziegłowach. Niestety są dalej idziemy więc zmęczeni w piękny, upalny dzień wrześniowy z myślą „Co dalej? Wycofujemy się”. Kilka kilometrów za Koziegłowami odnajdujemy koniowodnych szwadronu. Chwila odpoczynku, gaszenie pragnienia wodą – dosiadamy koni i jedziemy w kierunku na Zawiercie. Jedziemy przez pola, lasy, wsie. Żar koniom i nam dokucza. Ludność z trwogą się pyta „Czy Niemcy tu przyjdą?” Opowiadam: „Mogą przyjść ale my powrócimy”. W Zawierciu nakarmiliśmy konie, a ludność ugościła nas czym mogła i wreszcie cały nasz 4 szwadron o godzinie 20.00 odpoczywał twardym snem, ale nie na długo , bo o godzinie 23.00 wyruszyliśmy na kierunek Szczekocin.

3 wrzesień
Około 6.00 rano osiągnęliśmy Pradła. Tutaj otrzymałem odcinek do obrony dla mego plutonu z rozkazem okopania się. Czuwając leżeliśmy we wnękach strzeleckich do południa. Po godzinie 12.00 otrzymałem rozkaz zejścia ze stanowisk. Pułk otrzymuje rozkaz zajęcia postawy wyjściowej do natarcia na Szczekociny. O godzinie 16.00 I i II szwadron wyrusza do natarcia wraz z innymi pułkami brygady. 4 szwadron rtm. Henryka Bigoszewskiego (Bigosa), w którym ja jestem zostaje jako odwód dowódcy pułku. Szarzało kiedy zatrzymaliśmy się niedaleko Szczekocin. Przed nami słychać odgłosy walki. Szczekociny palą się. Nasz szwadron na wzgórzu czeka na rozkazy – odpoczywamy. Pod wieczór zjawia się w naszym szwadronie dowódca pułku Pułk. Cz. Chmielewski mówiąc: „Niedaleko są czołgi idziemy na wypad”. Bierze mój drugi pluton i st. wchm. I. Barczaka. Dowódca szwadronu bardzo poważnie zachorował i został z I plutonem przy koniowodnych. Zrzucamy ciężkie oporządzenie jak maski i łopatki. Do chlebaków ładujemy granaty. Wyruszamy w pole, prowadzi dowódca pułku, przy nim rtm. Mysłakowski adiutant, por. Kierczyński dowódca szwadronu ckm, mój i pluton Barczaka oraz kilku podoficerów dołącza dowódca plutonu ckm ppor. Szczepan Stańczykiewicz, “wielki pistolet”, z plutonem ckm, popularnie nazwany Szczepcio. (Jedyny oficer z całego walczącego pułku któremu udało się dojść do formującej się Brygady Strzelców Karpackich w Syrii). Z czasem konia zamienia na samolot i niestety ginie w wyprawie bombowej polskiego dywizjonu na Włochy.

