Piechotą przez wieś

Gniazdów

W czasach, kiedy byłem bardzo zajęty kulaniem felgi rowerowej odkryłem, że Gniazdów ma swobodny dostęp do morza. Niedowiarków zapewniam, że wszystkie moje łódki z kory sosnowej dawno dopłynęły do Bałtyku. Gniazdów ma też swoje góry, a dokładniej Ćwikową Górę i Małą Górkę. Obydwie tuż za wsią przy drodze do Mzyk. Nie można jednak wykluczyć, że już na samym początku tej wycieczki ktoś zabłądzi, bo Gniazdów ma trzy drogi do Mzyk, dwa cmentarze, dwa kościoły i trzy zabytkowe kapliczki. Jeśli tak się stanie to nic strasznego, bo przy okazji zobaczymy jeszcze małe jeziorko w wyrobisku dawnej żwirowni. Dawniej wieś miała więcej takich jezior. Właśnie przy zjeździe z Ćwikowej Góry zaczynały się Jeziorka i ciągnęły przez Przymiarki, Łazy i Kwarty do Zamczyska. W tamtych czasach, łowiliśmy tam rybki i raki, a najczęściej tylko – płoszyli piżmaki. W tych Jeziorkach bierze swój początek rzeka Sarni Stok. Tak, jak przed wiekami i dziś można spotkać przy jego źródle sarny, a czasem nawet łosie. Źródło zaś Bożego Stoku odnajdziemy idąc na południowy wschód od szkoły, czyli dawnej komory celnej, przez Zabagnie do zachodniego krańca Wojsławic. Ta droga powiedzie nas dawnym pasem granicznym, który przy źródle Bożego Stoku nadal zachowuje swój lekko wypukły kształt. Trzecia mała rzeczka we wsi, tuż przy płocie kościelnym była kiedyś granicą z pustkowiem zwanym Kwiasicą. W tym też miejscu zaczynała się strefa przygraniczna. Stał tu szlaban i słupek z dwugłowym orłem. To tutaj przez ponad sto lat można było słyszeć krzyki: ja budu strieljat, nielzja, wam nie nużno, skorie, skorie, bystrie, bystrie, skolko dawat, uchadij. Nieco dalej (ul. Szkolna ok. 88) stały koszary nazywane przez miejscowych – zamkiem. Ich budynek niewiele się różnił od budynku komory celnej. W sąsiedztwie koszar była jeszcze stajnia i kuźnia, a tuż za ogrodzeniem kościoła, piwnice z zapasami ziemniaków, buraków i marchwi. Po odejściu Rosjan w 1916 roku na miejscu tym stanął drewniany domek w otoczeniu ogrodu i dwóch małych stawów. Przez wiele lat mieszkali w nim miejscowi nauczyciele: Stanisław i Aleksandra – Kuchtowie. Właśnie przypomniałem sobie, że wałęsając się kiedyś bez celu, byłem tam poproszony o pozrywanie agrestu. Gniazdów ma też swoje lasy, ale o nich już było w rozdziale Zakamarek historii …. W tych to właśnie strefach i klimatach, gdzieś pośród agrestu i czarnej porzeczki będzie stąpać nasza piesza wycieczka.

Granica

Rosyjska komora celna w Gniazdowie
Pruska komora celna w Woźnikach

Granica z komorą celną w Gniazdowie, najpierw przy Śląsku, a później przy Prusach dawała szanse na zarobek i ciekawsze życie. Status wsi przygranicznej Gniazdów miał prawie od zawsze, a już na pewno od powstania Nowych Koziegłów, za czasów Mściwoja z Kwiliny ok. 1350 roku. Wpływ na powstanie osady, a później wsi miały też Woźniki, które otrzymały prawa miejskie ok. 1285 – 1310 roku i stały się miastem przygranicznym. Stan taki trwał praktycznie przez 640 lat. Była to najpierw granica umowna bez jakiegokolwiek skrępowania pomiędzy Śląskiem i Małopolską. Szlabany graniczne postawiono dopiero w roku 1835. Przy tej okazji Rosja zapłaciła Prusom za wcześniejszą pomoc w uśmierzeniu Powstania Listopadowego (1830-1831). Zapłatą były przygraniczne tereny leśne dawnego Księstwa Siewierskiego o powierzchni ok. 2200 hektarów. Po takim oskubaniu dawnych terenów Księstwa z lasu, Prusy jak wcześniej były otwarte na kupców z Królestwa Polskiego. Władze carskie były jednak innego zdania i stawiały szlabany. Tak też powstała w latach 1904 -1906 nowa komora celna w Gniazdowie. Wcześniej takie funkcje pełniła komora z siedzibą w Koziegłowach. Przepustką graniczną dla osób miejscowych był tzw. półpasek, a jego zaletą było to, że mrówka przygraniczna z Gniazdowa, czy Cynkowa, mogła przekraczać granicę trzy mile w głąb, czyli do Woźnik. Ale nie tylko o ruch przygraniczny na tym przejściu chodziło. Był to przecież fragment dużego szlaku handlowego z Wrocławia do Kielc, Krakowa i dalej na Ukrainę. Potwierdzają to rejestry celne, z których można wywnioskować, na czym oparta była ówczesna gospodarka. Co, skąd, dokąd i w jakiej ilości? Pierwszą siłą gospodarczą Księstwa Siewierskiego w tamtym okresie był eksport (przepędzany) wołów, baranów, wieprzów i innych czworonogów zdatnych na mięso albo do hodowli. W jednym tylko roku 1765 odnotowano w rejestrach celnych ok. 200 tys. sztuk takiego inwentarza, które przeszło przez granice Księstwa i jego obrzeża. Drugą ważną dziedziną handlu w Księstwie Siewierskim było żelazo. W Koziegłowach w 1765 roku handlowało nim 10 osób (Filip Adamiec, Kasper Bieńkowicz, Kazimierz Bieńkowski, Wojciech Elgotowicz, Andrzej Grudziński, Sobiestyn Mroczkowski, Józef Pawłowski, Walentyn Szymański, Matysz Zgniełkiewicz i Paweł Zygmuntowicz) Razem zarejestrowali w komorze koziegłowskiej 714 centnarów żelaza używając do tego 68 wozów i 144 koni. Niektórzy z wymienionych tu furmanów odnotowali także przewóz innych artykułów, a wśród nich 21 beczek śledzi szkockich, 4 kamienie śledzi suszonych (stokfiszu), 3 achtele jesiotra, 4 achtele minogów, 5 okseftów wina francuskiego, 1 kamień imbiru i 1 kamień oliwy hiszpańskiej. W podobnych miarach były przewożone barwniki i minerały dla sukiennictwa, jak bergryn, bryzelia, cynober, cytwar i indygo.
Przeglądając kolejne tabele: Udział miast księstwa siewierskiego w wymianie handlowej, opracowane przez Lecha Stępkowskiego dowiadujemy się z nich, że komora koziegłowska przepuszczała w ciągu 1765 roku tysiące produktów, a tylko najważniejsze z nich klasyfikowały się tak:

Po tej lekturze nasuwa się prosty wniosek, że niewiele się zmieniło na granicy zachodniej do naszych czasów. W tamtą stronę płyną najczęściej surowce, a stamtąd gotowe produkty. Ten stosunkowo drobny handel był najczęściej udziałem kupców żydowskich, na co wskazują pozostałe dane tych rejestrów.

