Zakamarki historii – pałac w Czarnym Lesie

Pałac w Czarny Lesie

Spodziewam się, że każdy już zauważył rozsiane w okolicy żółte słupki ścieżek rowerowych, a skoro tak, to czas najwyższy udać się tym szlakiem odkrywać piękno przyrody i zakamarki historii. Trasa, którą chcę tu zaproponować posiada wszystkie te walory i wiedzie z Gniazdowa przez wieś Mzyki do lasu Szyszki. Później drogą przez Lasy Gniazdowskie do osady Niegolewka, a stamtąd do pałacu w Czarnym Lesie. Turystów rowerowych zapewniam o wielkiej gościnności pałacu, mimo czterogwiazdkowego ostrzeżenia, że kawa może trochę drożej smakować. Już w środku kiedy nasycimy nieco oczy i podniebienie obudzi się w nas historyczna ciekawość tego miejsca. Ulotka dla gości informuje w pierwszym zdaniu, że pałac pamięta zarówno chwile wielkiej chwały, jak i dramatyczne momenty w naszej historii. Przywołuje Wojciecha Korfantego, który tutaj właśnie podpisał odezwę wzywającą do III Powstania Śląskiego. W innej ulotce czytamy, że dwór z późniejszym pałacem powstał na spornym terenie, ale autor nie rozwija tego wątku. Czas, więc zacząć wszystko od początku.

Współczesny wygląd pałacu

Mały czwarty rozbiorek Polski

O Czarnym Lesie zrobiło się głośno w 1835 roku i nie chodziło tu o wieś, której wtedy jeszcze nie było, ale o las sosnowy z grubym drzewostanem. W tym to roku mieszkańcy Gniazdowa i Mzyk zostali pozbawieni części serwitutów dzierżawnych (pastwisk, łąk i lasów), które używali już od kilku stuleci i traktowali je jak własne. We wsi odczytano to, jako odwet cara Mikołaja (I) za ich udział w Powstaniu Listopadowym. Tu się nie mylili, bo car postanowił ukarać wszystkich Polaków wprowadzając na terenie Królestwa Polskiego prawo zapisane w tzw. Statucie Organicznym. W dokumencie tym zakazano działalności wojsku polskiemu (również pod dowództwem rosyjskim), zniesiono Sejm i Konstytucję, wprowadzono urzędowy język rosyjski i rubla, jako walutę. Zaczął również obowiązywać bardzo surowy kodeks karny. Postanowieniem tego samego cara skazano 250 wybitnych osób na karę śmierci przez powieszenie, a 9 osób przez ścięcie. Później karę tą zamieniono na przymusową emigrację z Polski z konfiskatą majątku. Na czarnej liście zapisano kolejne 2340 osób i nie objęto ich amnestią z powodu ich ucieczki za granicę. Gdyby zechcieli powrócić wyrok śmierci pozostawał w mocy. Mieszkańców dwóch naszych wsi postanowiono ukarać dodatkowo za niepłacenie podatku poddańczego na wojsko, czyli tzw. kontrybucji. Koziegłowskie wsie nie chciały płacić tego podatku i powoływały się na przywileje obowiązujące w Księstwie Siewierskim (1443-1790). Rozrachunki z Gniazdowem i Mzykami władze carskie postanowiły wyrównać przy okazji traktatu granicznego z Prusami. Tak dokonał się Mały Czwarty Rozbiorek Polski w naszych stronach.

Uzasadnienie dla zmiany granic było bardzo krótkie i brzmiało następująco:
My Mikołaj Pierwszy objawiamy niniejszym, że w skutek wzajemnej ugody pomiędzy Nami, a Jego Królewską Mością Królem Pruskim, z obopólni pełnomocnicy nasi zawarli i podpisali w Berlinie 20 lutego (4 marca) roku bieżącego Traktat ostatecznego rozgraniczenia pomiędzy Królestwem Polskim, a posiadłościami Pruskimi, który dosłownie brzmi, jak następuje:

Zanim jednak przejdziemy do dwóch artykułów, które okroiły wielowiekowe tereny Ziemi Koziegłowskiej, poznajmy bliżej dwóch obopólnich pełnomocników odpowiedzialnych za geodezyjne szczegóły. Powód jest taki, że Ich Mość Panowie i ich błyszczące dodatki dobrze pasują do deseru w pałacowej kawiarni.

Nayiaśniejszy Cesarz Wszech Rossyi, Król Polski, (mianuje) Pana Alexandra de Ribeaupierre, Swego Rzeczywistego Taynego Radcę, Rzeczywistego Szambellana, Posła Nadzwyczajnego i Ministra Pełnomocnego przy Nayiaśniejszym Królu Pruskim i przy Jego Królewskiej Mości Wielkim, Xiążęciu Meklembursko-Szweryńskim; Kawalera Wielkiego Krzyża, Orderów: Św. Alexandra Newskiego z brylantami, św. Włodzimierza klassy II- ey, św. Anny klassy I-ey z brylantami, Orderu Cesarsko- Austryackiego Leopolda, Królewsko Neapolitańskiego św. Januaryusza, Królewsko – Hiszpańskiego Karola III, Królewsko – Duńskiego albo Danebrogów i Orderu Królewsko – Greckiego Zbawiciela I-ej klassy;
a Nayiaśniejszy Król Prus (Franciszek I mianuje): Pana Fryderyka Ancillon, Swego Ministra Stanu i Gabinetu, Kawalera Orderów: Orła Czerwonego klassy I-ey i Krzyża Żelaznego klassy II ey Pruskich, świętego Aleksandra Newskiego, św. Anny i św. Stanisława, Wielkiego Krzyża, Rossyiskich, także Wielkiego Krzyża Orderu św. Stefana Węgierskiego, Kommandora Orderu Szwedzkiego, Gwiazdy Północney, Wielkiego Krzyża Orderu Sardyńskiego, świętych Maurycego i Łazarza, Korony Bawarskiego, Zasługi Cywilnej Saskiego, Lwa, Hesko- Elektoralnego; Ludwika, Hesko – Xiążęcego i Orderu Domu Xiążąt Saskich z Linii Ernestyńskiey

Czarnolescy „geodeci” Aleksander Ribeaupierre i Fryderyk Ancillon

Szacowni Panowie wymienili swoje pełnomocnictwa, a następnie wysłuchali raportów swoich komisarzy, jako to ze strony Carstwa: Pana Wincentego Prądzyńskiego, a ze strony Prus; Pana Jana Ferdynanda Neigebauera, Tajnego Radcy Sprawiedliwości.

Traktat ten, jak na dyplomatyczne standardy przystało napisano po francusku.

28 i 31 artykuł traktatu granicznego

Artykuł 28 – tak opisywał nową granicę

Pomiędzy wsiami polskiemi Gniazdowem i Mzyki a Woisznikiem, miastem Szląskiem, granica od punktu w którym się pola Rudnika Małego, Gniazdowa i Woisznika schodzą, otrzyma kierunek w linii przez biegłych oznaczyć się mającey, tak aby dwa tysiące sześćdziesiąt i jeden morgów magdebyrskich na Reńską miarę, ze spornego gruntu między rzeczonymi wsiami polskiemi, a miastem Pruskiem przy Prussach pozostało. Podług tego linia graniczna będzie szła prawie linią posiadłości wsi Rudnik aż do posady Mateia, która przy Polsce zostanie; a stamtąd pójdzie ku przewozowi Kozłowice zwanemu (lit: D). Od tego punktu granica postąpi linia ile możności prostą ku posadzie zwaney Potasznik, która przy Polsce pozostanie; a stamtąd wyciągnięta będzie linia prosta aż do punktu na linii roszczeń polskich oznaczonego Duksztok zwanego; wszystko to jednak pod tym zastrzeżeniem, aby Prussom powyższa liczba morgów dostała się.

Artykuł 29

Od punktu, w którym ta linia, mająca być wypadkiem geometrycznego rozmiaru złączy się przy wsi Mzykach z linią posiadłości z r. 1827, granica pójdzie wzdłuż tey posiadłości między wsiami polskiemi Mzyki i Gniazdowem, a wsią szląską Glasawka, aż do słupów granicznych w r 1808 postawionych na drodze z Woisznika do Gniazdowa.

W ten sposób uzyskano 2061 morgów dla Prus, ale potrzeba było jeszcze 3219, (1348 hektarów), więc dorzucono artykuł 31. Ten drugi prezent nazywany do dziś Polskim Lasem i Polskimi Łąkami powiększył miejskie zasoby Woźnik, a resztę otrzymał Karol Łazarz Henkel von Donnersmarck, dziewiąty wolny pan stanowy Swierklańca i Rept.

Artykuł 31

Między wsią Polską Cynków a miastem szląskiem Woisznik, od dopiero wzmiankowanego punktu poprowadzoną zostanie linia ile możliwości prosta, która stanowić będzie granicę między obu krajami aż do punktu oznaczyć się mającego na krawędzi lasu Bibiella stosownie do następującego artykułu, a przez którą dla Pruss odgranicza się trzy tysiace dwieście morgów Magdeburskich, miary Reńskiej.

Traktat wywołał wielki gniew mieszkańców Gniazdowa, którzy uzbrojoną gromadą zniszczyli nowe punkty graniczne W Czarnym Lesie i po staremu zaczęli władać ziemią. Nie przekonały nikogo pruskie i ruskie roszczenia, bo granica była wyjątkowo precyzyjnie ustalona od stuleci i nie budziła żadnych emocji. Wszyscy znali stary opis tego odcinka granicy, który do dziś jest opisany w traktacie granicznym biskupa Piotra Tylickiego i Jerzego Fryderyka Kochcickiego z 1608 roku. ( Szczegóły w rozdziale: Co nas obchodzi Walenty Roździeński)Tam obie strony oświadczają, że granica między ich majętnościami jest oparta jeszcze na; przywileju niegdy oświeconego Wacława Cieszyńskiego i Siewierskiego z roku 1443, a teraz ich intencją jest tylko: objaśnić i odnowić znaki graniczne przez dawne czasy po wielkie części zestarzałe i zalazłe.

Idąc nad temże Lasem Czarnym obrócić się na ścianę przez tenże las, aż do rzeki Kamienice nad polem, który dukt wjazdami, naciosami i innemi znakami gęstemi, także opisaniem miejsc i wrocisk.