Przeszliśmy przez wioskę idziemy polami od tyłu na Szczekociny. Po drodze spotykamy palący się czołg. Nasza grupa wypadowa w ciszy nocnej dochodzi do małego strumyka, za nim szosa szczekocińska, przy szosie maleńki lasek. Całą grupę zatrzymuje płk Chmielewski rozkazując „Zająć stanowiska wyczekiwania”. Ja ze swoim plutonem sadowię się przy zniszczonym mostku w maleńkim ogródku i jakiejś starej chałupie. Wokoło nas panuje przecudowna cisza, cisza która równocześnie napełnia mnie jakimś dziwnym uczuciem, naokoło mnie moi ułani. Nikt nic nie mówi. Czekamy. A u stóp spokojnie szemrze strumyk. Oglądam się wokoło i widzę płk. Chmielewskiego, rtm. Mysłakowskiego, por. Kierczyńskiego kilka kroków na lewo ode mnie przy chałupie. Podchodzę do nich. Ledwo zdążyłem się przybliżyć do pana pułkownika, gdy słyszę przekleństwa niemieckie i słowa „Komm Fritz”. „Pewnie czołg się zepsuł” myślę i podchodzę do grupki z naszym dowódcą na czele. Tu słyszę że pana pułkownik zabiera ze sobą wchm. Kosińskiego, plut. Kadukila i ma zamiar przejść przez strumyk, by zbadać co się tam kryje. Rtm. Mysłakowski odradza, ale na próżno. Przy odejściu dodaje nasz dowódca, że gdy usłyszymy strzały i nie będą wracać mamy iść na kierunek strzału. Wracam podniecony do plutonu, czuję że niedługo rozpocznie się walka. Biorę od mego gońca granaty i czując je w ręku jakoś weselej patrzę w ciemną dal, kryjącą w sobie tyle niespodzianek. Ułanom objaśniam o co chodzi. Patrzę na strumyk i widzę jak trzy postacie wolno kierują się na drugi brzeg i znikają w lasku. To pan pułkownik z dwoma podoficerami. Nerwy moje napięte do ostatnich granic, czekam co z tego wyniknie. Minuty wydają się godzinami, tak ten czas się okropnie wlecze. A tu wokół cisza niezmącona. Widzę jak zdenerwowany rtm. Mysłakowski nie może ustać na miejscu, bo 100 metrów od nas w lasku wśród nocy sam dowódca pułku ryzykuje swe życie. W międzyczasie Szczepcio ze swoimi ckm zajmuje stanowiska ogniowe na polu niedaleko strumyka. Raptem ciszę nocną przerywa suchy trzask strzałów pistoletowych, jakiś strzał karabinowy, w górze zabłysła rakieta, wolno spadająca i znów cisza. Podbiegam z plutonem na drogę i widzę w ciemnościach sylwetkę dowódcy, wachmistrza Kosińskiego oraz dwie inne postacie, to dwóch młodych przestraszonych Niemców, z tyłu plut. Kadukił ciągnie motocykl, który służył nam dopóki benzyny starczyło. Radość panuje ogólna, ale jeńcy nie chcą pary z gęby puścić, mają być odstawieni do sztabu brygady. Pułkownik wyjaśnia nam że czołg lub samochód pancerny i kilka samochodów znajduje się w lasku. Pada krótkie słowo dowódcy „Idziemy”. Biorę swój pluton i idę z nim przy dowódcy pułku. Pluton III Barczaka zdaje się zostaje przy karabinach maszynowych. Przekraczamy koryto prawie że wyschniętego strumyka, zagłębiamy się w lasek i wkrótce jesteśmy u celu. Stajemy na małe polance i widzimy samochód pancerny samochody półciężarowe i samochód dowodzenia. Por. Kierczyński z pistoletem w ręku odrywa się od naszej grupki zbliża się do samochodu pancernego, w którym są lekko uchylone drzwi, dochodzi – suchy trzask i wraca trzymając się za brzuch. Jest ranny. Pułkownik pyta się „Kto ma granaty”. Stoję po jego lewej ręce, melduję „Mam panie Pułkowniku”. „Rzuć tam granat”. Trudno opisać jak to długo trwało, zdaje się że to były