Przepisy graniczne zaostrzono jeszcze bardziej po Powstaniu Styczniowym (1863) za obopólną zgodą Królestwa Prus i Carstwa Polskiego, które bały się rozszerzenia rewolucji. Następnym powodem uszczelnienia granicy było wprowadzenie akcyzy na alkohol w Królestwie Polskim. Wyegzekwowanie jednak tego nakazu w Gniazdowie byłoby trudne, albo niemożliwe. Tu przemytem alkoholu z przebiciem 1: 4 zajmowali się napływowi zawodowcy, przekupni strażnicy i sztukmistrze. Pomysłowość nie miała granic i trzeba było władzy pójść na pewne ustępstwa.

Wolna Wieś Gniazdów (cz. II)

Prawo propinacji w Polsce ma długą tradycję. W roku 1496 jeszcze za Lisów Koziegłowskich, sejm wydał ustawę, w której pozwalał właścicielom ziemskim warzyć piwo i zaopatrywać w trunki gdziekolwiek, a nie jak dotychczas tylko w obrębie miast królewskich. Zapis tej wolności z 1496 roku brzmiał jakoś tak: Znosimy na zawsze nadużycie, t.j. zmuszanie poddanych, aby do domów i karczem przyjmowali piwo z miast królewskich, stanowiąc, aby panowie wsi i ich poddani w tej wolności byli zachowani, iż wolno każdemu piwa i inne trunki skądkolwiek bądź brać i we wsiach ich warzyć i warzyć kazać i wolno użytkować bez wszelkiej obawy z naszej strony, lub starostów naszych zakazu, aresztowania lub kary.
To prawo w zamyśle autorów było adresowane do panów ziemskich, a nie do poddanych tego pana. Chłop wedle ustawy miał być tylko konsumentem i klientem swojego pana. Ustępstwo dla chłopów z Gniazdowa miało na celu ukrócić napływ tanich trunków zza granicy i ustabilizować rynek wewnętrzny. Ten rozszerzony przywilej na małorolnych i folwarcznych trzeba było jakoś zgrabnie nazwać. Tak powstała formuła prawna: Wolna Wieś Gniazdów. Wstępem do tej wolności był przywilej Jana Starszego z Koziegłów z 1472 roku, a następnie potwierdzenie ważności tego przywileju, przez kolejnych biskupów i króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1792 r. W tym to dyplomie królewskim nadano Koziegłowom status wolnego miasta, a że Koziegłowy miały porządek prawny na wspólnym papierze z Gniazdowem (Ordinatio pro Oppido Koziegłowy et Willa Gniazdów) i skoro król uczynił Koziegłowy wolnym miastem, to Gniazdów wg tej samej logiki stał się wolną wsią.
W tej nowej formule chłopi mogli sobie pędzić, albo sprzedać swój przywilej pędzenia spekulantom na rynku trunków. Na dowód, czego poniższy dokument.

Kontrakt chłopów z Wolnej Wsi Gniazdów z panem Moszyńskim

Szmugiel i szwarcówka

Mniej lub bardziej restrykcyjne przepisy nie wyeliminowały przemytu, który podążał własnymi ścieżkami i stronił od bitych traktów. Poza alkoholem obejmował setki innych artykułów, takich jak: nafta, mydło, mąka, cukier i cała kramarszczyzna. Był też gruby przemyt, który polegał na przepędzaniu całych stad różnych czworonogów na stronę pruską. Bliżej czasów, kiedy wybuchały Powstania Śląskie (1919 -1921), płynęła w tamtą stronę także broń. Dopiero po 1922 roku, kiedy Woźniki i Lubliniec powróciły do Polski, przemyt oddalił się o 25 km. na zachód. Wtedy Woźniki zaczęły podupadać gospodarczo. Zdezorientowani radni podjęli nawet uchwałę o powrocie granicy, ale ta uchwała przeszła już tylko do historii. Poczytajmy, więc o tamtych czasach w pożółkłych gazetach i gazetkach śląskich, które na użytek Woźnik i okolicy uporządkował Piotr Kalinowski

Katolik – rok 1885 nr 66 i 67

Gniazdów (Król. polskie) Już dawno nie pisałem do „Katolika” z naszej okolicy, przeto postanowiłem podzielić się z kochanymi czytelnikami z podanemi tu wiadomościami:

  • Dnia 2go Sierpnia przechodziła tutaj dość liczna kompania pobożnych pątników z muzyką aż z Frydka w Austryi, (Zaolzie – Śląsk Cieszyński – Czechy) idąca do Częstochowy na odpust, na dzień Przemienienia Pańskiego, i powracała 7 tm. Kompania ta każdego roku chodzi tędy do Częstochowy – wiozą z sobą 3 wozy naładowane skrzyniami z żywnością. Ta kompania przechodzi przez dwie granice: Austryacko – Pruską i idzie przez cały Górny Szląsk i przez granicę Prusko – Polską i ma do Częstochowy blisko 30 mil.
  • Z dnia 14 na 15 lipca, o godz 2 ½ w nocy zgorzały tu 4 stodoły przez podpalenie i dwa wozy w stodołach. Dobrze, że były jeszcze przed żniwami, bo ci gospodarze z licznymi rodzinami pozostali by bez chleba, a i tak są biedni. Pan Bóg obronił całą wieś od grożącego jej nieszczęścia, dla tego, że było cicho. Ratunek był bardzo lichy, dla tego, że nie ma żadnych narzędzi do gaszenia, a z bliskiego miasteczka Koziegłów nie przybył nikt na ratunek z narzędziami i sikawkami, ponieważ wszyscy spali, nawet nocni stróże, których tam pięciu – także spali i nic nie widzieli. Kilkanaście sikaw żelaznych tłokowych przed ogniem było sprowadzono z Warszawy, które miały być rozdane po wsiach, lecz po dziś dzień leżą na składzie w tamtejszym urzędzie gminnym i nie są rozdane.
  • Na wiosnę tutaj, wystrzałem z rewolweru odebrał sobie życie strażnik pograniczny. Przyczyną samobójstwa podobno było, że zostawił w domu żonę, która przez 3 lata nie odpisywała mu na jego listy; w dzień odebrania sobie życia, odebrał z domu od kolegi list, który mu pisał, że jego żona złamała wiarę małżeńską i żyje z innem. Teraz znowu drugi strażnik tylko, co przybył na granicę, także chciał sobie odebrać życie z karabinu, który postawił na ziemi i mierzył sobie pod szyję, lecz gdy chciał nogą spuścić kurek nieznacznie położył dłoń na koniec lufy i kula przeszła mu przez dłoń na wylot i chybiła go, i oddany został do lazaretu, a po wyzdrownieniu będzie sądzony. Trzeci strażnik stary, poranił drugiego młodego bagnetem w brzuch za to, że ten nie chciał przepuścić z zagranicy idącego szwarcownika, który się temu staremu okupił i napoił go wódką.
  • Na granicy od strony Prus i Austryi, Rosyanie powiększyli straż o pięć razy więcej jak było przedtem, i tak mocno obwarowali granicę, że jeden od drugiego stoi na kilka kroków, aby się mogli widzieć. Teraz już będzie nie podobno szwarcownikom przenosić wódkę z Prus do Polski. Strażnicy, którzy przybyli dla powiększenia, są sprowadzeni z granic: Rumuńskiej, Tureckiej i Azyatyckie i z piechotnych pułków bliżej stojących przy granicy. Pruskie miasta i wsie nad granicą licznie zwiedzali szwarcerze, lecz teraz nie widać ani jednego z nich. Straż wewnętrzną, tak nazywającą się „akcyzną” także powiększono wysłużonymi żołnierzami: po 3 do wsi i po 4 do miast, którzy dozorują, aby wewnątrz kraju na 3 i 4 mile od granicy nie była sprzedawaną szwarcowana wódka, która by się jakimkolwiek sposobem przekradła. Krajowa wódka teraz już podrożała: co dawniej liter kosztował 10 czeskich, teraz kosztuje 20, i nie ma jej tylko po miastach, bo po wsiach od dawna karczm nie ma. Karczmarzom nie wolno mieć wódki inaczej, jak w beczkach zapieczętowanych przez akcyzną straż, aby do nich nie lać szwarcowanej, i tylko cedzić przez pieczętowany kurek, tyle ile komu potrzeba do wypicia na miejscu; a do domu nie wolno także dawać, jak w opieczętowanych przez straż butelkach, i z kartką z napisem, jak mocna jest wódka, aby w drodze lub domu nie lać do niej zagranicznej – co się poznaje przez próbę zostawioną w karczmie zapieczętowaną. Opieczętowanie robi każdy taki strażnik przy wlewaniu wódki w naczynie i w ten czas dopiero znowu on odpieczętuje jak się wszystka wódka wysprzeda, a wódka musi być po wszystkich karczmach jednakowo mocna tj. 40 stopni (trallesa) przez co karczmarz nie może jej fałszować, jak dawniej – a gdyby wódka okazała się mocniejsza lub słabsza od wziętej w składzie i zapieczętowanej – to winni podpadają karze zabraniu wszystkiej wódki i 25 do 150 rubli. Przed tem ludzie wszędzie pili szwarcowaną wódkę jak wodę, która jakby rzeką lała się z Prus i Austryi do Polski, i w każdem domu była szwarcówka; a teraz na wsi nigdzie nie ma ani kropli szwarcowanej i nijakiej wódki. Widać, że rząd dla pogranicznych mieszkańców założył przymusowe bractwo wstrzemięźliwości i trzeźwości, a to bardzo dobrze! Po pierwsze, że pijaństwo zaraz ustało, ludzie sobie zaoszczędzą zdrowia, pieniędzy i mienia; a po drugie zboża na polach będą zachowane od deptania szwarcowników i będzie mniej nieszczęść i wypadków, a zatem sami szwarcownicy, to szajka łobuzów i próżniaków, muszą wziąść się do poczciwej pracy, bo przed tem nie można było nająć robotnika na pole, bo każdy wolał iść za granicę po szwrcówkę. Teraz jak straż złapie kogo ze szwarcowną wódką, to nakłada na niego 120 rubli kary, a za drugi raz płaci 250 rubli kary i wydalają go na zawsze aż do trzeciej guberni od granicy.
  • Często czytałem w „Katoliku”, że wszystkich stron skarżą się, że grad w niektórych miejscowościach wytłukł zboże na polu, więc nieźle by zrobili ci, których to nieszczęście spotkało, aby zaraz tak zrobili jak w naszej okolicy, gdzie grad wytłukł dużo zboża. Gospodarze zaraz mierzwę zebrali, gdzie potrzeba ponawozili nawozem i pole zaorali i po posiewali puste bruzdy i zabronowali, tak jak się robi po każdem zasiewie: wymłócone gradem zboże tak pięknie powschodziło, jak po zwykłym siewie i teraz już miejscami jest duże, upierzone. Żyta pozostaną tak, aż do przyszłorocznego zbioru, a jęczmienie i owsy będą kosić pod zimę na paszę dla bydła. Z takiego postępku można zaoszczędzić obsiew ozimy, a przy tem można się spodziewać niechybnie dobrego urodzaju przez wczesny siew.