Kluczem do zrozumienia dawnego przebiegu granicy w Czarnym Lesie jest rzeczka Kamienica, która w pałacowym parku bierze swój początek i zasila dwa stawy. Pośrodku tych stawów biegła dawna granica Księstwa Siewierskiego.

Granica z lasem

Tak przedstawiała się wycinek mapy z północno – zachodnią granicą Księstwa Siewierskiego przed odcięciem 5280 mórg magdeburskich. Mapę tę ofiarował królowi Stanisławowi Augustowi w 1792 roku Karol de Perthess. Wiele map, a nawet ta na okładce publikacji pt. Siewierz, Czeladź, Koziegłowy pokazuje błędnie ten fragment granicy północno – zachodniej, bo już po zmianie w 1835 roku, a tym samym nie nawiązują do czasów Księstwa Siewierskiego (1443 – 1790)

Rosjanie będąc pod silną presją pokrzywdzonych i ich narzędzi rolniczych, postanowili skutki tej transakcji nieco złagodzić. Członek Rady Stanu Królestwa Polskiego wysłał, więc do Gniazdowa i Mzyk następujące powiadomienie:

Ukończywszy na zasadzie przepisów Traktatu Demarkacyjnego z dnia 4 marca 1835 roku Dziennikiem Praw ogłoszonym, regulację granicy krajowej pomiędzy Gniazdowem a Woźnikami, gdzie wedle artykułu 28 tegoż Traktatu oddzielone zostało w Czarnym Lesie 2361 mórg magdeburskich miary reńskiej na stronę pruską, uznałem potrzebę zawiadomić szczegółowo włościan wsi Gniazdowa i Mzyk, jako posiadających prawa używalności w miejscu do Prus oddzielonym, że gdy wedle, art. 46 Traktatu, oddzielenie to uważa się tylko za rozgraniczenie pomiędzy obydwoma krajami i nie ma żadnego wpływu na prawa osób prywatnych, którym, owszem, zapewniona została też sama używalność, w jaką posiadaniu dotąd zostawił. Wezwałem, przeto n/w: Komendanta Straży Granicznej Kozaków, Naczelnika Straży Cywilnej, Nadstrażnika Dystryktu V-ego o niezwłoczne wydanie rozkazu do Straży Granicznej pod ich zwierzchnictwem zostającej, ażeby ta, aż do urządzenia stosownych formalności przez właściwe władze, nie tylko, nie przeszkadzała takowemu użytkowaniu przez tutejszych mieszkańców gruntów, łąk, pastwisk, itp., chociaż te poza słupami teraz nowopostawionymi są położone, lecz owszem, udzielona tymże mieszkańcom opieki w przypadku, jakich nadużyć ze strony mieszkańców śląskich, którym władze im przełożone najsurowiej zakazały, przeszkadzania w czymkolwiek używalności tutejszym mieszkańcom służącej. Względem wydania zaś stałych przepustek, ułatwiających mieszkańcom możność użytkowania swych własności, linią graniczną przeciętych, ponowiłem do Komisji Rządowych Spraw Wewnętrznych, tudzież Przychodów i Skarbu – stosowne wnioski.

Przy okazji tych wydarzeń należy dodać, że właśnie w tym samym roku carski generał Nikita Pankratiew (Warszawski Gubernator Wojenny, członek Komisji Przychodów i Skarbu w Radzie Stanu Królestwa Polskiego, otrzymał od cara Mikołaja ogromny majątek (majorat) w Koziegłowach. Był to najbogatszy dwór w dawnym Księstwie Siewierskim.
Innym gestem cara było wyróżnienie pana na pobliskim Koszęcinie – księcia Adolfa zu Hohenlohe – Ingenfilge, który w czasie Powstania Listopadowego powołał własną straż obywatelską dla obrony granicy z Królestwem Polskim. Car Mikołaj I dziękował księciu za to wsparcie dla działań rosyjskich i w dowód wdzięczności nadał mu order św. Anny. List gratulacyjny i akt nadania tego orderu przetrwał w dokumentach książąt koszęcińskich (Archiwum w Katowicach). Możemy śmiało postawić tezę, że za taką i podobną pomoc Rosjanie wręczyli jeszcze coś pod stołem. Może właśnie te morgi magdeburskie, na których rosły sosny.

Przywilej przepustek na zagraniczne łąki dla włościan z Gniazdowa i Mzyk nie załagodził ich gniewu. Został on jeszcze bardziej podsycony, kiedy pojawił się na tym terenie kupiec Joachim Kempner. Spekulant szybko przystąpił do wycinki najstarszego drzewostanu i wywozu drewna. Pieniądze, jakie wydał na kupno tego terenu (126 tys. złotych polskich) miały przynieść szybki zysk. W roku 1838 z Gniazdowa w stronę nowej granicy ruszyły nowe zastępy uzbrojone w widły, kosy, cepy i siekiery. Po pierwszym zwycięstwie nad drwalami Kempnera interweniowała ambasada pruska w Petersburgu. Skarga została przyjęta i do Gniazdowa przybył zbrojny oddział Kozaków z Olkusza. We wsi wprowadzono liczne restrykcje, a uszkodzoną granicę znaczono kopcami.

Oficjalnie przyjazd Kozaków nazwano manewrami

Kozacy po wykonaniu manewrów nahajką wyjechali, a w Czarnym Lesie znów rozgorzały walki. Ponownie ściągnęli Kozacy, a za nimi specjalna komisja wojskowa z Warszawy. Aresztowano 16 mężczyzn i 3 kobiety, a wśród nich Karola Żaka i Rochową Jagodzinę. Kozacy popędzili ich pieszo do Chęcin pod Kielcami. Tam po kilku miesiącach aresztu rozpoczął się ich proces. Sprawa była głośna w całym Królestwie Polskim. Czterej adwokaci z Warszawy zaoferowali pomoc aresztowanym. Wtedy to na użytek tego procesu przetłumaczono z łaciny przywilej Jana Starszego z Koziegłów (1472) i poświadczenia jego ważności przez kolejnych biskupów krakowskich (1519 -1790), a także uznanie jego ważności przez króla Stanisława Augusta w 1791 roku. Po 9 miesiącach oskarżeni mieszkańcy Gniazdowa zostali uwolnieni, ale Czarny Las przemianowany na Schwarzwald, kiedyś z bardzo starym drzewostanem stał się wyrębiskiem.

[R7-9] Mapa księstwa

Bitwa o Czarny Las

Amts Blatt 730/1840 (Gazeta Urzędowa – Królewsko Pruskiej Regencji Opolskiej)
Dzierżawa. Wydzierżawienie polowania w tak zwanym lesie procesowym Kempnera pod Woźnikami, w tym także na polach i łąkach, a także sprzedaż 28 klaftrów (28 x 1,883 = 52, 7 m3) grubego drzewa odbędzie się dnia 28 kwietnia po południu o godzinie 4 w Woźnikach. Zapraszamy kupców i dzierżawców. Lubliniec, dnia 23 marca 1840 Królewski Sąd Miejski (Offentlicher Anzeiger nr 16 s.259)

Wkrótce ponowiono i poszerzono ofertę:

Amts Blatt 2101/1840 Wydzierżawienie. W lesie procesowym pod Woźnikami wydzierżawi się 20 morgów 43 ruty pola wraz z 18 morgami 28 rutami łąki, ponadto wydzierżawi się polowanie oraz sprzeda ponad 20 do 25 klaftrów drzewa. Wydzierżawienie i sprzedaż nastąpi w terminie 29 lipca rankiem o godzinie 11. Zapraszamy kupców i dzierżawców.
Lubliniec, 11 lipca 1840 Królewski Sąd Miejski (Offentlicher Anzeiger nr 29 s.436)

Z tych ogłoszeń można wywnioskować, że Kempner zalegał ze zobowiązaniami wobec Regencji i że w ten sposób próbowano je wyegzekwować. Joachim Kempner w roku 1853 sprzedał wyrębisko z przyległymi gruntami za 9025 talarów. Kupił je Carl Ludwig z Woźnik.

Początki dworu Czarny Las i jego kolejni właściciele

Amts Blatt 405/1861 Właściciel majątku Ludwig we wschodniej części pól Ligoty Woźnickiej, przy granicy kraju z Polską, w powiecie lublinieckim, z wyłączenia z gminy Ligota Woźnicka części zwanej Schwarzwald, utworzył majątek pod nazwą „Helenenthal”.
Opole, dnia 21 czerwca 1861