ułamki sekund, przebiegła myśl z ćwiczeń rzutów granatami. Odbezpieczam, kilka kroków w przód rzucam pod samochód pancerny. Wybuch, pułkownik rozkazuje „Niszczyć i zabierać co się da”. Zwracam się do swych ułanów „Rozbiec się i zabierać co można lub zniszczyć”. Chłopcy wpadają do półciężarówek i niszczą co się da. Wybuchają granaty. Ja wsiadam do samochodu dowodzenia. Chcę zapuścić silnik by go wyprowadzić, rozmyślam się zdaje się że nie było klucza do stacyjki zrywam druty po omacku szukam po siedzeniach. Znalazłem dwie torby – zabieram. Raptem ukazują się rakiety oświetlające lasek z drugiej strony słychać nawoływania Niemców, bieganie i strzały. To odsiecz. Wycofujemy się. Strzały coraz bliższe. Jesteśmy na drugiej stronie strumyka przy swoich. Tu Szczepcio osłania nasz odwrót seriami z cekaem’ów.
Po przyjściu do koniowodnych dowiaduję się że sztab brygady jest w tej samej wiosce Rokitna Majoratu. Widzę niedaleko chałupy gdzie mieścił się sztab, przy szosie rozbity niemiecki samochód pancerny zabita załoga. Dowiaduję się, że dzielny plut. rez. podchorąży Zakrzewski wytrzymał nerwowo i dopuścił tak blisko samochód pancerny, że prawie siedział na lufie 75 mm. Dumny ze zdobyczy kieruję się do sztabu. Po drodze myślę że mam coś ważnego. Wchodzę do niskiej izby, widzę przy naftowej ledwo palącej się lampie – generała Piaseckiego i kilku oficerów sztabu. Zdobycz swą wręczam rtm. dypl. Stanisławowi Szczypie (z 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich, który stał we Lwowie w czasie pokoju). Dopiero w niewoli w Murnau dowiedziałem się od niego, że to nie było nic ważnego. Były to płachty tożsamości do utrzymania łączności z lotnikiem. Taka mała i śmieszna była moja pierwsza zdobycz. Dołączyłem do plutonu i po krótkim śnie był już 4 wrzesień, brygada wyruszyła w rejon Sędziszowa. Po krótkim marszu brygada zatrzymała się w lasach sędziszowskich ukrywając się przed lotnikem. Zostałem wezwany do płk. Chmielewskiego, który rozmawiał z gen. Piaseckim. Otrzymałem zadanie aby odszukać tabory brygady, które miały być gdzieś w rejonie Wodzisławia. Już zbliżało się południe. Bez mapy jechałem ze swoim luzakiem uł. Budzyńskim. Po drodze wypytywałem się kogo mogłem, lecz nikt nic nie widział. Wreszcie dojechaliśmy do Wodzisławia, który dopiero co przeżył nalot. Wyglądał niemiło. Tu dowiaduję się, że były jakieś tabory i pojechały w kierunku Pińczowa. Myślę „Co robić dalej? Czy jechać do Pińczowa?”. Znowu pytanie się nasuwa:”A może to w ogóle nie są nasze tabory”. Byłem w strasznej „kropce”, że tak się wyrażę. Z jednej stronie chciałem koniecznie złapać tabory, z drugiej strony nie wiedziałem, czy jadąc do Pińczowa znajdę naszą zgubę. A czasu tracić na próżno nie mogłem, szarzało już, a ja chciałem wrócić jeszcze do pułku. Stałem tak rozmyślając na skraju Wodzisławia przy szosie na Kielce. Przede mną mknęły samochody z uciekinierami. Wtem widzę jak jedzie motocykl wojskowy i kierowca widząc mnie zatrzymuje, podchodzi do mnie i pyta się, którędy prowadzi droga do Pińczowa. Wtedy wpadła mi myśl, aby pojechać do Pińczowa, tam dowiedzieć się co to za tabory, luzaka z końmi zostawić w Wodzisławiu i samemu później wrócić do Wodzisławia. W ten sposób mogłem wykonać zadanie i jeszcze w nocy dołączyć do pułku. Żołnierz na moją propozycję zgadza się aby