W następnym numerze zamieszczono dalszy ciąg korespondencji z Gniazdowa.

  • Gniazdów. Jak się to dziwnie wydaje, kiedy ludzie mieszkający obok siebie, jednej religii, a nie jednakowo obchodzą i święcą święta i to raz w roku przypadające. Tak się zdarzyło u nas w dzień Wniebowzięcia Matki Boskiej; w Polsce było to święto obchodzone jak najuroczyściej, a w na drugiej stronie granicy Woźniczanie, tacy sami chrześcianie i Polacy, robili i wozili zborze z pola. (W dyecezyi wrocławskiej i innych kościół przekłada latem święta przypadające w tygodniu wszystkie na niedzielę, ponieważ tu wielu protestanckich panów. – Red.)
  • Dnia 17go Sierpnia przyjeżdżali tutaj do obejrzenia komory celnej i straży granicznej powiększonej, tutaj ulokowanej, dyrektór główny departamentu komór celnych w cesarstwie i królestwie z Petersburga, tajny radzca Tuchołko i inspektór straży pogranicznej, generał Han. Pojechali dalej oglądać i rewidować komory i wojska na całej granicy pruskiej leżące.
  • Nasz parafialny kościół w mieście Koziegłowach, za staraniem ks. proboszcza Jasińskiego, który z wielką gorliwością zachęcał każdą niedzielę parafian, w przeszłym roku zewnątrz odmalowany został bardzo gustownie i chór odzłocony. W bieżącym roku znowu za jego staraniem odnowiono dwa ołtarze, a trzeci się odnawia, po ukończeniu, mają się odnowić pozostałe trzy, lecz jeżeli ofiarodawcy nie poskąpią na ich odnowienie swojego datku. Dalej bracia, składając ofiary jak najprędzej i szczodrze, a będziemy mieć kościół zupełnie odnowiony, w którym będzie miło jak w niebie. A za staranie się około domu Bożego księdzu proboszczowi wdzięczni parafianie składają podziękowanie i serdeczne „Bóg zapłać!” Odnowienie kościoła i ołtarzy dopełnia malarz z Piekar p. Maciołowicz, który bardzo gustownie maluje i złoci, i którego można polecić do każdego kościoła potrzebującego odnowienia.

Redakcja nie podała nazwiska autora tej korespondencji można się tylko domyślać, że był to Wojciech Żak – nauczyciel, znany z podobnych inicjatyw we wsi

Katolik – rok 1888

Z Woźnik donoszą, co następuje: Rosyjska straż graniczna napoczyna w kozacki sposób kary wymierzać i wobec tutejszych mieszkańców nadgranicznych, czego następujący wypadek dowodzi. Dnia 22go Sierpnia powracało czterech rzeźników z Polski przez Gniazdów do domu. Na drodze w pobliżu komory napotkali dwie niewiasty, jak się później wykazało, była to żona granicznego kapitana ze służącą. Przechodząc obok nich zapytał jeden z rzeźników, gdzieby szły, czyby z nimi do Prus nie chciały pójść. Lecz otrzymawszy od pani kapitanowej w rosyjskiej mowie słuszną odprawę, poszedł dalej ze swemi kolegami. Następnego dnia znów ci sami rzeźnicy idąc na jarmark do Koziegłów, przechodzić musieli przez komorę w Gniazdowie. Po przejrzeniu paszportów zostało jednak dwóch rzeźników na komorze zatrzymanych i przez żołnierzy przywołanych do koszar, gdzie ich zamknięto. Gdy za niejakiś czas kapitan przybył, napoczął ich ostremi słowy karcić, grożąc im, że ich nauczy, jak się powinni w Rosyi zachowywać. Poczem ich zaprowadzono do stajni, gdzie winowajcę po obnażeniu części ciała, używanej zwykle do siedzenia, na ławę powalono i w przeciągu pół godziny kilkadziesiąt smolnych wlepiono. Poczem tak skaranego oddano dwom żołnierzom, którzy go wśród kułaków kolbami do granicy odprowadzili. Towarzyszowi zaś jego, który był świadkiem tej brutalności, nakazano się wynosić z Polski, zalecając mu, żeby o wszystkiem co zaszło, w Prusach rozgłosił.