Drugi właściciel chłopskich serwitutów, Carl Ludwig, musiał być pod urokiem tego miejsca, gdyż nazwał go romantycznie: Dolina Heleny (urzędowo – Helenenthal). Urok tego miejsca udziela się zresztą każdemu, a od paru lat przybiera na sile. Początkowe lata, budowanie dworu i rozwiniecie nowoczesnej hodowli przekonują o wielkim przywiązaniu Ludwiga do tej ziemi. Rozpoczął od zatrudnienia w swoim majątku kilku rodzin z Królestwa Polskiego. Powstały tu dwa budynki mieszkalne i cztery gospodarcze. Wkrótce przystąpiono do budowy pałacu. Powstałą kolonię o nazwie Helenenthal za zgodą Regencji Opolskiej w 1861 r. przydzielono administracyjne do Ligoty Woźnickiej, a niedługo po tym tworzyła z nią już tylko związek komunalny będąc samodzielnym obszarem dworskim. Nie bez znaczenia dla dalszej historii tego miejsca było zatrudnienie we dworze chłopów z Polski. W roku 1865 statystyki Regencji Opolskiej odnotowały, że istnieje majątek Czarny Las wraz z 13 rosyjskimi gospodarzami. Carl Ludwig dał się poznać w tym okresie, jako hodowca owiec. W roku 1863 wystawił na licytację w Toszku 300 owiec, a w roku następnym oferował zatrudnienie dodatkowego owczarza i myśliwego. W tym okresie we dworze było jeszcze 6 koni, 12 wołów i 30 krów. Ludwig musiał być człowiekiem wykształconym, bo Regencja Opolska w roku 1874 powierzyła mu funkcję inspektora szkół katolickich w Woźnikach i Ligocie.
Dwa lata później dwór zmienił swego właściciela. Przez kilka godzin był nim Robert Loebner z Wrocławia, najprawdopodobniej podstawiony kupiec, po czym nabył go August Richter. W jego rękach dwór przetrwał dwa lata i został w roku 1878 sprzedany na pięć lat Abrahamowi Lisferowi z Wrocławia. Nowi właściciele kupując ten majątek mieli najprawdopodobniej inne cele, jakie? – nietrudno odgadnąć. Przeglądając gazety z tamtego okresu widać, że uprawa ziemi i hodowla owiec w Czarnym Lesie to niekoniecznie najlepszy interes. Miejsce to, a szczególnie w okresie, kiedy mieszkańcom Gniazdowa i Mzyk wydano specjalne przepustki do ubogich pastwisk stało się rajem szmuglerzy i miękkim punktem na granicy Królestwa Polskiego. Nowi właściciele najczęściej tu nie mieszkali, a ich majątku doglądał wynajęty zarządca. Dwór szybko zmieniał właścicieli i już w roku 1883 nabył go Josef Uhlas z Wrocławia, a po roku na nieco dłużej Ferdinand Ziegler, też z Wrocławia. W roku 1902 w prasie górnośląskiej pojawiały się ogłoszenia o chęci sprzedania dworu, ale chętnych nabywców nie było. Być może zniechęcały ich liczne donosy prasowe, a to o nadużyciach finansowych nadzorcy (1903), a to o pożarze dwóch stogów zboża i młocarni napędzanej maszyną parową (1903), a to o ciężkim ranieniu przemytnika spirytusu o nazwisku Będkowski i o tym, że straż carska strzelała do niego nielegalnie, bo już na pruskim terenie (1904), a to o wzajemnych porachunkach wśród rosyjskiej straży granicznej, która z przemytnikami była w bliskich związkach i brała po 3 ruble korzyści. Warto w tym miejscu dodać, że granicy bardziej pilnowali Rosjanie, zaś strażnicy Pruscy już z mniejszą gorliwością. Podobno się odwracali żeby nie widzieć. Kupców z Woźnik i głębiej na Śląsku bardzo cieszyła ta sytuacja. Przemytnik był dla nich najlepszym klientem, a i do kasy miejskiej trafiało więcej grosza. Strażnicy zaś rosyjscy złapanemu przemytnikowi sami wymierzali podatek. Oczywiście część towarów przekraczała granicę legalnie przez komorę celną w Gniazdowie. W następnych latach prasa donosiła o złapaniu podpalacza, którym okazał się Franciszek Wostal, a jego plonem było najprawdopodobniej pięć pożarów w okolicy i budynek służby dworskiej w Czarnym Lesie. W tym pożarze zginęła chora kobieta i robotnik z Galicji. Podpalacz wyrokiem Sądu Królewskiego w Opolu został skazany na dwa i pół roku więzienia. Następny pożar stodoły dworskiej miał miejsce w roku 1911. To wydarzenie najprawdopodobniej zadecydowało o ostatecznej sprzedaży majątku przez Ziglerów. Nabył go w roku 1913 Müller z Wrocławia i sprzedał już w następnym roku Kazimierzowi Romanowi Niegolewskiemu.. Ta transakcja otwarła nową kartę w historii Czarnego Lasu i Ziemi Lublinieckiej.

Kazimierz Niegolewki

Kazimierz Niegolewski, nowy nabywca majątku Czarny Las, urodził się w 1870 roku w Niegolewie, wsi wielkopolskiej położonej 5 km na zachód od Buku. Do dziś stoi tam pałac Niegolewskich, którego główna fasada bardzo przypomina pałac w Czarnym Lesie. Już wtedy na tamtych ziemiach był to znany ród, którego początki sięgają 1388 roku (Lancomir de Negolevo) Pradziadek, Felicjan Niegolewski, szczycił się tytułem podkomorzego na dworze królewskim. Dziadek, Andrzej, Marcin Niegolewski był bohaterem wielu historycznych wydarzeń, a jedno z nich obrosło szczególną legendą. To on dowodził 10 minutową, zwycięską szarżą szwoleżerów pod Somosierrą (1808) za co otrzymał od Napoleona order Legii Honorowej i usłyszał: najdzielniejszy z dzielnych. Po zdobyciu Madrytu walczył jeszcze przy boku Napoleona w kampanii austriackiej (1809), ponownie hiszpańskiej (1810), w kampanii rosyjskiej w stopniu kapitana (1812), a później w Powstaniu Listopadowym, gdzie dowodził pułkiem jazdy sandomierskiej (03-06 1831). Po upadku powstania trafił na 5 miesięcy do więzienia i zapłacił konfiskatą majątku. W latach następnych dał się poznać, jako szanowany działacz społeczny i gospodarczy Ziemi Wielkopolskiej.

W roku 2008 w rekonstrukcji zdobywania Sommosiery wzięło udział ponad stu Polaków. Hiszpanie nagrodzili swoich wrogów gromkimi oklaskami. Całości doglądali: Pan Felicjan Niegolewski ze Szczecina i nasz fotoreporter Krzysztof Jagusiak z Gniazdowa.

Ojcem Kazimierza Niegolewskiego był Zygmunt Niegolewski, a matką Emilia hrabina Skórzewska, herbu Ogończyk. Brat jego dr Felicjan Niegolewski był posłem Koła Polskiego w parlamencie niemieckim. Patriotyczne tradycje rodziny nie mogły pozostać bez wpływu na życie i charakter Kazimierza Niegolewskiego. W młodości jak przystało na bogatego ziemianina podjął studia rolnicze w Berlinie i Monachium. Po powrocie do mocno już ograniczonej autonomii Wielkiego Księstwa Poznańskiego (Prowincji Poznańskiej) był członkiem zarządu Poznańskiej Izby Rolnej (Posener Landschaft). Z takim wykształceniem, doświadczeniem i pewnie sporym kapitałem przybył kupić majątek Czarny Las. Wkrótce na dawnych Gniazdowskich serwitutach pojawiły się pierwsze zabudowania osady Niegolewka. Cały jego majątek w 1913 roku liczył 558 hektarów w którym zatrudniał ok. 70 osób.

Wojna

Pierwsze lata gospodarowania na tej ziemi Kazimierza Niegolewskiego zakłócił wybuch I wojny europejskiej (1914-1918). Władze pruskie szybko zdefiniowały nowego osadnika, jako wroga i poddały szczególnej obserwacji. Dodatkowym zagrożeniem dla Niegolewskiego była przebiegająca tuż za dworskim płotem granica (teraz nieprzyjaciół): Rosji i Państwa Pruskiego. Młodych mężczyzn z tej okolicy licznie powoływano do wojska, a oni podobnie jak wojak Szwejk nie przykładali się zbytnio do cudzego zwycięstwa. Chłopom konfiskowano konie, osłabiając jeszcze bardziej nędzne gospodarstwa. Przybywało głodu, chorób i łez po każdej ze stron. Jak zwykle w takim czasie pojawiało się sporo rabusiów grasujących z bronią. W Kurierze Śląskim można było przeczytać takie wiadomości:

Nr 194/1914. Jarmarki na konie na pograniczu w Polsce odbywać się mają przez kilka następnych czwartków, a mianowicie w Gniazdowie opodal Woźnik i w Herbach na stronie polskiej. Dostęp na jarmarki te mają tylko ci posiedziciele, którzy mają od landrata (starosty) lub nadburmistrza poświadczenie, że konie swoje oddać musieli wojsku. Wolno im zaś nakupić tyle koni ile własnych koni wojsku sprzedali. Handlarze, jako kupcy są wykluczeni z tych jarmarków. Przewóz tych koni przez granicę jest obecnie bez cła. Ceny koni zaś nie są wygórowane, gdy konie same są często nader dobre.

Nr 246/1915 Opole. (Przemycanie koni) Przed sądem wojennym odpowiadali gospodarze Kasperczyk i Wostal z Lubszy. Kasperczyk sprowadził z Królestwa konia, którego przyłączył do swego własnego i pojechał tą parą do Bytomia. W Bytomiu sprzedał przemyconego konia za 700 marek. Wostal miał mu pomagać w tym handlu. Sąd przesłuchał wiele świadków. Wostal został uwolniony, natomiast Kasperczyka skazano na 14 dni więzienia i 800 marek grzywny.

Nr 66/ 1916 Dyrdy w pow. lublinieckim. (Przemytnik). Sąd wojenny w Opolu skazał tutejszego gospodarza Hetmańczyka za przemycenie konia z Królestwa Polskiego na 14 dni więzienia i zabranie konia, lub 1100 marek. wynagrodzenia, ponieważ na taką sumę oszacowano wartość konia.

Nr 74/1916 (Przemytnicy) Sąd wojenny w Opolu rozpatrywał sprawę o przemycanie koni przeciwko 18 letniemu synowi gospodarza Basanowi w Pakułach. Pakuły leżą tuż nad granicą Królestwa Polskiego, wszystkie chaty, których jest niewiele, oddalone są od granicy o paręset metrów. Gospodarstwo Basana jest tak położone, że można obserwować całą granicę i znaczną przestrzeń w Królestwie. W okolicy tej kwitł handel koni, a jeszcze więcej przemycanie koni przez granicę, na co wskazywały ślady stóp ludzkich i końskich. Posterunek graniczny zauważył w nocy gdy od strony Królestwa prowadzono konia w kierunku chaty Basana, w którego domu nagle powstało światło, a niedługo potem odjechał od Basana wóz i światło w domu zgasło. Nazajutrz odnaleziono nowe ślady prowadzonego konia na granicy i w około gospodarstwa Basana. Komendant okolicznego oddziału wojska, który prywatnie jest profesorem geografii i na południu badał ślady ludzi i zwierząt, śledził Pakuły, a nawet wszystkim mieszkańcom pomierzył nogi i pomiary porównał z śladami, jakie znalazł na granicy, a z których porobił odlewy gipsowe. Okazało się, że odlewy zgadzały się z pomiarami nóg Basana. Sąd skazał go za przemycanie koni na pięć miesięcy więzienia.

Nr 127/1917 Woźniki. Opolski sąd wojenny przyjechał do Woźnik dla odbycia lokalnego terminu w procesie Skopów o przemycanie koni. O przemycenie 3 koni przez granicę oskarżeni byli gospodarz Skop i jego syn 19-letni, Wilhelm z Ligotki pod Woźnikami, oraz inwalida Gajda z Radzionkowa. Gospodarza Skopa i Gajdę skazał sąd każdego na 300 marek grzywny, a Wilhelma Skopa na 20 mk, oraz obu Skopów na odszkodowanie w wysokości 1050 marek.