mnie zawieźć do Pińczowa i z powrotem przywieźć do Wodzisławia. Luzakowi kazałem odprowadzić konie i nakarmić. Widzę, że znika w początkowej uliczce Wodzisławia i wchodzi na podwórze pierwszego domu. Uliczka ta wąska wyprowadza w pole. Dom ten więc stoi przy małej uliczce oraz ulicy głównej, która łączy się z szosą kielecką. Po chwili ruszamy. Zaledwie jednak ujechaliśmy kilkadziesiąt metrów, gdy widzę jak od strony Kielc wracają te same samochody, które niedawno tędy przejeżdżały. Z niepokojem przejechaliśmy może 100 metrów. Wtem widzę jak pędzi z szaloną szybkością samochód od strony Kielc i ktoś coś krzyczy. Gdy nas mija, słyszę: „Czołgi niemieckie jadą za nami!” Jak to usłyszał mój kierowca, chce zawrócić na szosie, lecz traci panowanie nad kierownicą i wali prosto w rów przydrożny. Chcę coś krzyknąć, lecz tchu mi brak, nie mogę wydobyć głosu z siebie. I widzę jak jesteśmy tuż nad rowem i raptem zamiast na motocyklu jestem w rowie. Na szczęście prędkość nie była duża, więc lekko jestem potłuczony, kierowca też nie doznał specjalnych obrażeń. Staram się uzmysłowić dlaczego jesteśmy w rowie i wtedy przypomina mi się pędzący samochód i krzyk „”czołgi niemieckie za nami”. Oglądam się na szosę, nie widać żadnego ruchu. Patrzę, a mój kierowca ucieka do pobliskiej chałupki. Myślę, że i na mnie chyba czas, a lada chwila zjawi się czołg. Porywa mnie i z miejsca ruszam biegiem do koni. Te 200, może 250 metrów przebiegłem chyba w rekordowym czasie, chociaż po drodze nogi mi się plątały, maska biła po biodrach, a torba polowa mnie po kolanie, chociaż co chwilę odsuwam ją na bok. Wpadam zdyszany na podwórze i widzę, że konie spokojnie sobie jedzą. Rzucam luzakowi krótkie słowo „Niemcy”. Zaczynam podciągać u swego konia popręg i kiełznać, to samo robi luzak ze swoim. Nie trwało to może i minuty, jak siedzimy na koniach i wtedy słyszę szum motoru. W tym momencie ktoś z ludzi otworzył nam bramę, wyjeżdżamy i widzę na lewo 20 kroków od nas z hałasem zatrzymuje się motocykl niemiecki. Widzę zdziwione ich miny, zdążyłem dać strzał z pistoletu i galopem znikamy za rogiem uliczki, a tu już jesteśmy w polu. Gdy nie słyszę za nami pościgu zwalniam konia, oddycham z uczuciem ulgi, bo już w czwartym dniu mógłbym być w niewoli. Nocą wjeżdżam ze swoim luzakiem przez most na Nidzie do Pińczowa. Na rynku panuje ruch, nawoływanie się i szykowanie się jakiś taborów do wyjazdu. Dowiaduję się, że są to tabory Krakowskiej Brygady Kawalerii. Pytam się o dowódcę. Jest nim rtm. Starnawski, który kwateruje we wsi Włochy. O godzinie 23.00 wjeżdżam do wsi i odnajduję rotmistrza, który po ciężkiej drodze odpoczywa na łóżku przy lampce naftowej. Melduję mu, że dowódca brygady prosi o podanie miejsca pobytu taborów i w którym kierunku i kiedy rusza. Rotmistrz każe mi budzić drugiego oficera, któremu przedstawiam zadanie dowódcy brygady. Szukamy gońca motocyklistę, by wysłać go do brygady z meldunkiem o taborach, które są w marszu na Pińczów. Niestety nie ma benzyny. Oficer coś rozmawia z kierowcą i zwraca się do mnie mówiąc „Niech pan się prześpi bo jest zmęczony i proszę się nie martwić. Ja to załatwię”. Odnajduję swego luzaka w stodole, który śpi przy koniach. Zmęczony jazdą i kłopotami dnia poprzedniego kładę się koło niego i zasypiam, myśląc że wykonałem swoje zadanie.