Katolik – rok 1903

Woźniki. Korespondent do niemieckich gazet donosi, że pruski urzędnik pograniczny przytrzymał w nocy dwie krowy, które wraz z czterema innemi próbowano z Gniazdowa przypędzić na pruską stronę. Przemytnicy uciekli. Na drugi dzień przybył właściciel Feliks Duda z Gniazdowa z poświadczeniem swego wójta, iż owe krowy mu skradziono w nocy. Żądał je z powrotem, ale pruski amptowy ich nie wydał. Korespondent twierdzi, że przemytnicy zwykle w ten sposób się wykręcają, aby nie tracić bydła. Niedawno temu przytrzymano owce. Zaraz znalazł się posiedziciel z poświadczeniem, iż pies przepędził owce przez granicę. Gęsi zabrane również same przeleciały granicę. Pruskie władze nie wierzą takiemu uniewinnieniu, lecz przedłożą sprawę do wyższej władzy. A przecież jest to możliwe, co mieszkańcy Gniazdowa twierdzą.

W numerze 104 poinformowano o zakończeniu sprawy z poprzedniej korespondencji.

Woźniki. Władza celna kazała sprzedać dwie krowy przepędzone z Gniazdowa przez granicę. Nie pomogło świadectwo wójta, że krowy zostały skradzione i przez złodziei zapędzone do Prus.

Katolik – rok 1904 nr 103

Woźniki. Rosyjscy żołnierze pograniczni kradną siano i ziemniaki na pograniczu ślązkiem. Obywatelowi Rackiemu i Kawalcowi z Woźnik skradli kilka kopek koniczyny dla swych koni, zaś obywatelom Otrębnikowi, Rackiemu, Maksysiowi i Mierzwie skradli na polach różne ilości ziemniaków. Podobno kradzieże kozaków pogranicznych na polach Śląsku nie są rzadkością.

Katolik – rok 1905

Woźniki. Około czternastu przemytników chciało tu opodal przemycić do Polski rozmaity towar, jaki na Śląsku zakupiono. Na granicy zostali jednak spostrzeżeni przez kozaków, rzucili tedy towary i ratowali się ucieczką. Jeden przemytnik, niejaki Baroka, został przez kozaka przytrzymany, bagnetem pożgany, a w końcu zastrzelony. Skonfiskowany towar odstawiono do Gniazdowa.

Kuryer Śląski – rok 1921

Woźniki. (Korespondencya). „Dzbanek tak długo chodzi po wodę, aż się ucho urwie”. Właśnie czekamy, aż będzie położony kres tutejszemu przemytnictwu, które wzięło tak szalony rozmach w naszej okolicy, przede wszystkim cukrem, iż żal się robi człowiekowi, że tak niesumienni ludzie, w ten sposób okradają społeczeństwo i przyczyniają się do podrożenia artykułów pierwszej potrzeby. Musimy nie zapominać, że chodzi tu o przemytnictwo, które jest plamą na charakterze i o uprawianie lichwy, za co należy się stryczek.
Zajdzie się do sklepu i chce się upragnionego cukru, to płaci się go drożej, jak gdzieindziej, albo też – zimno wzruszy kupiec ramionami i odpowie: „nie ma”, nie dba nawet już o miejscową klientelę, bo ma lepszych odbiorców.

Właśnie chciałbym tu napiętnować naszych kupców, którzy naraz się chcą zbogacić i dziś widać, jak tacy, którzy przed kilku dopiero miesiącami rozpoczęli kupiectwo, chełpią się dziś setkami tysiącami, i to niezarobionymi uczciwie, lecz na szmuglu. Przyznać trzeba, iż i inni próbują szmuglować, ale ani myśli nie ma o tem, aby choć w części mógł ich szmugiel dorównać przemytnictwu naszych kupców młodych. Nie uchroni ich też przed publiczną sromotą ta okoliczność, iż płacą podatek od obrotu (warenumsatzsteuer), czem lubią się wymawiać. Bo nie płacą podatku od tego szmuglu, ani daleko w tej wysokości jakby się należało.
Szanowni czytelnicy dobrze wiedzą, kogo mam na myśli i wzywam publiczność do stanowczego działania. Mamy przecież policyę obywatelską, możemy także omijać składy kupców – przemytników: w każdym trzeba obmyśleć środki zaradcze. Dodać należy, iż ci kupcy chcą uchodzić za Polaków, my zaś sądzimy, iż Polak w ten sposób swojego charakteru nie plami.

Ciekawostka: W roku 1864 naczelnikiem komory celnej w Gniazdowie był Alexander Michäel Scypio del Campo. Potomek księcia Barii we Włoszech. Ten jego przodek przybył do Polski w 1518 roku w orszaku królowej Bony. Alexander Zmarł w wieku 40 lat (28. 12. 1864r o g. 9 tej) Lekarz stwierdził zapalenie tchawicy. Został pochowany na koziegłowskim cmentarzu. Do dziś przetrwał tam jego nagrobek. Mieszkał z córką i żoną Emilią z Szymkiewiczów w zabudowaniach dawnego folwarku (Gniazdów nr 42)

Polska Zachodnia – rok 1938

Awanturnicy z Gniazdowa grozili Sośniczanom zniszczeniem osady.

Nasz korespondent lubliniecki donosi: Do cichej Sośnicy, w pow. lublinieckim, przybyli nieproszeni „goście” z Gniazdowa, pow Zawiercie, a mianowicie: Czesław i Szczepan Słotowie, Antoni Waś, Leon Nowara, oraz niejacy Huras i Wójcicki, którzy po spożyciu większej ilości alkoholu wszczęli na wsi piekielną awanturę. Awanturnicy, wobec których mieszkańcy wioski byli bezsilni, powyrywali sztachety z płotów i rzucili się na spokojnych obywateli, wybijając w wielu domach szyby. Nie oszczędzili oni nawet skrzynki pocztowej, którą zniszczyli. Zagrozili oni poza tem mieszkańcom, że zdemolują całą osadę.

Świadek niesłychanego zajścia, drogomistrz Marian Walutek z Sośnicy, wystrzelił dwukrotnie do napastników z rewolweru, raniąc Czesława Słotę w nogę, a Antoniego Wasia w rękę. Po zlikwidowaniu awantury sprawę skierowano do prokuratury celem ukarania awanturników.

Zbiór takich i podobnych wydarzeń skrupulatnie wynotował z niezliczonej ilości wycinków prasowych Pan Piotr Kalinowski, historyk Ziemi Woźnickiej i Śląska. Patrząc z podziwem na jego dorobek nasuwa się jedno spostrzeżenie: Śląsk wart jest takich poświęceń. Nie szczędzą tego poświęcenia inni wspaniali Ślązacy: Bernard Szczech, duchem i sercem z Lubszy, Jan Myrcik z Koszęcina, Marian Berbesz i Olgierd Kniejski z Lublińca. Ich dorobek i życzliwość wzbogaciły również ten materiał.