Przemytnik złapany na przemycie i Moskal z wintowką

Przygranicznych targi były dla sanitariusza konnego, Wawrzyńca Jagody z Gniazdowa czasem wielkiej prosperity. Chętnie każdemu doradził, koniowi zajrzał w zęby, zad poklepał i przemierzył w kłębie. Po każdej transakcji wziął faktorne i musowo wypił litkup. Wieczorem zaś z fantazją opowiadał o koniach gniadych, karych, kasztanach i szpakowatych, a nawet o koniach maści izabelowatej. Mało, kto dziś wie, że koń biały nigdy się nie źrebi biały i jest najpierw szpakowaty. Tamte opowiadania bardzo przypominają nasze rozmowy o samochodach. Mówimy teraz o koniach pod maską i kopycie przy starcie. Dziś znany jest zabieg podkręcania licznika, a wtedy podrabiano koniowi zęby. Tylko znawcy wiedzieli, że koń po trzech latach traci na krótko dwa zęby, a po czterech latach cztery zęby. Po pięciu latach ma znów komplet i posiada w nich wgłębienia zwane rejestrami. Po dziesięciu latach zęby stają się gładkie lub wypukłe i aby oszukać naiwnego kupca nawiercano im wgłębienia.

Niepodległość tu podniosła swą cenę.

W roku 1918 Europa podzieliła się na zwycięzców (Francja, Anglia, Belgia, Serbia, Czarnogóra, Włochy, Stany Zjednoczone) i zwyciężonych (Niemcy, Austro – Węgry i Turcja). W rosyjskim dotąd Gniazdowie medytowano, czy przegrana Rosji z Austrią to zwycięstwo nad Prusami?, a w pruskich dotąd Wożnikach radzono, czy wzorem rewolucji w całej II Rzeszy nie proklamować jakiejś własnej republiki. Nikt nic nie wiedział, a jeszcze mniej rozumiał. Na szczęście był tutaj Kazimierz Niegolewski, człowiek we właściwym miejscu i właściwym czasie, który to wszystko rozumiał i działał. Już w tydzień po ostatecznej kapitulacji Niemiec, Dziennik Śląski donosił:

W niedzielę, dnia 17 listopada 1918. odbył się w Woźnikach na sali p. Sitka wiec, który zagaił i prowadził p. Kazimierz Niegolewski z Czarnegolasu. Zebrało się gospodarzy i robotników kilkuset, panowała powaga i skupienie, a spokoju nawet okrzykiem nieoględnym nie naruszono. Zastępcy miejscowej rady żołnierzy przed rozpoczęciem zebrania wyrazili nadzieję, że tak jak w innych miejscowościach mówcy do utrzymania porządku i zachowania spokoju mianowicie zachęcać będą. Pan adwokat Czapla z Bytomia wygłosił następnie obszerne sprawozdanie o zadaniach obecnej chwili, o prawno – państwowych i politycznych stosunkach dawniej, dziś i w przyszłości, przedstawił obecny stan władzy głównej w Berlinie, mówił o dążeniach kierujących się nowym duchem i zastosował wszystko do żądań i potrzeb ludności polskiej na Górnym Śląsku. Przemowę swoją, którzy zebrani z wielkiem zadowoleniem przyjęli, zakończył okrzykiem: „Niech żyje wolny, polski Górny Śląsk!” Następnie przystąpiono do wyboru rad ludowych, których po przeprowadzeniu dyskusji, uwzględniając potrzeby miejscowe, dwie utworzono.
Rada ludowa na Ligotę Woźnicką, Gorole, Pakuły, Skrzyszówkę i Czarnylas składa się jak następuje: P. Kaźmierz Niegolewski, właściciel majątku Czarnylas oraz gospodarze: Kasper Kulisz, Józef Ślimok i Karol Heryk z Ligoty, Antoni Skop z Gorolów i Stefan Łapok z Skrzyszówki.
Rada ludowa na miasto Woźniki i wieś Łonę (Łany) składa się z następujących: Obywatel Stefan Adamiec, gospodarze Józef Czapla, Jan Flakus i Jan Janus oraz robotnik Franciszek Kowolik z Woźnik, a
gospodarz Józef Nokielski i Robert Długosz z Łony.
Obie rady ludowe odbyły pod kierownictwem p. radcy Czapli natychmiast pierwsze posiedzenie, na którym między innemi postanowiono:

  1. Rada ludowa chce i ze swej strony dbać o odstawianie środków żywnościowych, ale żąda, ażeby podział ich odbywał się sprawiedliwie wedle jej uznania.
  2. Rada ludowa uważa, że postępowanie tutejszych żandarmów już od dłuższego czasu daje powód do rozgoryczenia ludności ze względu na brutalne występowanie ich i nierówne obchodzenie się z gospodarzami. Żąda usunięcia ich, albo zastąpienia innymi, albo przelania ich czynności na straże bezpieczeństwa, których wyboru sama dopełni.
  3. Rada ludowa żąda wyjaśnienia, czemu gospodarzy tutejszych zmuszono do odstawienia ćwikły pastewnej, zaś tysiące cetnarów pozawożono do lasów ks. Donnersmarcka dla paszenia zwierzyny, a na odnośne zapytywanie odpowiedzi z landratury nie dano.

Powyższe uchwały Rady ludowe niezwłocznie przedłożyły landratowi, dalszą swą czynność zastosują do potrzeb miejscowych, a kierować się będą zasadami, uznanymi przez główne wydziały społeczeństwa polskiego.

Pismo adwokata Czapli do pruskiego patrioty proboszcza Ficke

Do
Proboszcza Feicke w Lubszy

Szanowny księże proboszczu! Dnia 25 lipca skierował ksiądz pismo do proboszcza Rogowskiego w Jęndrysku, w którym to piśmie wyraził ksiądz stanowczo negatywną opinię o właścicielu majątku Panu Kazimierzu von Niegolewskim z Helenenthal (z Czarnego Lasu). Pan von Niegolewski wszedł w posiadanie tego pisma i przekazał mi je po moim powrocie z urlopu z prośbą, abym podjął stosowne kroki. Już dzisiaj dowie się ksiądz o konsekwencjach tego kroku. Obelgi, jakie ksiądz rzucał uważam za niespotykanie ciężkie. Jako przedstawiciel zaprzyjaźnionego ze mną Pana von Nigolewskiego będę domagał się sprostowania wychodzącego daleko poza sferę prywatną. Mimo to uważam za stosowne zaproponowanie księdzu co następuje: Jeśli zależy księdzu na uniknięciu rozgłosu proszę o informację, abym mógł przedstawić moje warunki. Już teraz zauważam, że muszą one wyjść poza zwykłe środki i jestem zmuszony tak je określić, aby również w przyszłości zabezpieczyć się przed podobnymi oszczerstwami. Z poważaniem i szacunkiem – Radca prawny

Polak nr 52/1919
Czarnylas w Lublinieckiem. (Rewizye) We czwartek, dnia 24-go (kwiecień 1919) zjawiło się w Czarnymlesie (pow. lubliniecki) czterdziestu bohaterów z „grenzschutzu” w pełnym rynsztunku pod dowództwem porucznika Günzla, p. sędziego Gielnika i z dwoma żandarmami, aby odbyć poszukiwanie we dworze p. Niegolewskiego. Dzięki wielkiej przezorności władz kierujących otoczono dwór łańcuchem posterunków, a przed domem ustawiono groźnie kulomiot. Poczem waleczny oddział wkroczył do wielkopolskiej jaskini lwów, w której znajdowały się całe cztery osoby. Należy podkreślić sumienność badań, przedsięwziętych w pokojach, mianowicie zaś w piwnicy i na poddaszu. Szukano broni i polskich oficerów(!) Niestety jednak wyniki tego bohaterskiego przedsięwzięcia były bardzo nikłe. Zabrano we dworze kilka fuzyi myśliwskich, na które właściciel miał pozwolenie; udało się także zdobyć garść obojętnych listów prywatnych, które zyskują ogromnie na wartości przez to, że pochodzą z przed 10 laty!! Ale niebiosa wiedzą, na co się to wszystko może przydać naszym „władzom”, którym ciągle jeszcze się zdaje, że politykę wszechświatową robi się na Górnym Śląsku, nie zaś w Paryżu. – Po trzechgodzinnej bytności „grenzschutz” wyniósł się, żegnany pobożnymi życzeniami szczęśliwej drogi. Wobec tego, że czasy jego chwały i wielkości z każdą chwilą bledną i nikną, nie należy mu bronić tej przyjemności, jaką muszą być dla niego ostatnie rewizye.

Katolik nr 149 /1920 Ligota Woźnicka. Usunięcie niemieckich nauczycieli!