Szlak Bojowy 5. Dywizjonu Artylerii Konnej, (wchodzącego w skład Krakowskiej Brygady Kawalerii): Kamieńskie Młyny-Ligota Woźnicka – Woźniki1-2 IX. Walki odwrotowe: Pradła 3 IX, Szczekociny 3 IX, Rokitno 3-4 IX, Brzegi nad Nidą 4 IX, Sobowice nad Nidą 5 IX, Wiślica 6 IX, obrona przeprawy pod Solcem 7 IX, przeprawa pod Baranowem 9 IX, obrona Wisły pod Annopolem 12-14 IX, natarcie na Tarnogród 15-16 IX, natarcie na Panków 19-20 IX, Krasnystaw 18-19 IX, Czartowiec 20-21 IX, Jacina 22-23 IX.

Józef Jagusiak

Józef Jagusiak, mieszkaniec Gniazdowa, żołnierz Pułku 3. Ułanów Śląskich, więzień Starobielska, uczestnik bitwy pod Monte Cassino

Bombardowanie Lublina dopiero się rozpoczęło. Samoloty latały godzinę a może i więcej i ciągle było słychać wybuchy bomb. Nasze polskie samoloty takie sobie maleńkie, skądś tam wystartowały i latały bezczynnie nisko nad ziemią w pobliżu miasta przez cały czas nalotu. Nie chciały pozostawać na ziemi z obawy przed zniszczeniem przez nieprzyjaciela. Serce się kroiło, że Niemcy sobie tak bezkarnie latali i bombardowali nasze miasta. Ani artylerii przeciwlotniczej, ani nasze samoloty nie stawiały żadnego oporu, bo nie można było wymagać, aby te, co widzieliśmy stawiały jakiś opór, a innych nie było. (…) Zebraliśmy się znowu. Nasi dowódcy nie wiedzieli, dokąd się z nami udać. Celu żadnego nie mieliśmy. Byliśmy głodni, dochodziła już godzina trzecia po południu. W sklepach nie można było niczego kupić. Dowódca nie pozwalał się zresztą oddalać, ale i chętnych nie było na odłączanie od grupy. Szliśmy jezdnią, gruzów przybywało jeszcze więcej. Ludzie pytali naszych przełożonych o jakieś wiadomości. Dowódca jedynie machał ręka, i nie mówił nic. Szliśmy dalej, sami nie wiedząc, dokąd i po co.

Władysław Surma

Władysław Surma – mieszkaniec Cynkowa, żołnierz września 1939 r.

W maju 1938 roku został powołany do Podhalańczyków w Przemyślu i skierowany do plutonu pancernego w Dębicy. Pierwsze dni w wojsku to przykre doświadczenie z sierżantem, który na powitanie rzucił w stronę rekrutów, łyżkę , menażkę i przypadkowe buty z mundurem. Przez cały rok sierżant obdarzony władzą umiał właśnie tyle: krzyczeć, przeklinać i poniżać. Zmienił się na lepsze dopiero 1 września 1939 roku. Zaczął być miły i grzeczny, ale żołnierze nie byli już zwyczajni i ktoś dał mu porządnie w dziób. Kiedy się ocknął zapytał, co się stało? Żołnierze poinformowali go, że właśnie Niemcy spuścili jakieś bomby i jedna go dotknęła. Tak żołnierz Władysław Surma wspomina pierwsze i ostatnie swoje zwycięstwo w tamtej wojnie. W następnych dniach oficerowie wyprowadzili ich z koszar i kazali maszerować. Najczęściej nocą. Ognisko w lesie, jakaś zdobyczna krowa i karabiny ustawione w kozłach. Po kilku dniach zorientowali się jednak, że maszerują w kółko. Zaczęli zadawać pytania, ale nikt z oficerów nie umiał na nie odpowiedzieć. Taka sytuacja trwała do 15 września 1939 roku, a później padł rozkaz: Rozchodzimy się. Powrót do Cynkowa to podróż pełna przygód i niespodzianek. Trzeba było kłamać, że nie jest się żołnierzem, czasem udawać Ślązaka, który właśnie realizuje zuruck nach hause i szuka okazji na przejazd koleją, jeśli ta nie była zarezerwowana dla żołnierzy niemieckich. Po kilku dniach podróży, ni żołnierz, ni dezerter Surma szczęśliwie dotarł furmanką z żydowskimi kupcami pod Siewierz. Tu jakaś grupa pod dowództwem niemieckim naprawiała wysadzony most na Przemszy i nie pytając o chęci kierowała podróżnych do pracy przy moście. Po chwili doszedł do Surmy jakiś życzliwy Ślązak w mundurze niemieckim i poradził, jak ma kłamać przed oficerem. Zapamiętał jego słowa: Synek śmiataj do chałupy.