Ks. Michał Hieronim Juszyński

Michał Hieronim Juszyński

Michał Hieronim Juszyński, jest jedynym człowiekiem z naszych stron, który trafił do papierowych encyklopedii, a teraz do internetowej Wikipedii. Zwykle po wpisaniu hasła: MHJ dowiadujemy się, że urodził się w Gniazdowie ok. 1760 r. a zmarł w Szydłowie 23 sierpnia 1830 r. Istotnie musiało tak być, ponieważ dokumenty parafialne wskazują na to, że w Koziegłowach został pochowany jego ojciec szlachetny Józef Juszyński (25.09.1774), o którym jeszcze napisano, że był dworzaninem za biskupów Załuskiego i Sołtyka i dodano, że całe jego życie i śmierć były budujące. Również tu zmarła jego matka, Teresa z Moczydłowskich Juszyńska (1788) i została pochowana w grobie pod ołtarzem Męki Pańskiej (Compassionis). Również w Koziegłowach w szpitalnym przytułku św. Barbary zmarła w 1779 r. jego babka lub ciotka, szlachetna Anna Moczydłowska. Przyjście na świat Juszyńskiego w Gniazdowie wynika z tej prostej przyczyny, że jego rodzice, Józef i Teresa dzierżawili folwark biskupi w Gniazdowie i tu pozostali aż do śmierci.
Michał po (ukończeniu) Akademii Krakowskiej został księdzem i bibliografem. To zajęcie przyniosło mu sławę i uznanie, które trwa do dzisiaj. Jego życiowym dziełem badawczym jest Dykcyonarz poetów Polskich, wydany w. 1820 r. Dzisiaj po 2 wiekach książka doczekała się wersji cyfrowej staraniem Google i paru reprintów wydawniczych. Tak będzie i w przyszłości, bo każdy, kto zajmuje się historią literatury polskiej, musi sięgnąć po Juszyńskiego.

Dykcjonarz (słownik, leksykon, encyklopedia) ma dwa tomy i 700 stron tekstu, gdzie w porządku alfabetycznym znajduje się 1376 haseł osobowych. Od Mikołaja Abryka do Stanisława Żyznowskiego. Ponadto pouczający wstęp na 40 stronach i dodatek 210 krótkich tekstów anonimowych autorów. Tym sposobem autor nakreślił obraz poetów i pisarzy polskich od drugiej połowy XV w. do końca XVIII w. Juszyński w swoim przewodniku po literaturze poświęcił kilkanaście stron Mikołajowi Rejowi, ale nie pomija też pisarzy mniej popularnych i podrzędnych, albo lekceważonych na rynku literackim. Ta praca badawcza zajęła autorowi 20 lat i nie byłaby możliwa bez współpracy z ówczesnymi badaczami. Po latach można stwierdzić, że MHJ był w czołówce tamtych bibliografów i historyków literatury Wiele tych nazwisk wymienia we wstępie i dodaje skromnie, że jest tylko kontynuatorem ich dzieła. Tak o tym pisze we wstępie Dykcjonarza:

Załuski (Józef, Andrzej) rzadkim poświęceniem sił i majątku zebrał nieoszacowane skarby literatury ojczystej. Wydobył wiele dzieł, z których jedne nieznane, drugie zapomniane, a inne wskazane zatraceniu, były zaginęły. Zawsze on będzie polarną gwiazdą wędrownikom w bibliografii polskiej i gdyby nie chęć pisania o wszystkiem nie odrywała go od ulubionego mu przedmiotu prace jego nie zasługiwałyby na słuszne zastanowienie, iż w wielu miejscach był niedokładnym.
Czacki Tadeusz (1765-1790) w nader krótkim życiu dla kraju zgromadził mnóstwo rękopisów i ksiąg do literatury ojczystej należących. Właściciel tak rzadkich i drogich pomników kwitnącego stanu nauk w Polsce. Obdarzony szczególną pamięcią, niezmordowany pracą, pełen głębokiej erudycyi, myślał zawsze dokonać przedsięwzięć Załuskiego. Nieszczęścia kraju, domowe przygody udaremniły wszystkie zamiary. Mnie oddał poetów polskich; z nim zacząłem tą pracę (…), który potem zbiór okoliczności prawie zniweczył. Niech będzie powinna cześć drogiej pamięci tego Męża z wyznania, iż jego zachęceniu i licznym pomocom, wiele w pracy około tego dzieła mu winienem.

Biblioteka braci Załuskich (dziś Biblioteka Narodowa), kiedyś jedna z największych na świecie ma za sobą lata wspaniałe i lata tragiczne. Po upadku Powstania Kościuszkowskiego w latach 1794-1795 jej zbiory zarekwirowała Katarzyna II i przeniosła do Petersburga. Po drodze zaginęło ok. 140 tys. z liczby 400 tys. tomów. Podobnie z 20 tys. rękopisów zniszczono lub spalono po drodze ok. 9 000. Tak samo ze zbiorem rycin. W latach 1921-1934 Rosja zwróciła część tych zbiorów, ale kolejnego zniszczenia dokonali Niemcy w 1944 roku podpalając budynek Biblioteki Narodowej. Człowiekiem, którego wymienia Juszyński na drugim miejscu jest Tadeusz Czacki, bibliograf i twórca słynnego Liceum Krzemienieckiego. Był on dla MHJ najważniejszym przewodnikiem w pracy badawczej i wzorem do naśladowania. Podobnie jak Czacki, Juszyński był profesorem Szkoły Wydziałowej w Pińczowie, a później oficjałem Diecezji Kieleckiej, co mu ułatwiało wizyty w parafiach i poszukiwania w księgozbiorach. Przez wiele lat współpracował z Józefem, Maksymilianem Ossolińskim. Spotykał się z Hugo Kołłątajem i Janem Ursynem Niemcewiczem. Nie zyskał może sławy i dorobku wielkości swych kolegów, ale podążał ich drogą i osiągnął własny sukces.
Na potwierdzenie tego niech będzie fragment publikacji (1834) niejakiego Augusta de Sajve, oficera francuskich kirasjerów, który opisał swój udział w kampanii napoleońskiej 1812 roku, a przy okazji nakreślił dość wszechstronny obraz Polski z opisem miejscowości, obyczajów i historii. Kiedy pisze o literaturze polskiej, kilkakrotnie powołuje się na Juszyńskiego:

(str. 343) Zainteresowani chcący poznać wszystkie utwory, które wyszły spod polskich piór, znajdą mnóstwo książek wskazujących historyków literatury i dzieła poświęcone polskiemu piśmiennictwu. Ja kontentowałem się, gdy zachodziła potrzeba, zaglądaniem do dzieł Brauna, Solignaca, Euzebiusza Słowackiego, Lelewela, Bentkowskiego, Bantkiego, Ossolińskiego, Juszyńskiego i Bowinga – kompetentnych znawców i oświeconych krytyków. Z największą przyjemnością rozpisałbym się na temat wybitnego znaczenia dzieł tych autorów, z których część nie żyje, część Polakami nie jest, lecz rozmiary pracy, które sobie narzuciłem, nie pozwalają zagłębiać się w szczegółowsze detale.
(str 354, 355) Biorąc pod uwagę, że – według księdza Juszyńskiego – ilość polskich poetów publikujących swe utwory do roku 1750 bądź po łacinie, bądź w języku ojczystym osiągnęła zawrotną ilość tysiąca dwustu sześćdziesięciu czterech, dodając do tego sporą liczbę poetów, którzy się pojawili podczas panowania króla Stanisława i na początku naszego stulecia (będącego w dziedzinie twórczości literackiej spuścizną tegoż panowania), ogarnia zdumienie, że Polska jest tak słabo znana jako kraj literatury. Niewątpliwie w tej mnogości pisarzy znajdują się bardzo przeciętni, ale trafiają się również utalentowani, godni najwyższego uznania i którzy, gdyby się urodzili w innych krajach, osiągnęliby światową sławę równą najsłynniejszym autorom z Francji, Anglii i Niemiec. (Tłum. z franc. – Krzysztof Jagusiak)

Czas, więc zajrzeć choćby na jedną stronę Dykcjonarza i posmakować oświeconej krytyki księdza Juszyńskiego.