W dniu 11 stycznia br. wprowadziła rada gminna w naszej Ligocie pierwszego nauczyciela Polaka do szkoły. Miesiące upływały od czasu, jak na ręce p. kontrolera angielskiego Bonda złożyliśmy kilka energicznych podań z żądaniem nauczyciela Polaka dla naszej polskiej dziatwy. P. Kontroler wogóle nie odpowiadał na nasze słuszne żądania, albo zbywał obiecankami, a Niemcy śmiali się po cichu, że oni są jednak „die Herren im Lande”(panami tego kraju) – Komisyia Aliancka i jej rozporządzenia o językowem równouprawnieniu, to tylko kpiny. Na 170 dzieci polskich i troje niemieckich, siedziało u nas trzech nauczycieli Niemców, z których ledwo jeden mówił trochę po polsku. Główny zaś rektór Bahr, rodem z Wrocławia był szpiegiem donosicielem – agentem Heimattreuerów, tak tośmy się dowiedzieli z pochwyconych jego listów.
Ale przebrała się nasza miarka cierpliwości. Za zgodą 90% mieszkańców gminy wyrzuciliśmy Niemców. Za dobre i wygodne życie między nami odpłacali oni tylko jadem nienawiści i kijem na dzieci nasze. Wyszukaliśmy, więc sobie młodego energicznego nauczyciela Polaka, który napewno z nami w zgodzie żyć będzie i dzieci nasze po Bożemu chować i uczyć będzie. Wszelkie zakusy na osobę jego i stanowisko potrafimy chociażby siłą odeprzeć, cośmy już w urzędach lublinieckich zaznaczyli.
Nauczyciel Wicher, trochę kaleczący po polsku, pozostał na razie, jako drugi z ramienia rządu niemieckiego, o ile nam nie będzie robił trudności z nauczycielami Polakami. Stary zarząd szkoły „Schulvorstand” składający się z Niemca Weinstocka, Górnoślązaka zaprzańca Józefa Potempy i sołtysa usunęliśmy, ponieważ wobec władz zawsze nas zaprzedawali i wybraliśmy sobie nowy zarząd po naszej myśli. Musimy zaznaczyć, że na naukę religii w języku niemieckim zapisali następni „urdeustrche Eltern” (rodzice) swoje dzieci: Osadnik 3 dzieci, zatem Paliga Mikołaj, Michalski Ludwik, Nokielski Franciszek i Rzeźniczek Anna. Z dworu zaś w Ligocie: Parys 2 dzieci, Nowak Szczepan i Gorzelak Władysław po jednym. Gorzelak dopiero w 1914 przywędrował z Polski na Śląsk, a teraz zmienił swe polskie serce i brzydzi się o tem wspominać. Takie energiczne zachowanie się dzielnych obywateli Ligockich niech służy przykładem dla wszystkich tych polskich gmin, gdzie jeszcze dzieci nasze jęczą pod uciskiem pruskiego nauczyciela. Zatruwają tacy nauczyciele dusze naszych młodych pokoleń, a wszak najświętszym obowiązkiem rodziców jest wychować swe dzieci na dobrych i pożytecznych obywateli swego polskiego kraju. Tylko energiczna postawa i działalność ludności może nam dać tak upragnione polskie szkoły „W walce zdobędziesz ty swoje prawo”.
Jastrzębiec

Józef Lompa

W tym miejscu wypada wspomnieć o wielkim nauczycielu z pobliskiej Lubszy, którym był Józef Lompa. Zmarł on wprawdzie w roku 1863, ale jak widać pozostawił na całym Śląsku ogromne patriotyczne dziedzictwo. Tak pisał we wstępie do swojej książki: Przysłowia i mowy potoczne ludu polskiego na Szlązku

Józef Lompa

… Jako bowiem w Prusach zachodnich, tak też i w naszym Szlązku, żywioł niemiecki wywiera coraz silniej swój wpływ na wytępienie pieśni gminnych i przysłowiów ludu polskiego. Chcąc, więc przysłowia nasze, jako zabytki zdań upowszechnionych, czyli prawd porównanych, doświadczeniem zatwierdzonych i za stale prawidła przyjętych, te to kwiaty, czyli perły macierzystego języka, niby w jednej skarbniczce, potomności i literaturze polskiej zachować, jąłem się tej mozolnej pracy…

Jedno z takich przysłowiów: Nie to piękne, co piękne, ale co się komu podoba.

Sześćdziesiąt lat później patriotyczna dzieło Lompy kontynuował w Woźnikach, Kazimierz Niegolewski.

Kazimierz Niegolewski
Pismo Niegolewskiego do nadgorliwego w germanizacji proboszcza

17.06.1919 do proboszcza Ficke w Lubszy

Listy proboszcza Wiegela z Hedersleben przysłane przez Pana do Czarnego Lasu odsyłam. Donieść proszę panu Wiegelowi, że już raz listy jego pod dodanymi adresami powysyłałem. Dalszych grzeczności panu Wiegelowi czynić nie myślę, bo jak widzę w przekręcaniu polskich nazwisk równym duchem germanizatorskim jest przepełniony, jak większa część jego confratrów na Górnym Śląsku. Żąda bowiem metryki dla Pauline Posnanski, kiedy w polskim języku uczym się, Paulina Poznańska. Pan również adresując do mojej żony pisze na kopercie, Frau von Niegolewski, a jako przełożony czysto polskiej parafii musi Pan wiedzieć, że jest to obrazą dla Każdego Polaka i Polki – jeżeli ktoś z pełną świadomością stare jego nazwisko przekręca.
W końcu donoszę, że wszelką korespondencję od Pana urzędową przyjmować będę li tyko w polskim języku. Po niemiecku przez Pana do mnie listy pisane albo się wrócą – albo nieczytane powędrują do pieca. K. Niegolewski.

Entuzjazm do ustanawiania własnych granic i porządków przez spontaniczne Rady Ludowe jak te w Woźnikach ostudzili możni ówczesnego świata zapisami Traktatu Wersalskiego, który dla Górnego Śląska przewidywał tak:

Traktat pokoju pomiędzy mocarstwami sprzymierzonemi i stowarzyszonemi a Niemcami podpisany w Wersalu w dniu 29 czerwca 1919 r. oparty na uświęconej zasadzie samostanowienia narodów postanowił w 88 artykule odwołanie się do ludności Górnego Śląska celem stwierdzenia jej woli, co do przynależności państwowej na podstawie plebiscytu.

Ponieważ inne zapisy Traktatu Wersalskiego mówiły o wypłacie odszkodowań wojennych przez Niemcy, zastanawiano się w stolicach europejskich, czy oddanie Polsce uprzemysłowionego Śląska nie odbije się na ich kieszeni. Niemcy z góry oświadczyły, że bez górnośląskich kopalń i hut nie będą w stanie wywiązać się z nałożonych reparacji. Polityka Wielkiej Brytanii w swej dalekosiężnej perspektywie wolała widzieć w Niemcach silnego przeciwnika dla Francji, a Stany Zjednoczone ustami prezydenta Wilsona mówiły mało precyzyjnie o Państwie Polskim z dostępem do morza na terenach bezsprzecznie polskich. Wilson wolał, aby Polska ciążyła bardziej na wschód i odgradzała Europę od bolszewickiej już wtedy Rosji. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że polskich granic nie da się ustalić pokojowo. Na Śląsk przysłano, więc 13 000 żołnierzy Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej. Ciągle jednak nie opuścili terenów Górnego Śląska urzędnicy niemieccy, księża, właściciele fabryk, nauczyciele, a szczególnie niemiecka policja bezpieczeństwa Sicherheitspolizei (sipo) zwana zycherką (agrafką). Niemcy zaczęli dodatkowo tworzyć oddziały samoobrony (Selbstschutz) i inne organizacje o charakterze antypolskim. Polska po ledwo, co uzyskanej niepodległości prowadziła w tym czasie wojnę z Rosją Radziecką, co dobrze służyło antypolskiej propagandzie. Polska z nakazem neutralności w sprawie Górnego Śląska podjęła w Sejmie ustawę o autonomii dla Śląska i wspierała skrycie działania plebiscytowe, jednak w dużo mniejszym zakresie niż robili to Niemcy.
Cała sytuacja wokół plebiscytu nie wróżyła dobrze polskojęzycznym obywatelom Górnego Śląska. Rozpoczęła się intensywna kampania dwóch wrogich komitetów plebiscytowych. W lutym 1920 roku na czele Polskiego Komitetu Plebiscytowego stanął Wojciech Korfanty, a w jego najbliższym otoczeniu znalazł się Kazimierz Niegolewski z Czarnego Lasu. W komitecie objął wydział rolnictwa. Miał stworzyć model funkcjonowania rolnictwa na Górnym Śląsku i objaśniać jego zasady chłopom. Miał też inwentaryzować ziemię i mienie przynależne do skarbu państwa i chronić je przed grabieżą. Niegolewski już po pierwszym powstaniu był dla Niemców śmiertelnym wrogiem. Stale zagrożony, opuszczał dwór i ukrywał się w sąsiedztwie. Stamtąd poprzez zaufanych kurierów kierował ruchem społecznym i swoim gospodarstwem.

Papierowa propaganda

Rozgrzana plebiscytowa propaganda po obu stronach wspomagana była akcjami polegającymi na fałszowaniu list meldunkowych, zwożeniu ludzi z innych terenów, strachu, terrorze i szantażu. Przy bezradności sił rozjemczych po obu stronach ginęli ludzie. Jedni drugim wystawiali rachunki krzywd. Wreszcie 20 marca 1920 r. odbyło się głosowanie. Jego wynik nie był korzystny dla Polski. Za Niemcami opowiedziało się 845 gmin (54, 9%), a za Polską 693 gminy (45,1%). O podziale terytorium Górnego Śląska miała ostatecznie zadecydować Rada Ambasadorów. W jej łonie ścierały się różne koncepcje. Żadna z nich nie odpowiadała ambicjom ludności polskiej na Górnym Śląsku. Postanowiono, więc dochodzić sprawiedliwości czynem zbrojnym. Proklamację o wybuchu III Powstania Śląskiego podpisał Wojciech Korfanty tu we dworze Kazimierza Niegolewskiego. Dlaczego tutaj? Najprawdopodobniej chodziło o to, że Niegolewski miał w Woźnikach swój telefon (Fernsprecher Woischnik Nr 10) i Wojciech Korfanty miał tu możliwość kontaktu z Danielem Kęszyckim, polskim konsulem przy Międzysojuszniczej Komisji Plebiscytowej i Rządzącej z siedzibą w Opolu. Kiedy Kęszycki zadzwonił i poinformował na gorąco o niekorzystnych ustaleniach w sprawie Polski, Korfanty podjął tu natychmiast decyzję o mianowanie ppłk. Macieja Mielżyńskiego dowódcą III Powstania i niezwłocznym podjęciu akcji zbrojnej.

As wywiadu Daniel Kęszycki

Stąd w nocy z 2 na 3 maja 1921r. wymaszerowali pierwsi powstańcy. Mieli się stawić na punkcie zbornym w Koszęcinie. Kompanię z Woźnik poprowadził Wilhelm Maksyś, kompanię z Psar i Lubszy, Wiktor Opiełka, a z Kuczowa – Józef Kłosek. W wszystkich oddziałach walczyło później około 60 000 młodych ludzi, a wśród nich wielu ochotników z całej Polski. Wynik plebiscytu w tej okolicy (ponad 70% za Polską i udział w powstaniach jej mieszkańców, zapisuje Woźniki w najpiękniejszej karcie dziejów narodu polskiego. (Tak, tak – ustalone, zbadane i potwierdzone faktami). Majątek Niegolewskich w Czarnym Lesie stał się ogniwem sanitarnym i aprowizacyjnym wszystkich powstań. Z tego gospodarstwa wyszli powstańcy z Janem Marchewką zarządcą majątku na czele. To tu do legendy Niegolewskich garnęli się również młodzi ludzie spoza Śląska, gotowi na poświęcenie we wspólnej walce.