Prof. Norman Davies

Kampania wrześniowa obrosła wieloma mitami, zwłaszcza tymi o szalonej kawalerii nacierającej z lancami na niemieckie czołgi. Gunter Grass napisał, że Don Kichot był bardzo utalentowanym Polakiem na pozbawionym talentów rumaku. W rzeczywistości nie było mowy o takich zbytkach. Stawiając czoło blickriegowi przez pięć tygodni w osamotnieniu, armia polska spisała się lepiej niż połączone siły brytyjskie i francuskie w roku 1940. Polacy spełnili swój obowiązek.
(Tygodnik Powszechny – Apokryf nr 15, N. Davies,
„Między swastyką a gwiazdą”)

Ślady tamtych dni

Pomnik majora Wrzoska w Złotym Potoku
Kazimiera Kostewicz, pochyla się nad swoją starszą siostrą Andzią zabitą 14 września 1939 roku. Jedno z kilkudziesięciu słynnych zdjęć. Wykonał je Julien Bryan , amerykański fotoreporter w Warszawie.

Nasza pamięć

Koszęcin – cmentarz parafialny – grób 9 żołnierzy Batalionu Obrony Narodowej poległych 1.09.1939 r. Strzebiń – cmentarz parafialny – pomnik ku czci lotników, por. Leona Wrzeszcza i st. sierż. Adama Barana poległych 1.09.1939 roku. Sadów – Szkoła Podstawowa – tablica upamiętniająca żołnierzy 74. Górnoślaskiego Pułku Piechoty. Lubsza – cmentarz parafialny – mogiła wojenna kpr. Mariana Porębskiego, zginął
1 września 1939 roku. Woźniki – Wzgórze Florianek – pomnik ku czci poległych w obronie Ojczyzny w pierwszych dniach września 1939 roku. Woźniki – cmentarz parafialny – mogiła zbiorowa żołnierzy z 5. Pułku Strzelców Konnych i 3. Pułku Ułanów z Krakowskiej Brygady Kawalerii poległych 1-2 września 1939 roku w bitwie pod Woźnikami. Woźniki – kościół św. Katarzyny (nawa boczna) – tablica ku czci żołnierzy Wojska Polskiego z 3. Pułku Ułanów poległym 2 września 1939 roku pod Woźnikami.
Mysłów – tablica ku pamięci pomordowanych w dniu 3 września 1939 r. Żarki – grób zbiorowy wojenny 3 żołnierzy Wojska Polskiego poległych w 1939 roku. Żarki – grób zbiorowy ofiar bombardowania (Mieszkańcy Gniazdowa i inni).Przybylów – cmentarz parafialny – grób 7 żołnierzy W.P. poległych we wrześniu 1939 r. Janów – cmentarz – grób zbiorowy 7 żołnierzy z 7. Dywizji poległych 3-4 września 1939r. Janów – Plac Grunwaldzki – głaz z tablicą na cześć żołnierzy z 7. Dywizji Piechoty poległych w II wojnie. Janów – Żuraw – cmentarz – zbiorowy grób żołnierzy poległych we wrześniu 1939r. Złoty Potoknad Grotą Niedźwiedzią – symboliczny grób majora Wrzoska.
Złoty Potok – cmentarz – zbiorowy grób wojenny żołnierzy z 7. Dywizji, poległych w Złotym Potoku. Złoty Potok – kościół – tablica z nazwiskami upamiętniająca bohaterów II wojny w Złotym Potoku.
Lelów – stary cmentarz – grób zbiorowy żołnierzy 7. Dywizji Piechoty Wojska Polskiego oraz batalionów Obrony Narodowej „Lubliniec” i „Kłobuck” poległych 4 września 1939r.
Lelów – filar bramy kościoła – tablica upamiętniająca mieszkańców Lelowa zamordowanych podczas masowej egzekucji 4 września 1939 roku. Lelów – teren kościoła – mogiła 4 żołnierzy poległych na terenie kościoła (Jana Milczuka, Ignacego Trendy, Władysława Filewskiego, Stanisława Brodzińskiego). Lelów – Drochlin – stary cmentarz – grób zbiorowy partyzantów poległych w II wojnie. Lelów – Nakło – grób żołnierzy 8. Pułku Ułanów (Stanisława Stachowskiego i Tadeusza Husarskiego).
Lelów – Staromieście – cmentarz – grób zbiorowy żołnierzy poległych we wrześniu 1939 roku.Lelów – Zbyczyce – cmentarz wojskowy – grób zbiorowy (por. Teodor Werbiński, 18 żołnierzy, 5 osób cywilnych) poległych 4 września 1939 roku. Mokra – wieś odznaczona Krzyżem Walecznych, nieopodal kościółka pomnik bohaterów Wołyńskiej Brygady Kawalerii. Częstochowa – kościół Św. Zygmunta – tablica upamiętniająca lotników kampanii wrześniowej.
Olsztyn – cmentarz – grób wojenny Bolesława i Stanisława Dąbka, Władysława Tomalskiego i Edwarda Torbusa, żołnierzy Wojska Polskiego poległych w pierwszych dniach II wojny światowej. Olsztyn – Zrębice Drugie – cmentarz – mogiła wojenna 14 żołnierzy Wojska Polskiego poległych w pierwszych dniach września 1939 roku podczas walk w rejonie Zrębic i Pabianic. Olsztyn -Zrębice Drugie – Mogiła wojenna 12 żołnierzy niemieckich poległych w 1939 roku.