Wosiński Bruno
Śliczny ułomek Polskiey poezyi, którą posiadam, dowodzi iakim był poetą. Nie ma tytułu, i tylko 8 kartek in 4to tego dziełka – Czwartą pieśń do brata rodzonego Ignaca Wosińskiego, tak zaczyna:
Toczcie się Panny, stroyne zielonymi wieńcy
Czekają was tęskliwie dokoła młodzieńcy.
Wiedźcie piękny toneczek, wspomagaycie granie
Przez rozkoszne o wieyskim pobycie śpiewanie
Olga
Ja naystarsza między wami
Bywałam iuż nieraz w mieście
Nie zabawię was pieśniami
Wierzcie bezpieczney niewieście … ( nie śpiewają w mieście )

Mam tego samego poety, wielkiego szacunku dziełko: Carminum libri duo. (Dwie książki poetyckie) Cracoviae ex officina Lazary 1582, i nie znam współczesnego dziełka, więcej interesującego historyą literatury Polskiey. Są to ody do celujących uczonych, mężów za panowania Batorego. Przyzwoicie ich chwali i wspomina niektóre ich pisma.

Moczydłowski Józef
Urodził się niedaleko Częstochowy, bo tak mówi w odzie 13:
Tam gdzie Warta bystrym biegiem
Spławia górki i płaszczyzny
Nad samym prawie iey brzegiem
Bóg mi naznaczył Ojczyznę
w odzie 25:
Z tey moy ród iest okolicy
Gdzie w Częstochowskiej skarbnicy
Bóg szafuje łaski światu…

Moczydłowski zostawił pamiętną pracę, obok z pięknymi poezyami polskiemi iść mogącą, pod tytułami: Przypowieści króla Salomona, Księgi Mądrości Pańskiey na rytm polski przełożone, przydane k temu świeckie wiersze 1614. Zdaje się, iż w Krak. drukarni Dziedziców Syboneychera, bo cecha tey drukarni z dewizą na karcie odwrotney następująca:

Otium stultitiam, labor scientiam generat, scientiae labor in tria dividitur. Scilicet in laborem disciplinae, exercitii et doctrinae. In puerita labor disciplinae, in juventute exercitii, in senio doctrinae, ut quae nescit pueritia discat quae didicit, in juventute ad usum ducat, quae ad usum duxerit in senio docet.

Przypisał swojej żonie Teresie Bilskiej

Wszakże Ewa nazwana pomoc Adamowi
Z rak Boskich dana Sara iest Abrahamowi
I Jakob wziął Rebekę, Izaak Rachelę
I ciebi, gdy mi Bóg dał, dał mi łaski wiele
Miła żono! domowej swobody czas drogi
Wolny od swarów, sądu i luźnej załogi
Zrządził to, że zbrzydziwszy sobie próżnowanie
Przedsięwziołem mądrości Pańskich przekładanie

W trzecim fragmencie wyjętym z Dykcyonarza będzie poezja o ślubie Jana Giebułtowskiego, który był kolejnym potomkiem Jana młodszego z Koziegłów herbu Lis zwanego Giebułtowskim (więcej w Lisowie i Lisowszczyzna) W przeszłości, kiedy nie było kamer fotograficznych powstawały takie laurki poetyckie i spełniały rolę kroniki ważnego wydarzenia np. wesela, albo śmierć ważnej osoby. W rodzinie Giebułtowskich odnajdujemy kilka takich kronik, a co ciekawe zawsze jest tam jakieś odniesienie do Lisów koziegłowskich, z której to przeszłości swojego rodu, Giebułtowscy byli dumni.

Miczyński Sebastyan Akad. Krak. Xiądz

Krakowskie godowe rymy na wesele Jana Giebułtowskiego z Agneszką Gręboszowską 1627, Miedzy innemi dosyć pięknemi wierszami są te:

…Giebułtowski! wsiądź na twoy koń mile
Który jakoby czuiąc Pańskie krotofile
Wdzięcznym głosem poryza, w wędzidłach smakuje
Nogami ziemie kopie, Pana upatruje.
Wsiądź, a w dobrą godzinę z uczciwemi swaty,
Wprowadź oblubienicę na twój dwór bogaty.
Która w kosztowną szatę świetnie się ubrała
I swe włosy ozdobne tobie rozczesała.
Patrz! iako iey twarz białą zdobi wstyd rumiany
Takiey barwy więc niebo bywa, gdy świat rany
Złote słońce uprzedza, albo gdy Lilią
Z pięknym kwiatem różanymw ieden wieniec wiią.
Patrzay; iako z rozkwitłej, a tak wdzięcznej twarzy
Szczera cnota iako blask od złota się zarzy…..

Dykcjonarz to nie jedyne dzieło Juszyńskiego. Więcej na ten temat można łatwo znaleźć w sieci internetowej i leksykonach polskiej literatury.

Folwark w Gniazdowie

Skręcając z ulicy Tęczowej ku Wojsławicom, po chwili dojdziemy do przydrożnego krzyża. W tym miejscu znajdował się budynek zarządcy folwarku. To tu urodził się Michał Juszyński. Jak wyglądał tamten dom opowiedziała mi nieżyjąca już Honorata Mzyk z Gniazdowa. Kiedy opowiadała, miała zamknięte oczy i określała zadziwiająco precyzyjnie różne szczegóły. Zachował się też opis tego folwarku w Inwentarzach Krakowskiej Kapituły Katedralnej. A oto jeden z takich opisów w dwa miesiące po śmierci dzierżawcy Józefa Juszyńskiego. Michał miał wtedy 14 lat

Relatio Revisionis Advocatiae cum jurisdictione in Oppido Koziegłowy per me infrascriptum expedita die 22 Decembris Anno 1774.
Budynek w Gniazdowie
Do tego wjeżdżając od wsi są wrota w podwórze na kunach żelaznych, przy tych fortka na biegunie drewnianym, od wrot ciągnie się parkan z drzewa ciosanego z daszkiem gontowym do rogu budynku. Do sieni wchodząc są drzwi na zawiasach, hakach z wrzeciądzem y skoblami żelaznemi. Do izby drzwi na zawiasach hakach z klamką i haczykiem żelaznemi. W izbie okna dwa, szyby w drewno oprawne. Podłogi nie masz. Powała z tarcic. Z izby do komory drzwi na zawiasach, hakach z wrzeciądzem w ogniwa y skoblami żelaznemi. Podłoga i powała z tarcic. W tejże komorze jest przegród cztery do zsypywania zboża. Z sieni drzwi do chlewa, drzwi w podworze na zawiasach y hakach żelaznych. Przy tym chlewie jest komórka, do której drzwi z sieni na zawiasach, hakach z wrzeciądzem y skoblami żelaznemi. Przy tym budynku na boku jest wozówka, do której są drzwi na biegunach drewnianych. Ten budynek gontami pobity.
Stajenka
Do tej wchodząc są drzwi na biegunach drewnianych z wrzeciądzem żelaznym. Podłoga i powała z dylów. Ta stajenka słomą pokryta.
Chlewy
Tych jest dwa, do których drzwi na biegunach drewnianych z wrzeciądzem y skoblami żelaznemi. Przy tych chlewach jest sieczkarnia, do której drzwi na biegunie drewnianym. Te chlewy y sieczkarnia gontami pobite.
Stodoła
Jest jedna z dwiema bożowiskami y wrotami na kunach żelaznych z wrzeciądzem y skoblami do zamykania. Ta stodoła słomą pokryta, od spodu deszczkami pobita.