Zryw III Powstania przyniósł pozytywne efekty. Rada Ambasadorów skorygowała swoje wcześniejsze propozycje w rezultacie, których Polsce przyznano tylko 29% obszaru plebiscytowego, ale był to bogatszy teren Śląska z dobrze rozwiniętym przemysłem, na którym mieszkało ok. 996 000 osób. Na terenach pozostałych zamieszkiwało nadal 500 000 Polaków.

Powitanie polskiego wojska w Herbach

Kiedy Ziemia Lubliniecka wróciła do Polski, Kazimierz Niegolewski został jej pierwszym starostą. To tu Polska Piłsudskiego stała się tłuściejsza o Polskę Korfantego. Symboliczne przyłączenie Ziemi Lublinieckiej miało miejsce w Herbach Śląskich. 22 czerwca 1922 r. kiedy do wsi wkroczyło wojsko 74 pułku piechoty. W punkcie dawnego przejścia granicznego pomiędzy Rosją (Królestwem Polskim), a Niemcami (Królestwem Pruskim) czekał z kwiatami na żołnierzy Kazimierz Niegolewski. Na czele wojska, które tu dotarło koleją z Biedruska k. Poznania podążał na koniu dowódca Grupy Wojsk Północnych W.P. pułkownik Bokszczanin.
Wieniec upleciony z liści dębowych symbolizował dawną granicę, którą tu w Herbach przecięła szabla pułkownika. Tak wyglądało symboliczne zerwanie kajdan i powrót Śląska do Macierzy. Po takim przywitaniu przez Niegolewskiego i strojne panny – wojsko uformowało szyk ze sztandarem, orkiestrą i pomaszerowało przez Lisów, Kochanowice, Jawornicę do Lublińca. Pułk przyjął wkrótce nazwę: Górnośląski 74 Pułk Piechoty. (o dalszych losach pułku czytaj w rozdziale: Gorycz Wrześniowa

Uroczyste powitanie Polski w Lublińcu

Wraz z wojskiem wkroczyła do Lublińca polska władza w osobie starosty Kazimierza Niegolewskiego. Niedługo po tym, w 19 miesięcy po objęciu stanowiska starosty w dniu 1 stycznia 1924 w wieku 54 lat, Kazimierz Niegolewski zmarł.

Dwa pogrzeby bohatera

Katolik nr 2 i 8/1924
Lubliniec. (Pogrzeb śp. Niegolewskiego) Dnia 4 stycznia 1924 r. przed południem o godz. 10 odbył się pogrzeb śp. starosty Niegolewskiego. Trumnę Zmarłego niosła policya. Gdy trumnę wyniesiono z domu, wygłosił krótką mowę wojewoda dr. Koncki, podkreślając, że p. starosta był jednym z najlepszych synów Ojczyzny. Potem ruszono do kościoła. Po mszy św. wygłosił kazanie ks. proboszcz Kuczka z Łysek (w Rybnickiem), który, gdy musiał bawić podczas powstania w Kongresówce, mieszkał wraz z śp. Niegolewskim. Ks Kuczka wyliczył zasługi Zmarłego, potem udano się na cmentarz. Gdy trumna stanęła przed cmentarzem, zanieśli ją do grobu krewni starosty. Gdy trumnę spuszczano w grób, dało wojsko trzy salwy. Po pogrzebie przemówił jeszcze burmistrz lubliniecki p. Orlicki. W pogrzebie brali udział przedstawiciele władz wojewódzkich, marszałek sejmu śląskiego Wolny, starostowie Minder, dr. Potyka i Olejarczyk i inni.

Po śmierci pierwszej żony, Konstancji z Żabińskich, Kazimierz ożenił się z jej siostrą Wiktorią. Kiedy zmarł, Wiktoria przejęła po nim wiele patriotycznych obowiązków. Jednak i ona wkrótce zmarła, bo w październiku 1927 roku. Miała zaledwie 47 lat. Pogrzeb Wiktorii połączono z przeniesieniem prochów Kazimierza do nowego wspólnego grobowca. 27 października 1927 przybyło pożegnać Niegolewskich ok. 10 000 osób. Tak wspomina ten dzień na łamach Polski Zachodniej (nr 256) powstaniec i ich przyjaciel, Jan Przybyła

Pogrzeb śp. Kazimierza i Wiktorii Niegolewskich – Potężna manifestacja narodowa

Wspomnienie.
… Lecą liście z drzewa… piękna polska jesień… nastrój rzewny, żal serce przejmuje za czemś kochanem i pięknem, co było a już nie wróci…
Budzą się drogie wspomnienia … Byli Państwo Niegolewscy a już ich niema i nie wrócą… Odeszli „w cień z duchami”…
Przypomina się dwór w Czarnym Lesie; ot tam, na prawo od głównej drogi leży przy samej dawniejszej granicy polsko-niemieckiej. Czasy plebiscytu … Z nieboszczykiem prof. dr. Tycem, drogim towarzyszem pracy publicystycznej plebiscytowej pojechaliśmy tam razem w zimowy czas r. 1920’21. Zabrał nas z Bytomia z sobą śp. Kazimierz Niegolewski, ówczesny szef Wydziału rolniczego. U progu powitała nas zacna i dzielna pani domu, pani Niegolewska: uczuliśmy zaraz, że przybyliśmy do tradycyjnego domu polskiego, gdzie gościa wita się szczerem sercem, gdzie jest miłe polsk
ie ciepło, atmosfera podnosząca na duchu… Przeżyliśmy tam wtedy z śp. Tycem 1-ną niedzielę, której nigdy nie zapomnę… Odpoczęliśmy po gorączce bytomskiej, nabraliśmy dużo nowych sił do dalszej pracy w tym cichym polskim dworze tam wśród pól szerokich i lasów rozległych. Czuliśmy się dumni, że jesteśmy w gościnie u potomka wielkiego bohatera Andrzeja Niegolewskiego z pod Somosierry i potomka Władysława Niegolewskicgo, wodza powstańca wielkopolskiego z r. 1846. Piękne to były chwile, przeżyte na ziemi poetów naszych Lompy, Damrota, Jaronia — i dlatego tak serdecznie się je wspomina…
A potem byłem świadkiem wkraczania wojska polskiego do Lublińca w r. 1922 — jak je witali oboje państwo Niegolewscy. Jakiż to był dzień dla nich drogi! Czuli się nad wyraz szczęśliwi, po prostu płakali z radości, bo nie można było wtedy nie płakać z tego szczęścia,..
A w rok później w r. 1923 przyjazd Prezydenta Rzeczypospolitej (Stanisław Wojciechowski) na Górny Śląsk na uroczystości I rocznicy połączenia G. Śląska z Polską. Objazd Śląska skończył się na Lublińcu: śp. starostostwo Niegolewscy mieli zaszczyt gościć w swym domu Głowę Państwa i innych wysokich dygnitarzy. Wielki to był dla Nich dzień; dumni byli z tego zaszczytu, a my wszyscy, którzy ich dobrze znaliśmy z pracy narodowej, serdecznie im tego zaszczytu gratulowaliśmy.
Potem w Nowy Rok 1924 nagła wieść: „starosta Niegolewski nie żyje”, która zasmuciła cały Śląsk, a najrzewniej płakał powiat lubliniecki. Z powodu choroby nie mogłem być na Jego pogrzebie, ale od innych słyszałem, jaki to był wtedy wspaniały pogrzeb!
Została pani Niegolewska i ona kontynuowała pracę narodową Męża w powiecie. Miałem zaszczyt jak wielu z nas pracować z Nią razem w Zw. Powstańców Śląskich. Znałem więc Jej pracę bliżej, znałem też Jej zamiary społeczne i artystyczne. Chciała, aby pamiątki powstańcze były nie tylko serdeczne, ale i piękne artystycznie. Stąd wspaniały pomnik powstańczy na Cmentarzu Powstańczym w Lublińcu według modelu mistrza Szymanowskiego. I cisną się wspomnienia tych miłych chwil spędzonych w lecie 1925 r. u Niej w Lublińcu i w Czarnym Lesie, gdzie nam kilku członkom z Zarządu Zw. Powst. Śl. pokazywała ziemię, którą ofiarowała na sanatorium dla powstańców – inwalidów. Bywałem u Niej w Lublińcu i w mieszkaniu Jej w Katowicach, konferowałem z Nią wiele; wiem przeto, iż nieoceniona i niestrudzona to była kobieta patrjotka i społecznica. Mało takich jest. Dziś Jej już niema, niema ich już Obojga. Pięknie żyli i pracowali dla Ojczyzny — piękny, patriotyczny mieli pogrzeb. Razem obok siebie, w jednym grobowcu spoczęli na wieki. Żegnał ich manifestacyjnie cały Śląsk, płakał lud powiatu a najbardziej brać powstańcza… Nie zostawili potomstwa, ale zostawili po sobie powiat lubliniecki przy Polsce! To, że ten powiat za Polską się opowiedział i że lud tego powiatu za połączenie z Polską walczył w powstaniach, to główna zasługa śp. Państwa Niegolewskich! To też Ojcami powiatu lublinieckiego ich nazywano — i słusznie! A lud powiatu to ich dzieci, zwłaszcza powstańcy. Te też dzieci wspominać będą Obojga, swoich duchowych Rodziców jak najmilej do końca swego życia, a to drogie i wdzięczne wspomnienie przekażą swoim dzieciom i wnukom a ci znowu dalszym pokoleniom.
I tak żyć będą Państwo Niegolewscy na zawsze w sercach ludu polskiego powiatu lublinieckiego. Zasłużyli Sobie na to rzetelną i ofiarną pracą dla tego ludu i dla Ojczyzny. Cześć Im na wieki! (Jan Przybyła).