Szlak Bojowy 5. Dywizjonu Artylerii Konnej, (wchodzącego w skład Krakowskiej Brygady Kawalerii): Kamieńskie Młyny-Ligota Woźnicka – Woźniki1-2 IX. Walki odwrotowe: Pradła 3 IX, Szczekociny 3 IX, Rokitno 3-4 IX, Brzegi nad Nidą 4 IX, Sobowice nad Nidą 5 IX, Wiślica 6 IX, obrona przeprawy pod Solcem 7 IX, przeprawa pod Baranowem 9 IX, obrona Wisły pod Annopolem 12-14 IX, natarcie na Tarnogród 15-16 IX, natarcie na Panków 19-20 IX, Krasnystaw 18-19 IX, Czartowiec 20-21 IX, Jacina 22-23 IX.

Bardziej osobiście
Starsi mieszkańcy mojej okolicy wciąż żywo wspominają (wspominali) dramat ucieczki przed najeźdźcą hitlerowskim i bombardowanie Żarek. Spotkanie po 66 latach przy grobie ofiar tamtego nalotu, a po drodze chwila zadumy przy tablicy upamiętniającej wrześniową tragedię w Mysłowie zmusza nas obecnych do refleksji i szukania odpowiedzi na pytanie: Jaki dziś pożytek robimy z wolności?
Aby lepiej zrozumieć gorycz, którą przeżywali moi rodzice i dziadkowie podczas tamtych dni, postanowiłem pogłębić własną wiedzę o tych wydarzeniach. Ledwo się do tego zabrałem, a zewsząd pojawiała się wielka życzliwość moich rozmówców i chęć współdziałania. Tak zaczęła powstawać Gorycz Wrześniowa. Pisząc myślałem, że w ten sposób lepiej wypełnimy wyryte na granitowej płycie przesłanie: zachowajmy ich w pamięci i modlitwie. Pomyślałem też o młodzieży z Gniazdowa, Mysłowa i Żarek, tak, aby mieli jeszcze jedną ściągę na sprawdzian z historii. Mój nauczyciel, Czesław Olszewski, był na tej wrześniowej wojnie dowódcą plutonu w Batalionie Obrony Narodowej Lubliniec. Wielokrotnie opowiadał mi o swojej wrześniowej kampanii, ale ja wolałem wtedy podziwiać westernowych bohaterów i jego mała blizna pod paskiem zegarka nie robiła na mnie wrażenia. Dziś z wielką przyjemnością chciałbym go posłuchać, ale spóźniłem się o dobre kilkadziesiąt lat. Również jemu dedykuję te kartki, jako swoiste przeprosiny. Wielką wdzięczność kieruję do Pana Karola Barczyka z Woźnik (1913), za prawdę o Florianku i Pana Józefa Morawca z Leśniowa (1920), za Żarki. Bez ich pomocy to wypracowanie byłoby jeszcze cieńsze. Dziękuję Zarządowi Instytutu Tarnogórskiego, a szczególnie Panu doktorowi Markowi Wrońskiemu za zgodę na wykorzystanie unikalnych materiałów Instytutu. Dziękuję Panu doktorowi Mieczysławowi Starczewskiemu z Gniazdowa, emerytowanemu pułkownikowi Wojska Polskiego, że zechciał życzliwie ocenzurować ten materiał.