Poddani we wsi Gniazdowie

  • Jan Szczypiński – dni pieszych 2
  • Wawrzyniec Sekuła – d. p. 2
  • Marcin Sekuła – d. p. 2
  • Florian Duda – d. p. 1
  • Mateusz Szczurek – d. p. 1
  • Dominik Dychel – d. p. 1

Wysiew w tym: Żyta korcy 15. Jęczmienia k. 10. Owsa k. 16. Tatarki k. 12, że robocizna bardzo mała, jako się wyżej opisało, wszystkie pola swoim (sprzęzaiem) uprawiać y czeladzią zbierać potrzeba. Siana być by mogło brogów dwa, lecz te lat kilka żołnierze pruscy swoimi końmi violenti modo (gwałtem), wszystkie łąki wypasają corocznie…

Podpis: Thomas Mchałowski Canonicus Cath. Crac. Revisor mpp

Opis folwarku w Gniazdowie

Kilka materialnych pamiątek po MHJ posiadają Biblioteka Jagiellońska i Biblioteka Czartoryskic w Krakowie. Są to jego listy: (1) do Samuela Bogusława Lindego, autora m.in. Słownika Języka Polskiego. (2) do Józefa Januszewicza, członka Towarzystwa Naukowego w Krakowie. (3) do Jacka Przybylskiego, profesora, tłumacza i bibliotekarza Akademii Krakowskiej. (4) do Jerzego Samuela Bandtkiego, badacza Śląska i profesora bibliografii Akademi Krakowskiej (Uniwersytetu Jagiellońskiego). Wszyscy adresaci listów zajmowali się pokrewnymi dziedzinami i sporo publikowali.
Poniżej kopia jednego z tych listów, a przy okazji refleksja, co też moglibyśmy zrobić, aby zachować takie historyczne pamiątki. Otóż wniosek jest prosty, a sukces gwarantowany. Materiały, które towarzyszą powstawaniu tej książki to już pokaźna biblioteka. Setki kopii oryginalnych dokumentów łacińskich, rosyjskich, niemieckich i polskich. Rozproszona koziegłowska historia znajdująca się w Archiwum Krakowskiej Kapituły Katedralnej, Archiwum Kurii Metropolitarnej w Krakowie, Archiwach Państwowych w Krakowie, Katowicach, Kielcach, Łodzi, Bibliotece ZN Ossolińskich we Wrocławiu i dawnym Archiwum Bernardyńskim we Lwowie, teraz są w jednym miejscu. (Kopie w wysokiej rozdzielczości) Również kopie wspomnianych listów z Biblioteki Jagiellońskiej i jeden niedookreślony list z Polskiej Akademii Umiejętności. Tak samo wiele pożółkłych fotografii, które zostały mi udostępnione przez życzliwe osoby, a pewnie jeszcze coś się wydarzy w tej dobroci. Tak z pomocą chętnych osób i techniki może powstać biblioteka cyfrowa naszych dziejów, mająca w niebie za patrona księdza Juszyńskiego. Ponadto dziesiątki prac plastycznych (skromnie powiedziane), bo są wśród nich bardzo udane obrazy olejne i płaskorzeźby. Wszystko to składa się, na jako taką zapłatę długu wobec naszych przodków.

List Juszyńskiego

Z analizy jednego z listów wynika, że J. miał jakiś problem z poświadczeniem ukończenia Akademii Krakowskiej, a w innym skarży się na brak posady, która by mu pozwoliła na pełniejsze poświęcenia się pracy badawczej. Duszpasterzowanie na parafii nie spełniało jego ambicji. Pamiętajmy jednak, że był to czas, w którym Polski nie było już na mapie i obowiązywała ścisła cenzura. Widać to we wstępie, gdzie kradzież zbiorów Biblioteki Załuskich, nazywa tylko ogólnie – nieszczęściem kraju, a dalej pisze o bibliotece, jako czasie przeszłym.

Dykcjonarz – strona tytułowa

Poświęcenie tablicy

Jan Śniadecki z Gniazdowa

Tenże M.H.Juszyński w pierwszym tomie swojego Dykcjonarza wymienia Krzysztofa Biedzińskiego, który zasłynął w roku 1604 wydaniem Lachrymoe in funebre (Łza z pogrzebu), w której zamieścił Elegię na śmierć Jędrzeja Bodzantyna Śniadeckiego. Juszyński tak pisze: Przed dwiemasty (200) laty ślachetna familia Śniadeckich pisała się z Gniazdowa, tak się podpisał (pod dziełem Promptuarium Concionut) sławny czasów swych teolog i kaznodzieja Joannes de Gniazdow Sniadecki, Archipresbyteralis in Circulo Poenitentiarius, Sandecensis Decanus, Par. Vetero-Sandecensis,

Powyższy tekst informuje nas, że Jan z Gniazdowa był proboszczem  kolegiaty (św. Elżbiety) w dekanacie sądeckim  – upoważnionym do udzielenia rozgrzeszenia w wypadkach podlegających biskupowi, a nawet papieżowi. Był osobą skruszoną, ascetyczną, pokutną  (poenitentiarius). Był też dziekanem parafii Stary Sącz. Juszyński nie precyzuje, czy Jan z Gniazdowa był autorem Promptuarium Concionut (zbiór kazań) czy tylko cenzorem tego dzieła wydanego w Krakowie staraniem drukarni Mattheusa Sybeneychera w roku 1606.

Poszukując Jana z Gniazdowa w publikacjach poświęconych historii Nowego Sącza, odnajdujemy książkę ks. Jana Sygańskiego wydaną w 1891 roku pt. Obraz łaskami słynący Matki Boskiej Pocieszenia w Kościele OO. Jezuitów w Nowym Sączu. Już na trzeciej stronie czytamy, że Jan z Gniazdowa Śniadecki był dziekanem tamtejszej kolegiaty i słynnym kaznodzieją w XVII wieku. Autor sugeruje, że Gniazdów może oznaczać słowackie miasto Gnézda, które leży w pobliżu Podolińca na Spiżu (Scepusium), ale to mylny trop.

Na poprzedniej stronie znajdujemy jeszcze taki fragment:

…Z Sącza wyprawił 1410 r. Władysław Jagiełło Witolda, wielkiego księcia litewskiego do cesarza Zygmunta, upominając się o wierne dotrzymanie przymierza. Tu także przyjmował Jagiełło 1412 roku posłów cesarskich: kardynała Branda i wojewodę siedmiogrodzkiego Ścibora, którzy uniewinniając nieprzyjazne dla Polski czyny swego pana, prosili o przedłużenie przymierza. Tu jeszcze 1419 r. odbywały się narady Jagiełły z cesarzem Zygmuntem nad projektowaną wojną turecką. W lipcu 1440 r. przyjmował zamek sądecki gościnnie Jagiełłowego syna Władysława Warneńczyka, króla Węgier, zdążającego na koronacyę do Białogrodu (Stuhlweissenburg), a ztamtąd na wojnę turecką, z której nie miał powrócić. W orszaku wojowniczego króla, obok rycerzy i panów radnych, znajdowała się królowa matka Zofia, wielki książę litewski Kazimierz, wszechwładny podówczas kanclerz i biskup Zbigniew Oleśnicki…