Pogrzeb Wiktorii i hołd dla Kazimierza

Dzisiejszy pogrzeb (27.10.1927) śp. Wiktorii z Żabińskich Niegolewskiej zamienił się w wielką manifestację narodową. Wzięło w nim udział około 10 000 osób. Z powiatu lublinieckiego napłynął lud w wielkie] ilości, by pożegnać „panią starościnę”. Z całego zaś Śląska zjechały liczne delegacie Związku Powstańców Śląskich na pogrzeb Honorowej Członkini Związku, dalej delegacje Narodowej Organizacji Kobiet i Tow. Polek ze sztandarami. Przybyli też liczni przedstawiciele władz i organizacyj społecznych. — Im. P. Wojewody dr. Grażyńskiego, który służbowo wyjechał do Warszawy, przybył naczelnik Wydziału Oświecenia Publ. p. dr. Ręgorowicz; obecni byli starostowie: powiatu lublinieckiego p. Wyglenda i wicestarosta dr. Olszewski, pow. tarnowskiego p. dr. Bocheński, pow. katowickiego p. dr. Seidler, dalej były minister Spr. Wewn. inż. Kamieński, gen. dyr. huty w Strzybnicy, b. starosta pow. Świętochłowickego dr. Potyka, prezes honorowy Zw. Powst. Śl., główny komend. Policji Wojew. insp. Kocur, naczelnik okręg, i gminny w Świętochłowicach p. Polak, burmistrz m. Lublińca p. Orlicki. delegacja korpusu oficerskiego w Lublińcu z p. podpułk. Janowskim i mjr. Tomasem na czele, prezes Rady miejskiej dr. Cyran, naczelnik sądu p. Trznadel, komendant pow. Policji p. kom. Niedziela, insp. szkolny Świerczek, kierownicy innych miejscowych władz powiatowych, członkowie rady powiatowej i rady miejskiej, liczni obywatele miasta i ze wsi. Z duchowieństwa XX. prob. Dwucet z wikariuszami, dalej serdeczni przyjaciele Zmarłych X. Kuczka z Łysek (dawniej w Wysokiej), X. prob. Gąska z Koszęcina (dawn. w Zabełkowie), X. prob. Opasowicz z pow. Częstochowskiego. Z byłych działaczy plebiscytowych obecni byli m. in. p. Breliński, p. Rzeźniczek, p. Anczok z Mysłowic i in.
Związek Powstańców Śląskich reprezentowany był bardzo licznie: przede wszystkiem Zarząd powiatowy Lubliniecki z prezesem Gołasiem na czele, który się zajął organizacją pogrzebu i przeprowadził ją bardzo sprawnie. Były delegacje wszystkich grup powiatu lublinieckiego, oprócz tego delegacie Zarządu Głównego, Wydziału, Komendy Głównej i Zarządów Powiatowych. Z Zarządu Głównego przybyli wiceprezes Piechuła i sekr. Olszowski, z Komendy Głównej główny komendant p. burmistrz Grzesik, z Wydziału wiceprezes red. Przybyła, z powiatu Tarnogórskiego p. Zając i Zejer. z pow. Świętochłowickiego p. Muc, z pow. Bytomskiego p. Lorc, z pow. Pszczyńskiego p. Kozyra, z pow. Opolskiego p. Piechuła. z pow. Raciborskiego p. Dola. z pow. Katowickiego p. Feige. Była też delegacja Oddziału Żeńskiego Zw. Powst Śl., którego założycielką była śp. Niegolewska. Sztandary wysłały następujące grupy: Katowice-Ligota. Świętochłowice, Chropaczów. Bytomska w Król. Hucie, Pawłów, Bielszowice, Opolska w Katowicach, Hajduki Wielkie, Tarn. Góry, powiat Racibórz: pułkowy sztandar, pow. gliwicko-toszecki, grupa gliw.-toszecka w Siemianowicach, Szarlej, Siemianowice, Katowice-Karbowa, Woźniki, Lubcza, Kochłowice, Lubliniec. Oprócz tego sztandary: Zw. Podoficerów Rezerwy (okręgowy). Sokół Lubliniec, Harcerstwo Lubliniec, Narodowa Organizacja Kobiet Tow. Polek, Szkoły w Lublińcu, razem 23 sztandary. Z Narodowej Organizacji Kobiet przybyły m. in. pp. Koraszewska, Bramowska. Prabucka, Eckertowa; miejscowe działaczki kobiece. Z Z. O. K. Z. obecny był p. dyr. Sawicki i inni. Z Zw. Podoficerów Rezerwy prezes Makosz.

Z pod Domu Żałoby (naprzeciwko starostwa) ruszył olbrzymi pochód pogrzebowy do kościoła parafialnego. Jakby na pożegnanie powiał lekki wiatr i strząsnął z drzew na trumnę resztki liści jesiennych. Przed trumną orkiestra Głównej Komendy Policji Wojew. z Katowic, młodzież szkolna, liczne zastępy powstańców i innych organizacyi, potem liczne zastępy związków kobiecych, duchowieństwo, za trumną rodzina, wśród niej kuzynka Zmarłej p. Korzeniowska, która się opiekowała śp. Niegolewską przez szereg tygodni, dalej przedstawiciele władz i organizacyj i 1iczna publiczność.
Po modłach rekwjalnych i mszy św. żałobnej, odprawionej przez X. prob. Dwuceta w otoczeniu reszty duchowieństwa, ruszył pochód żałobny na Cmentarz Powstańców na Droniowiczkach pod miastem. Wśród ciszy leśnej spoczywają tam bohaterzy o wolność Śląska z pow. lublinieckiego, Śp. Niegolewska postawiła tam własnym kosztem piękny pomnik w formie grobowca, a na nim płyta z brązu, odlana w Paryżu według modelu W. Szymanowskiego. Wizerunek przedstawia śp. K. Niegolewskiego, do którego garną się dzieci i lud śląski wiejski i robotnicy; nad wieżą kościoła i nad kominami widne pełne symboliczne słońce wolności. Pomnik ten wywiera głębokie wrażenie. Na grobowcu widnieje napis „Ku czci poległych za wolność i polskość G. Śląska”, z drugiej strony: „Śp. Kazimierz Niegolewski, pierwszy starosta lubliniecki, umarł dnia 1. 1. 1924 r.” (Grobowiec zniszczony w pierwszych dniach 1939r.)
Do tego grobowca zamierzała śp. Niegolewska od dwóch lat przenieść zwłoki męża złożone tymczasowo na cmentarzu parafialnym. Jakoś się jednak sprawa ta odwlekła aż dotąd, to też w myśli życzenia Zmarłej przeniesienie to nastąpiło razem z Jej pogrzebem. Nader rzewne wrażenie wywierała trumna ze zwłokami śp. Niegolewskiego, którą przywieziono tam dzisiejszej nocy i czekała ona przed otwartym grobowcem na trumnę ze zwłokami najdroższej żony. Postawiono ją obok tamtej i nad obiema odprawiono modły. Potem kolejno: naprzód męża, potem żonę złożyli do grobowca powstańcy, którzy przez całą drogę szli obok karawany. Kompanię honorową przy grobie postawił pułk raciborski w dowód wdzięczności za macierzyństwo chrzestne przy poświęceniu sztandaru w lipcu br. w Rybniku. A gdy już obie trumny do grobowca złożono, przemówił serdecznie X. prob. Kuczka z Łysek, przyjaciel kochany śp. Niegolewskich i współpracownik ich narodowy. Podniósł ich wielkie zasługi narodowe i społeczne i podkreślił też ciche a głębokie cnoty chrzcścijańskie śp. Niegolewskicj. Czcigodny mówca mówił głęboko wzruszony i wśród łez, co poruszyło słuchaczy, a lud wiejski głośno szlochał. Był to szloch obudzonych serc polskich ludu śląskiego. W imieniu Zmarłych podziękował Wszystkim, którzy im wyświadczyli usługi a zwłaszcza tę ostatnią pogrzebową przysługę.

Następnie przemówił w imieniu P. Wojewody p. naczelnik dr. Ręgorowicz, który stwierdził, że Oboje Zmarli byli kontynuatorami wielkich czynów patriotycznych Andrzeja i Władysława Niegolewskiego i że Śląsk zawsze wdzięcznem sercem i ze czcią wspominać będzie Obojga śp. Niegolewskich z Lublińca za ich zasługi dla Ojczyzny.
W imieniu. Zw. Powstańców Śl. przemówił wiceprezes Zarządu Głównego p. Piechuła, który wzruszającemi słowy podniósł specjalne zasługi śp. Niegolewskiej, „Matki Powstańców Śląskich” w ruchu powstańczym i w pracy Zw. Powst. Śl. i złożył Obojgu serdeczny hołd od towarzyszy walk o wolność G. Śląska. Orkiestra zagrała pieśń pożegnalną „W mogile ciemnej” — zabrzmiała pieśń narodowa, złożono liczne wieńce: Od P. Wojew. z napisem: 1) „Śp. Wiktorji Niegolewskiej, zasłużonej działaczce narodowej — Wojewoda Śląski, 2) „Śp. K. Niegolewskiemu, Pierwszemu i Zasłużonemu Staroście Pow. Lublinieckiego — Wojewoda Śląski”. A wśród dalszych licznych wieńców wyróżniały się złożone przez: Główną Komend. Zw. Powstańców Śl., Wydział Zw. Powst. Śl. Głównego Komendanta Policji Wojew., Oficerowie i szeregowi 74 pułku piechoty, dwa wieńce od p. Starosty pow. lubl. p. Wyglendy. Narodowej Organizacji Kobiet, Tow. Polek. Drużyna żeńska Zw. Powst. Śl., Zakład umysłowo chorych z Lublińca, Miasto Lubliniec, Wydział Powiatowy Lubliniec, Szkoła gospodarcza Łyski, wszystkie Zarządy Powiatowe Zw. Powst. Śl., wiele grup Zw. Powst. Śl., wiele filii N. O. K. i Tow. Polek i szereg innych organizacji, instytucji i osób prywatnych. Były też wieńce złożone przez delegacje Polaków ze Śląska Opolskiego, zwłaszcza z reszty pow. lublinieckiego,. pozostałego przy Niemczech, i z pow. oleskiego.
Był to pogrzeb zaiste królewski! — Tak pożegnano na wieki śp. Kazimierza i Wiktorję Niegolewskich, Rodziców duchowych odrodzonego a połączonego z Polską Powiatu Lublinieckiego. Niech odpoczywają w pokoju wiecznym!