To ostatnie zdanie o rycerzach i panach, a także wszechwładnym biskupie Oleśnickim ośmiela mnie do sugestii, że wśród rycerzy i panów stał w pierwszym szeregu Krystyn (I) z Koziegłów z racji pełnienia funkcji kasztelana sądeckiego, a później jego syn Krystyn (II) z Koziegłów pełniący tą samą funkcję kasztelana sądeckiego po śmierci ojca. Koziegłowscy pełnili te zaszczyty w Sączu przez całą kadencję Jagiełły. Obaj bardzo bliscy królowi, a o pierwszym można jeszcze powiedzieć, że Jagiełłę na tronie polskim wymyślił. Obaj wiernie wspierali króla w najważniejszych jego poczynaniach. Obaj też byli właścicielami wsi Gniazdów, co kaznodzieja Jan uznawał za swą ojcowiznę. A skoro o biskupie Oleśnickim też jest mowa to warto dodać, że właśnie jego siostra Katarzyna była żoną Krystyna (II), czyli panią Koziegłów, Gniazdowa i siedmiu innych kompleksów majątkowych w Małopolsce. Krystyn senior i Krystyn junior sprawując urząd kasztelana sądeckiego pod częste swoje nieobecności, jakim była służba dla króla (np. dowodzenie 42 chorągwią pod Grunwaldem) potrzebowali światłych ludzi do sprawowania urzędu w Sączu. Zapłatą za takie usługi jak to w tamtych czasach bywało, były całe wsie i liczne dziesięciny. Gniazdów mógł, więc być pierwszą trampoliną do późniejszych awansów kolejnych Janów i Jędrzejów Śniadeckich, o których więcej pisali już Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki. W czasach Juszyńskiego, Jan Śniadecki był rektorem Akademii Krakowskiej. Jego talenty to astronomia, matematyka, filozofia i krytyka literacka. Uchodził za radykała i nie był dość łaskawy w pochlebstwach dla Mickiewicza i jego romantycznych idei. Wieszcz Adam odpłacił mu za to karykaturalnym wizerunkiem mędrca w balladzie Romantyczność. Inaczej Słowacki w liście do Wojciecha Stattlera (art. malarz) napisał: Ten człowiek po upadku i wymarciu stanisławowskich czasów wziął w Polszcze berło ducha i utrzymał je aż do roku 1831.

Brat Jana (rektora) Jędrzej Śniadecki był chemikiem, biologiem, lekarzem, a nawet satyrykiem.

Kończąc, pragnę przy tej okazji gorąco i serdecznie pozdrowić z Koziegłów całą Kasztelanię Sądecką.

Konstanty Ćwierk

W roku 1917 mieszkańcy przygranicznego Gniazdowa, w którym dotąd obecność Moskali była zwykłą codziennością, mogli mieć problem z adaptacją do nowej sytuacji. Ktoś to rozumiał i postanowił przysłać do wsi nauczyciela, który posieje tu nowe ziarno polskości w zniewalanych przez dziesięciolecia umysłach. Tym człowiekiem był Konstanty Ćwierk, aktor, nauczyciel, dziennikarz, pisarz i poeta, a później więzień i ofiara hitlerowskiego obozu w Mauthausen Gusen. (nr 45374 zm. 22.08. 1944 r.) Taką cenę, taką ofiarę, takim losem trzeba było zapłacić za wypełnianie patriotycznych powinności w tamtych czasach. Zaczął właśnie w Gniazdowie, gdzie został nauczycielem i kierownikiem szkoły. Tu mieszkał ze swoją żoną Zofią (aktorką) i pierwszym ich dzieckiem. Starsi mieszkańcy wspominali, że Ćwierk nie był zwykłym nauczycielem. Jego pasja teatralna przenosiła się na wszystkich i każdy coś grał, recytował i śpiewał, albo też majstrował przy scenografii. Zofia wspominała po latach, że początki ich pracy na wsi nie były łatwe. Miejscowi przybyszów z miasta traktowali z dystansem i nieufnością. We wsi stale tlił się konflikt religijny z Mariawitami, którzy tu przy wsparciu władz carskich wybudowali swój kościół. Zdarzało się, że Zofia miała trudności z kupieniem mleka czy kaszy dla dziecka. Z czasem sytuacja się zmieniła i Ćwierkowie stali się jedną z najpopularniejszych i najbardziej szanowanych rodzin w Gniazdowie. Duża w tym zasługa Konstantego, który niemal natychmiast po przyjeździe do wsi zaangażował się nie tylko w pracę nauczyciela, ale także w działalność społeczną. Organizował kursy dla dorosłych analfabetów, przyczynił się do założenia Ochotniczej Straży Pożarnej i biblioteki młodzieżowej. Stworzył amatorski zespół teatralny. W Gniazdowie, Konstanty Ćwierk mieszkał i pracował tylko dwa lata. Do rodzinnego Sosnowca powrócił w sierpniu 1919 roku na usilne nalegania dyrektora Araszkiewicza, który zaproponował młodemu nauczycielowi i literatowi zatrudnienie na nowych, zdecydowanie korzystniejszych niż przedtem warunkach. Po wyjeździe z Gniazdowa jego więzi z naszym terenem nie zostały zerwane. Co tydzień można było przeczytać w zagłębiowskiej prasie jakiś jego felieton, wiersz lub komentarz. Nie zaprzestał też pisać w obozie koncentracyjnym ku pokrzepieniu wiary i nadziei więźniów. Przed wojną Ćwierk przyjeżdżał do Koziegłów zawsze, kiedy działo się tu coś ważnego. Był, kiedy Ziemianki święciły swój sztandar (1935) i kiedy powstawał Związek Młodzieży Żeńskiej Polskiej. Pełno życzliwych wspomnień na jego temat znajdziemy dziś w sieci internetowej i warto je przeczytać. Jego wiersze, mimo upływu czasu nic się nie starzeją. Łatwo też można spostrzec, że są bardzo teatralne i pisane z myślą o aktorach.

Konstanty Ćwierk

Ach, przyjemna jest zabawa
I wesołość fakt ten znaczy,
Gdy czytają rzecz tę samą,
A tłumaczą ją inaczej.
Jeden czyta głośno „białe”,
Druga za się znów osoba
Krzyczy „czarne” jeszcze głośniej,
No, bo jej się tak podoba.
„Bądź tu mądry!” – myślisz sobie,
„Kogo słuchać, o, rozpaczy,
Gdy czytają rzecz tę samą,
A tłumaczą ją inaczej?”

Nie łam sobie próżno głowy!…
Wszyscy z prawem w Polsce zgodni.
Bo czytają polskie prawo
Tak, jak komu jest wygodniej.

Stanisław Kuchta

Po wyjeździe Konstantego Ćwierka, nowym kierownikiem szkoły w Gniazdowie został Stanisław Kuchta. W moich uczniowskich czasach, Pan Stanisław był już na emeryturze, ale to tylko formalność, bo swoją kierowniczą rolę sprawował nadal i wydawał swoim dawnym uczniom różne polecenia niecierpiące zwłoki. Był niewątpliwym liderem we wsi przez kilka dziesięcioleci. Praktycznie nic bez jego udziału nie mogło się wydarzyć. Jest prawie na wszystkich pożółkłych fotografiach, co ułatwia ich datowanie, bo wszyscy patrzą na kierownika i dostrzegają, że tu był jeszcze młody, a gdzie indziej wąs mu już posiwiał. Jego troska o rozwój wsi to prawie obsesja, ale w rozmowach (więc, więc) i drobnych sporach (więc, więc) nigdy nie przekraczał granic, co summa summarum ułatwiało jakieś porozumienie. Jego żona Aleksandra z Kosmalów, uczyła mnie historii i pamiętam jej zdrowy dystans do ideologii PRL – u.
To wszystko składało się na wielki szacunek, jakim darzyli Państwa Kuchtów mieszkańcy wsi i okolicy. Po śmierci, swój majątek (drewniany dom z ogrodem i sadzawką) przekazali kilku kobietom z Koła Gospodyń Wiejskich.

Zebranie w sprawie Kasy Stefczyka
Zebranie strażackie

Ksiądz Hieronim Skrzypiciel i Mariawici (szczegóły w R IV)