Mauzoleum Niegolewskich zniszczone w 1939 roku

Wiktoria

Dwa małżeństwa nie przyniosły Niegolewskiemu potomka i spadkobiercy majątku. W roku 1922 ich majątek, kupił Józef Jeziorański z Katowic, a rok później sprzedał go Maciejowi Rogowskiemu z Warszawy. Ten zaś odsprzedał go Romanowi Rogowskiemu. W jego rękach gospodarstwo dworskie Czarny Las przetrwało do 1937 roku.

Dworska codzienność

Kiedy 25 letni Jan Marchewka z Czarnego Lasu, wrócił szczęśliwie z III Powstania, stał się zarządcą majątku dziedzica Rogowskiego. Razem z cegielnią był to obszar około 750 hektarów. Dzień pracy rozpoczynało bicie dzwonu, do którego melodii rodziny dworskie układały przeróżne słowa. Np. Gałgany gałgańskie, wychodźcie na pańskie. Weźcie se kosycki, zbierajcie kamycki. Ten sam dzwon, ale już weselej oznajmiał przerwę obiadową oraz futer pauzę dla koni,. Jan Marchewka rozdzielał zadania w miejscu gdzie stała dworska waga, a później doglądał ich wykonania. W chlewni przy osiemdziesięciu krowach pracowało osiem kobiet, a ich brygadzistą był niejaki Młotek. Do przywileju zarządzania miał dodany obowiązek usuwania gnoju z krowich stanowisk. Służyły do tego widły i sanie, czyli laweta zwana śleprem (schlepper). Choć nie było chłodni jak dzisiaj, mleko schładzano skutecznie, stawiając bańki na rusztowaniu zanurzonym w źródlanej wodzie. Zimnych źródełek wokół dworu było kilka. Taka chłodnia nie robiła hałasu nie zużywała energii i stale utrzymywała właściwą temperaturę. Innym potrzebom schładzania służyła lodownia. Był to bunkier przy stawie obsypany ziemią, na którego stropie rosły drzewa. W zimie gromadzono w nim tafle lodu, które później w ciągu upalnego lata służyły za lodówkę. O trwałości przechowywanej żywności, a szczególnie mięs decydowała długość chłodnego wędzenia, dla innych umiejętność marynowania, a jeszcze dla innych sposoby solenia. Chleb czyniony na zakwasie nie ulegał czerstwieniu. Podobnie konfitury długo wysmażane trwały w świeżości.
Najtrudniejsze prace, takie jak orka i młocka wykonywano przy użyciu maszyn parowych. Małe parowozy stały na dwóch krańcach oranego pola i przeciągały linę. Do siebie z doczepionym dwustronnym pługiem (każdy po pięć lemieszy) i od siebie na biegu jałowym. Na pługu siedział operator i kierownicą naprowadzał pług do bruzdy Praca na luzie zmuszała palacza do mocnego palenia pod kotłem, by pary starczyło na orkę. Węgiel i wodę do maszyn dowożono parą wołów. Bywało, że oracze na pochyłym polu nie widzieli się wzajemnie, wtedy używali parowego gwizdka, sygnalizując jakieś stany. Co pięć lat był zwyczaj głębokiego orania ziemi dworskiej, wtedy pot z maszyn i ludzi lał się ciurkiem. Jeśli pług natrafił na pień starego drzewa lub większy kamień, to operator na pługu był w niebezpieczeństwie.
Młocarnie napędzane były również maszynami parowymi. Ich wydajność była imponująca. Dość powiedzieć, że do ogromnej gardzieli maszyny wrzucało snopy aż czterech mężczyzn. Przy tej pracy występowało stale zagrożenie pożarowe. Jedna stodoła i kilka stogów spłonęło. Komin maszyny parowej był podciągany korbą i mierzył 4 metry. Te same maszyny służyły do napędzania pił tartacznych, a nawet młynów, jak w Koziegłowach przy ulicy Żareckiej. W dworskiej cegielni używano ich do transportu i przerobu gliny, jak również do tłoczenia cegieł i rurek drenarskich. Nie zdarzyło się, aby komuś we dworze zabrakło pracy. Zawsze było można posłać robotników do cegielni, by tam pryzmowali glinę do zmarznięcia. Z opowiadań ostatniego właściciela cegielni wiem, że w ścianie gliny odkryto kiedyś skamielinę ogromnego dębu.
Na wzgórzu po wschodniej stronie dworu znajdował się cielętnik z owczarnią. Tam też mieszkał gajowy Franciszek Kuczyński, zwany festrem. Gajowy decydował o wyrębie drzewa i przydzielał okolicznej biedocie pniaki do kopania. Kierował grube drewno na tartak, a gałęzie przydzielał rodzinom dworskim na opał. Prowadził szkółki z sadzonkami i zalesiał wcześniejsze wyrębiska. Część zabudowań w tym kompleksie miała charakter polowy. Grube świerki służyły za filary stodół, a deski gorszego gatunku za ściany.
Praca gajowego Kuczyńskiego była bardzo niebezpieczna. Nieustannie na dworskim terenie grasowali i kłusownicy. Nie zawsze mieli broń, ale posiadali inne umiejętności łapania dzikiej zwierzyny. Wypatrzony zając na podorywce, rzadko miał szansę ucieczki. Dwaj osobnicy uzbrojeni w lekkie widły krążyli wokół niego zataczając coraz mniejsze koła. Tak skołowany zając kończył tragicznie. W dniu 17 czerwca 1933 roku, prasa donosiła o postrzeleniu jednego z kłusowników przez gajowego Kuczyńskiego. Był nim Antoni Masonik z Rudnika. Jego zuchwalstwo polegające na nieprzestrzeganiu żadnych reguł w łowiectwie i było znane w całej okolicy. Wtedy groził gajowemu widłami, choć ten miał fuzję i był szybszy. Na zwierzynę grubszą zakładano wieczorem wnyki, a wcześnie rano je zbierano, by uśpić czujność gajowego. Z lasu stale ginęło drewno, z łąk siano, a z pól zborze. Kiedy je ścięto i stało w kozłach, chytry złodziej przyjeżdżał na pańskie pole rowerem. Rozciągał na ściernisku płachtę i ustawiał na niej rower odwrócony kołami do góry. Rozpędzone szprychy, skutecznie młóciły czuprynę snopka. Dalszej selekcji dokonywały już kury w chałupie szkodnika.

Gajowy Kuczyński z rodziną

Dwór miał własny spichlerz, z którego Marta Krawczyk wydawała ustalone limity zboża na mąkę dla dwudziestu rodzin. Piec chlebowy stał na zewnątrz pośród dworskich zabudowań Miał dwa paleniska i pracował wg ustalonej kolejki. Wtedy we dworze mieszały się różne zapachy. Przez wysoki na 28 metrów komin wydobywał się zapach z gorzelni. Czasem przyjemny zapach pieczonego chleba i wędzonego boczku mieszał się z mniej przyjemnym zapachem z krowich obór. Komin gorzelni rozebrano w 1937 roku, a cegła miała posłużyć zarządcy, Janowi Marchewce na budowę domu, jednak Niemcy w 1939 roku zadecydowali o utwardzeniu nią drogi.

Polowanie w Czarnym Lesie

Dziedzic Rogowski junior organizował polowanie raz w roku, ale za to z dużym rozmachem. Nagonka zataczała ogromne koło od Siedlca, Rudnika i Mzyk. Wielkie święto, jakim było polowanie zatrzymywało wielu gości na dłużej, a nawet długo dłużej. Ucztowanie i picie osiągało wtedy najlepsze standardy polskiej tradycji szlacheckiej. Bywało, że Rogowski budził się tylko na chwilę i nie mógł zabawiać zaproszonych tu pań. Znudzone i rozkapryszone musiały się zadowolić towarzystwem kredensowego, Józefa Bakoty, któremu wszyscy zazdrościli uprzywilejowanej pozycji. Sceny z damą na huśtawce, lekko kołysaną przez kredensowego były bardzo romantyczne. Opowiadał też pospólstwu, że kieliszki u Rogowskiego są jednorazowe. Po wypiciu tłuczono je z rozmachem. Rogowski często też podróżował do znanych kurortów w otoczeniu szczebioczącej damskiej młodzieży. Takie problemy i praktyki syna doprowadziły w końcu Rogowskiego tatę do bankructwa. Kiedy nie płacił robotnikom, ginęły szyny w cegielni i potrzebny sprzęt do gospodarstwa. Zadłużony majątek zlicytowało wkrótce Przedsiębiorstwo Osadnicze „Ślązak” sp. z o.o. w Katowicach. Dokonano wtedy parcelacji majątku, który nadal liczył 500 hektarów. Po podziale na mniejsze i tańsze kawałki, ziemię tą mogli już kupić mniej zamożni chłopi. Wśród nich był mój dziadek, Leonard Lis z Gniazdowa. W ten sposób przejąłem dawne serwituty przodków. Kilka starych dębów opowiada mi o tamtych czasach. Zamek z zabudowaniami dworskimi i przyległym gruntem 29, 65 ha, kupił w 1938 roku za 48 000 zł. Wojciech Kaczorowski. Zapłacił gotówką 33% ceny, a resztę miał spłacać przez 20 następnych lat. Po wojnie odzyskał majątek z dworkiem, a w roku 1963 sprzedał go Tadeuszowi i Marii Wojtaszak. Po 10 latach kolejnym właścicielem za 900 000 zł została Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna „Przełom” z pobliskiej Lubszy. Socjalistyczna Spółdzielnia zarządzała też u siebie dawnym majątkiem księcia Donnersmarcka.

Pałacowa dzisiejszość

Od 1988 roku właścicielem pałacu i parku jest ERA Spółka z o.o. z Chorzowa. Pałacową dzisiejszość opowiadają już kolorowe foldery i karty wykwintnych dań. O dawnych czasach pamiętają trzy sąsiadujące ze sobą parafie (Lubsza, Gniazdów, Siedlec) i organizują w dniu urodzin Matki Bożej (8 września) radosne spotkanie modlitewne zwane odpustem w Czarnym Lesie. Uczestnicy podążają do krzyża na skraju lasu czterema leśnymi drogami, aby w kazaniu posłuchać coś o historii i patriotycznych powinnościach.

[R7-26]

Kiedy Drogi Turysto staniesz przypadkiem przed bramą pałacowego dziedzińca, spójrz na wykutego w niej orła. Artysta kowal wiedział, czym sprawić radość Korfantemu i Niegolewskim, a ja maczałem w tym palce.